
Nie tak dawno bo 10 lutego, minęła kolejna, 68 rocznica pierwszej (z czterech) przymusowej deportacji ludności ziem wschodnich Rzeczpospolitej w głąb ZSRR. Rozpoczęła się gehenna setek tysięcy obywateli II Rzeczpospolitej. Wyrwani siłą ze swoich siedzib, całymi rodzinami, zupełnie zaskoczeni i nieprzygotowani, w trzaskający mróz umierali tysiącami zanim dotarli do miejsc wyznaczonych im przez stalinowski reżim.
Historycy obliczają, że w czasie tej deportacji wywieziono 220 tys. obywateli polskich. W kolejnych trzech wywózkach do czerwca 1941 r. dalszych 760 tys. obywateli Polskich. W sumie los ten spotkał więc prawie 1 milion mieszkańców. Jednak nie był to koniec udręki jaka czekała Kresowiaków. Po zajęciu Wileńszczyzny przez wojska sowieckie w lipcu 1944 roku, mimo że formalnie byliśmy sojusznikiem Sowietów, rozpoczęły bezpardonową walkę z Armią Krajową. Pod absurdalnym zarzutem zdrady ojczyzny – rozumie się „sowieckiej ojczyzny” – dziesiątki tysięcy akowców po sfingowanych procesach zasiliło rzeszę więźniów Gułagu.
Na kresach trudno było znaleźć rodzinę, która nie ucierpiałaby od sowieckich czy niemieckich okupantów. Wśród nich był mieszkaniec naszego miasta, zmarły niedawno Stanisław Jachiewicz, żołnierz II plutonu „Żejmiana” z V Brygady AK na Wileńszczyźnie. Urodził się w 1926 roku, gdy wybuchła wojna miał więc zaledwie 13 lat. Patriotyczna atmosfera domu rodzinnego – typowa na kresach – sprawiła, że jako młodociany już we wrześniu 1943 r. wstąpił do AK i został zaprzysiężony przez swego dowódcę podchorążego Bolesława Gulbinowicza. Jak wiadomo Litwini współpracowali z Niemcami i w grudniu tegoż roku St. Jachiewicz został aresztowany przez Saugunę – litewską policję bezpieczeństwa. Wkrótce jednak w czasie transportu udaje mu się zbiec wyskakując przez okno wagonu – stąd pseudonim „Skoczek” jaki mu nadano. Brał udział w akcji „Ostra Brama” i szczęśliwie uniknął rozbrojenia. Jednak aresztowano go w listopadzie 1944 roku wskutek donosu. Przyszli nocą, podstępnie jak skrytobójcy. Wspomina, że jeszcze miał nadzieję, jeszcze się łudził, że się wywinie sowieckim oprawcom. Wzięli go pod lada pretekstem. Zaledwie 100 metrów od rodzinnego domu usłyszał formułkę, która towarzyszyła mu przez cały okres niewoli: „Jesteście aresztowani. Krok w prawo, krok w lewo, traktowany będzie jako ucieczka, a eskorta użyje broni bez ostrzeżenia
Przetrzymał okrutne śledztwo, zanim dostał wyrok. Śledztwo było prymitywne i okrutne. Oskarżono go razem z 16 innymi AK-owcami o zdradę „sowieckiej ojczyzny” [!?] i przynależność do antysowieckiej organizacji. Wyrok ogłoszono 10 września 1946 r.: 10 lat łagru, 5 lat pozbawienia praw i konfiskatę mienia, a po odbyciu kary dożywotnia zsyłka na Kołymie.
Kiedy z 1,5 tysiącem innych więźniów płynął najdalej jak można było, bo aż na Czukotkę, nagie ponure skały robiły przygnębiające wrażenie. Razem z innymi pocieszał się myślą: żyją tam ludzie, więc i my jakoś przeżyjemy. Mylili się, ten rejon Czukotki był całkowicie bezludny. Byli pierwszymi, którzy stanęli na tej ziemi. Na całkowitym pustkowiu pozbawionym drzew musieli najpierw wybudować strażnice i baraki dla eskorty, a dopiero potem „domy” dla siebie - namioty obłożone deskami i ziemią dla siebie*.
Było wprawdzie lato, ale to na Czukotce nie można porównać do naszego. W tych niezwykle ciężkich warunkach, kiedy większą część roku jest straszna zima, niedożywieni, przy wyniszczającej ponad siły pracy, w niesłychanie prymitywnych warunkach, więźniowie umierali setkami. Przeżyło niewielu, tylko młodzi i zdrowi, inni w większości pozostali tam na zawsze, na okrutnej, nieludzkiej ziemi.
Już po zwolnieniu z obozu, ale jeszcze na zesłaniu (bez prawa opuszczenia Kołymy) mieszka i pracuje w Magadanie nad Morzem Ochockim. Tu poznał późniejszą swoją żonę – Monikę, tu wybudował bardzo skromny drewniany dom. Dom ten był można powiedzieć Polskim Domem. Był otwarty dla wszystkich Polaków w Magadanie i okolicach. Tu nocowali ci z rodaków, którzy nie mieli się gdzie podziać, tu organizowane były polskie Wigilie, imieniny i spotkania towarzyskie. Bywali w nim chyba wszyscy Polacy przebywający w Magadanie, m.in.: Adolf Popławski autor książki „Dwanaście lat łagrów” i Wacław Kopisto, legendarny cichociemny uczestnik akcji odbicia więźniów w Pińsku i wielu, wielu innych.
Do Szczecinka przyjechał w grudniu 1955 roku wraz z żoną Moniką i Telesforem i Heleną Jatkiewiczami – także Sybirakami, którzy nie mieli w kraju nikogo. Przez lata czekał na Wolną i Niepodległą, a kiedy przyszła zaskoczyła Go jak wielu z nas.
Po upadku komuny został członkiem i działaczem Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej, oraz Związku Sybiraków. O ukochanej Wileńszczyźnie i tych tysiącach Polaków pozostałych na Nieludzkiej Ziemi nie zapomniał nigdy. Wraz żoną Moniką przy kościele św. Rozalii ufundował symboliczną Ostrą Bramę, na której umieszczono tablice pamiątkowe m.in. z nazwami kresowych bitew partyzanckich. Był też pomysłodawcą symbolicznego grobu na cmentarzu w Szczecinku poświęconego poległym żołnierzom AK i martyrologii ludności cywilnej na kresach wschodnich, zabitych i pomordowanych zarówno przez Gestapo,NKWD jak i UB.
Jednak do końca życia nosił w sercu żal, że ta wolność z takim trudem wywalczona przez Niego i jego pokolenie a potem przez pokolenie solidarności tak łatwo bywa rozmieniana w politycznych utarczkach.
Jerzy Dudź
*) Swoje wspomnienia Stanisław Jachiewicz i jego żona Monika opublikowali:
1. Stanisław Jachiewicz: Zatoka Krzyża [w] Wspomnienia Sybiraków T. 9 Warszawa 1997 s. 47-100
2. Monika Dudź-Jachiewicz: „Nieboszczyk” [w] jw. s.101- 110.
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie