
Artykuł ukazał się 27.04 w tygodniku Temat
O początkach straży miejskiej w Szczecinku – blokadach na koła, wałęsających się psach i rumuńskich żebrakach opowiada były komendant, Jan Mroziński.
Straż Miejska w Szczecinku swoją działalność rozpoczęła 1 lutego 1992 roku. Pierwszym komendantem i zarazem organizatorem został Andrzej Czyrniański - oficer WP. Cztery lata później, po jego odejściu, ówczesny burmistrz Marian T. Goliński objęcie tego stanowiska zaproponował Janowi Mrozińskiemu, który przez pierwsze trzy lata był strażnikiem. Stało się to 1 grudnia 1996 r. Swój urząd sprawował do 1 grudnia 2003 tj. do czasu, kiedy komendantem został dotychczasowy policjant - Grzegorz Grondys.
W tym roku Jan Mroziński nabył uprawnień emerytalnych. Na emeryturę jednak się nie wybiera. – Komendant Grondys wyraził zgodę i będę nadal pracował jako strażnik – zapewnia w rozmowie z nami.
Początki
- Ówczesna siedziba SM znajdowała się przy ul. Wiejskiej. Zatrudnialiśmy tak jak dzisiaj 21 osób. Mieliśmy tam w sumie pięć pokoi, ciasną dyżurkę, strome schody i szatnię dla wszystkich. Któregoś roku wiceburmistrz Jan Janczewski rozważał przeniesienie siedziby na ul. Kosińskiego, ale ostatecznie nic z tego nie wyszło.
- Początkowo mówiło się o powołaniu policji municypalnej. Zapytałem wtedy znajomego milicjanta (policji jeszcze nie było), co to za twór ta „policja municypalna”? A, to będą tacy, którzy do wszystkiego będą się przypieprzać – odpowiedział. Przed zatrudnieniem w straży prowadziłem działalność gospodarczą, ale w pewnym momencie zielone światło zgasło i zapaliło się światło czerwone, i zaczęły się problemy. W ten sposób zostałem strażnikiem. Jako strażnicy przeszliśmy przeszkolenie. Pierwsze trzy lata pracowałem w patrolach, jeździłem też samochodem. Miałem wtedy prawie czterdziestkę, kiedy odchodzący komendant Czyrniański zaproponował mi objęcie jego stanowiska. Najpierw się długo się wahałem. Burmistrz Goliński powiedział mi – spróbuj. Najpierw wyraziłem zgodę na okres próbny i ten okres trwa już 21 lat.
Jak szeryfowie
- W tamtym czasie nosiliśmy inne niż dzisiaj mundury. Mieliśmy sześciokątne czapki, takie na wzór amerykańskich policjantów. Wyglądaliśmy zupełnie jak szeryfowie. Kiedy podejmowaliśmy jakieś działania, kierowcy początkowo byli zdezorientowani. Nie wiedzieli z kim mają do czynienia.
Od samego początku istnienia straży do swojej dyspozycji otrzymali białego koloru poloneza. Z przodu na pokrywie silnika widniał napis „policja municypalna”. Jak to określono w ustawie „straż miejska jest umundurowaną formacją w celu wykonywania czynności administracyjno-porządkowych”. Pierwsze patrole na ulicach naszego miasta pojawiły się w kwietniu 1992 roku.
- Pracowaliśmy wtedy od 7 do 22 na dwie zmiany. Zaczynaliśmy współpracę z policją – wspomina nasz rozmówca.
Przedtem blokada, teraz fotoradar
Teraz strażnicy utożsamiani są przede wszystkim z fotoradarami, a w tamtych czasach głównie z zakładanych niesfornym kierowcom blokad na koła. – Stosowaliśmy takie blokady tam, gdzie kierowcy stawiali swoje pojazdy w miejscach niedozwolonych. Blokady były stosowane bardzo często. Pamiętam, że jedna z nich została nawet nam ukradziona. Po prostu kierowca zdjął blokadę spuszczając powietrze z koła i wrzucił ją do jeziora. Dysponowaliśmy w sumie czterema blokadami. Miały prostą konstrukcję i nie było kłopotu z ich założeniem. Wszystkie woziliśmy polonezem. Za mojej kadencji nie było jeszcze fotoradarów. Zresztą, o fotoradary nie prosiliśmy. Właśnie z ich powodu mamy teraz taką opinię. Owszem, część straży poszła na całego, zajmując się tylko tym.
- Z czasem przyzwyczailiśmy kierowców do tego, że w miejscach niedozwolonych już nie parkowali. Zarzucano nam, szczególnie na sesjach Rady Miasta, że bardziej zajmujemy się ruchem drogowym niż porządkami. Jeśli chodzi o sprawy porządkowe, to w tym zakresie były różne uchwały. Jedna z nich mówiła o zakazie spożywania alkoholu w granicach 40 metrów od sklepów, szkół i budynków użyteczności publicznej. Zdarzało się, że podczas interwencji odległość mierzyliśmy krokami. Ostatecznie zakończyło się to tym, że wprowadzono zakaz spożywania alkoholu w miejscach publicznych.
Rowery i skutery
- Już w drugim czy trzecim roku zaproponowałem, aby strażnicy mogli do patrolowania wykorzystywać rowery. Burmistrz na to przystał. Stwierdził nawet, że dzięki temu będą mieli dobrą kondycję fizyczną, a poza tym rowerem wszędzie można dojechać. Kupiliśmy w sumie cztery rowery. A także dwa skuterki, które służyły do końca. Rowery mamy do dzisiaj. Jak wspomniałem, początkowo pracowaliśmy na dwie zmiany. Potem przeszliśmy również na nocne dyżury. W tym czasie zaproponowałem ówczesnemu komendantowi policji Henrykowi Wiechowi stałą współpracę. Szkoda, że komendant o efektach naszej współpracy nigdy na sesji RM nie wspominał. Bardzo tonował swoje wypowiedzi, aby tylko nie wspominać o pomocy strażników miejskich.
- Początkowo mieszkańcy do nas podchodzili z rezerwą, ale z biegiem czasu to się zmieniło. Do tej pory różnie z tym bywa. Kiedy zobaczyli, że jesteśmy w stanie w czymś pomóc, że prawidłowo podejmujemy interwencje, część mieszkańców nas zaakceptowała.
W tamtym czasie do naszych obowiązków należało m.in. odławianie psów. Schroniska w Szczecinku jeszcze nie było. Miasto miało podpisaną umowę ze schroniskiem w Czarnkowie. Za odławianie psów były do nas ciągłe pretensje. Z drugiej strony pretensje były też za to, że psy się wałęsają po ulicy, a my nic nie robimy…
Miasto bez żebraków
Po raz pierwszy głośno się zrobiło o szczecineckich strażnikach i to na całą Polskę, w związku z wyekspediowaniem z miasta żebrzących na ulicach rumuńskich cyganów.
- Robiliśmy to w ten sposób, że ładowaliśmy ich do samochodu i odwoziliśmy na dworzec kolejowy. Tam dogadywaliśmy się z kolejarzami i w ten sposób ich się pozbywaliśmy. Z tego powodu miałem dużo telefonów od różnych stacji radiowych i gazet. Co tam się u was dzieje? Jak możecie ich tak traktować? To jest niehumanitarne. Część mieszkańców nasze postępowanie akceptowała. Pamiętam, jak w tamtym czasie inni komendanci pytali mnie jak to robimy, że nie mamy żebrzących Rumunów, bo u nich jest ich pełno.
- Z tego też powodu dwóch strażników stanęło przed sądem. Okazało się podczas lokalnej wizji, że strażnik podczas interwencji przyjął od niego jakąś kwotę. Zostało mu to udowodnione. Dwóch strażników zostało wtedy zwolnionych z pracy. Jeden z nich odsiedział potem półroczny wyrok.
Komendant Mroziński był też pomysłodawcą nietypowej imprezy sportowej jaką było Tour Trzesiecko. Niestety, impreza nie miała długiego żywota. - Zgłosiło się do mnie dwóch młodych ludzi z propozycją rajdu wokół jeziora. Brałem udział w zawodach. Pamiętam, że na rowerze przejechałem wówczas 10 razy wokół jeziora. Impreza jednak się nie przyjęła. Szkoda. (jg)
Ilustracja: Tak prezentowali się szczecineccy strażnicy. Rysunek z „Tematu” z lutego 1992 roku.
Artykuł ukazał się 27.04 w tygodniku Temat
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie