
artykuł ukazał się w 486 wydaniu Tematu
Jest pan prezesem jednej z instytucji branży drzewnej, która jest dominującą gałęzią lokalnego, a nawet regionalnego przemysłu. Jest pan także wnikliwym obserwatorem obecnej sytuacji gospodarczej. Pana zdaniem tu w Szczecinku doświadczamy już kryzysu finansowego, kryzysu który jest obecny w Europie Zachodniej i w Stanach Zjednoczonych?
- Chyba jeszcze nie do końca odczuwamy kryzys finansowy. Nie ma jeszcze co prawda masowych zwolnień z pracy, w związku z czym procentowo niezbyt dużo przybywa osób bez zatrudnienia. Ale wiele wskazuje na to, że masowe zwolnienia są nieuniknione. Większość przedsiębiorców, z którymi rozmawiam twierdzi, że ich firmy coraz gorzej funkcjonują na rynku. Jednak kryzys w Szczecinku widoczny będzie wtedy, gdy ludzie przestaną mieć pieniądze na swoje wydatki czy potrzeby. Pytając w tej chwili osób, którzy są właścicielami sklepów nie odczuwają jeszcze wielkiego spowolnienia. Oczywiście jest zahamowanie sprzedaży w styczniu i lutym w stosunku do listopada i grudnia, ale taka sytuacja ma miejsce co roku, bo w tym okresie robimy świąteczne zakupy. Podobnie było w spółce, którą przez wiele lat kierowałem. Groźnym sygnałem dla przedsiębiorców, także w branży drzewnej jest bark zamówień na przyszłe miesiące, brakuje klientów, którzy jeszcze rok temu przebijali swoje oferty. Obawiam się, że kryzys będzie jeszcze bardziej odczuwalny w Szczecinku już za pół roku.
W gospodarce z pewną regularnością występują cykle świadczące o koniunkturze lub jej barku. Czy szczecineccy przedsiębiorcy mogli przygotować się na tzw. „trudne czasy”?
- Rzeczywiście występują cykle koniunktura, dekoniunktura, ale były one regularne kiedyś, gdy państwo nie interweniowało. Później zaczęto wprowadzać mechanizmy, które sztucznie łagodziły kryzysy. Teraz recesja może być bardzo dotkliwa. Na przykładzie branży drzewnej mogę powiedzieć, że niemożliwe było przygotowanie się do kryzysu, chociażby z uwagi na jego nagłość. Jeszcze 2007 rok był bardzo udany pod względem sprzedaży. Jego końcówka była już nieco słabsza, a nagle w 2008 roku klienci zaczęli po prostu znikać. Oczywiście teoretycznie można było się przygotować do recesji realizując inwestycje ograniczające zatrudnienie. Ponieważ inwestycje są drogie i czasochłonne nie zdążono, a nawet te, które postały nie przynoszą oczekiwanych przychodów, gdyż nie ma sprzedaży. W jeszcze gorszej sytuacji są firmy, które na inwestycje zaciągnęły kredyty. W czasie bessy nic gorszego przedsiębiorstwa spotkać nie może. Wystarczy, że bank wstrzyma kredytowanie, bo będzie przerażony słabymi wynikami firmy i następuje jej koniec, choć to bardzo skrajny scenariusz, gdyż bankom zależy na odzyskaniu swoich pieniędzy.
Ale w czerwcu ubiegłego roku, choć kondycja kierowanej przez pana spółki była dobra, wiedział pan, że sytuacja w branży może być wkrótce dramatyczna. Czy wówczas spółka nie powinna była właściwie zareagować?
- Spółka, którą zarządzałem jest bardzo specyficzna. To firma o bardzo dużym rozczłonkowaniu. To piętnaście oddziałów pracujących, biuro spółki, ośrodek wczasowy a tym samym pracownicy. Dlatego reakcja na kryzys jest niezwykle utrudniona, gdyż w kryzysie potrzebna jest jeszcze dodatkowa siła robocza. Gdy klienci przestają kupować tarcicę, trzeba ją z większą starannością przygotowywać niż zazwyczaj. Dlatego w spółce nie ma możliwości ograniczenia zatrudnienia, gdyż inaczej spadnie sprzedaż. W 2001 roku przetrwaliśmy już kryzys, cięliśmy koszty, szukaliśmy nowych rynków zbytu, cudów jednak nie można dokonać.
Cudów nie, ale czy sytuację, która ma już miejsce można jeszcze ustabilizować, czy przykładowo działania rządu, które choć przypominają typowy interwencjonizm, pomogą przetrwać przede wszystkim strategicznym firmom?
- Moim zdaniem działania naszego rządu w ogóle nie przewidują żadnego interwencjonizmu. Raczej rząd skupia się na oszczędzaniu pieniędzy w poszczególnych resortach. Oczywiście pojawiły się zapowiedzi rządu, że przekażą pewną sumę na wsparcie przedsiębiorców, ale w ślad za słowami nie poszły dotąd żadne konkrety. Trudno się odnieść do polityki naszego rządu, gdyż wszystkie państwa robią dokładnie odwrotnie, wydają pieniądze na rozruch strategicznych dziedzin przemysłu. Przykladowo Niemcy wspierają przemysł samochodowy, a u nas chce się to robić w inny sposób. Może mają rację, bo kraje postsocjalistyczne po prostu nie mają pieniędzy. Może operacja ministra Rostowskiego – zamiast dawanie pieniędzy – oszczędzanie, się uda.
A może samorządy będą mogły pomóc przedsiębiorcom działającym na ich terenie?
- Małym firmom być może tak. Takim przedsiębiorcom mogą pomóc nawet zwolnienia z podatków, np. od nieruchomości. Większym samorządy absolutnie nie mogą pomóc. Zresztą, jeśli miasto będzie stosowało ulgi wobec firm samo będzie miało mniej w swojej kasie. A że nadciąga duży kryzys, samorządy nie pozwolą sobie na takie działania, gdyż na wszystko może zabraknąć pieniędzy.
Czy druga połowa 2009 roku będzie jeszcze gorszym czasem dla przedsiębiorców, dla gospodarstw domowych?
- Wydaje mi się, że w drugiej połowie roku wszyscy już odczujemy recesję. No chyba, że w Stanach Zjednoczonych sytuacja diametralnie się zmieni, ludzie uwierzą w działania nowego prezydenta Obamy i kryzys zniknie. Jeżeli amerykańskie firmy się dźwigną i zaczną kupować towary w Europie to wszędzie się poprawi.
Skoro rzeczywiście grozi nam potężny kryzys, są firmy w Szczecinku, które go nie przetrwają?
- Nie chciałbym nikogo pogrążyć, życzę przedsiębiorcom, aby po prostu przetrwali. Niestety, są firmy o profilach szczególnie zagrożonych. Wśród nich jest przede wszystkim branża budowlana, gdyż w czasie recesji mało kto się buduje, nawet wśród deweloperów. Niewątpliwie ucierpią producenci wyposażenia mieszkań, sprzętu Rtv i agd. Problemy mogą mieć także firmy odzieżowe, a co za tym idzie i sklepy sprzedające ubrania.
Co z gospodarstwami domowymi? Jak obecnie powinniśmy się zachowywać my, zwykli konsumenci?
- Normalnie, kupować, korzystać z usług. Bo kryzysu nie można przezwyciężyć drobnymi oszczędnościami. Jeżeli przestaniemy kupować, to pieniądze będą bezużytecznie leżały w bankach, będą czynione dziwne ruchy pieniężne, które i tak nikomu nic nie przynoszą. Pieniądz jest po to, aby się obracać. Jeżeli ktoś ma więcej pieniędzy, warto je zainwestować w coś trwałego, trwałego nieruchomości. Oczywiście podczas kryzysu mieszkanie i grunty mogą stracić na wartości, ale kryzys kiedyś minie i wtedy wartość tych nieruchomości będzie wysoka. Poza tym uważam, że nie powinniśmy tak bardzo jak na zachodzie Europy obawiać się kryzysu. W Polsce czy w innych krajach postsocjalistycznych jest nadal popyt potencjalny. Jesteśmy krajem na dorobku, naszym rodakom często brakuje podstawowych urządzeń domowych czy samochodu. Ale staramy się także kupować te dobra, dzięki czemu firmy mają zysk.
Rozmawiała: Edyta Wieleba
foto: stock.xchng
artykuł ukazał się w 486 wydaniu Tematu
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie