
Temat 501: Gdzieś to zawsze zostaje w człowieku
Na peronie pierwszym
- Mój pierwszy jechał na dyskotekę. Myśmy ruszyli, a on odwrotnie do kierunku jazdy wskakiwał do pociągu. Myśmy nawet nie wiedzieli. Gdyby biegł odwrotnie, to by wskoczył. Dopiero w Koszalinie policja czekała na peronie. Na wagonach były ślady. My nic nie wiedzieliśmy. Wpadł pomiędzy wagony...
- Jednego to miałem przed Okonkiem. Z dziewczyną się pokłócił i stracił głowę. Drugiego to specjalnie na torach położyli. A ostatni przypadek to ponoć ktoś go przyniósł, czy sam przyszedł? A czwartego to w Chodzieży. Mówili, że się z żoną pokłócił i rzucił się. W sumie oglądałem wszystkich, bo trzeba wyjść i pomóc. Bo może nogę tylko ktoś stracił lub rękę. Prokurator może zarzucić, że nie jest udzielona pomoc. Zdarza się jednak, że podczas mgły nic nie widać. Na naszej kolei nie jest jeszcze tak, że jak coś się przytrafi, to pociąg nie jedzie dalej i jest podmiana. Tu się tylko pytają, czy żądamy podmiany. Jest taka możliwość. Po wypadku jest takie 15 minut... takiego szoku, wstrząsu, który potem przechodzi. Piątego widziałem w Pile, jak go przejechałem na pół. Kiedy go dotykałem, był jeszcze ciepły. To było tak, że lokomotywa stała na wysokości semaforu. Mieli dołączyć wagony. Okazało się, że drzwi były zepsute i musieli je podmienić. Położył się pod przetaczane wagony... Normalnie połówka była. Nogi osobno, głowa osobno. U nas to się jeszcze tak nie zdarza. Ale rejon poznański, powiedzmy, tam to niektórzy maszyniści mają po 20-tu, 30-tu . Tam naprawdę już ludzie muszą być odporni. Rozmawiałem z jednym i mówił, że mu kiedyś wózek postawili. Ponoć najgorzej jest zabić dziecko. Wpadł w taki szok, że... I nie wiedział: może dziecko, może nie dziecko? I co miał zrobić?
- A jak kiedyś prowadziliśmy pociąg, na torach stała wersalka. Czasu na wyhamowanie nie było. Zatrzymaliśmy się i nie wiadomo... A jak ktoś był w środku? Może kogoś tam wsadzili? Wezwaliśmy policję, popatrzyli i nic. Złośliwie ustawiają coś na torach, barykadę. Nakładają kamieni, słupków... I wypadek, tak jak kiedyś w Jastrowiu gotowy. Są tzw. obchodowi, którzy chodzą i sprawdzają, ale nie są w stanie wszystkiego sprawdzić.
- Idzie sobie delikwencik i sobie położy kamień na szyny. Jadąc 120 na godzinę, nie wyhamuje się. Powiedzmy, niech tylko obręcz pęknie i mamy wykolejenie... Niektórzy zupełnie bezmyślnie robią zagrożenie.
- Najgorsi są teraz kierowcy. Normalnie między rogatkami stają. Ja zwiewałem z kabiny. Oj, ile razy. A ja? - wtrąca kolega. - W naczepę raz uderzyłem. Ciągnik przejechał, naczepa nie. Droga hamowania to kilometr. Pierwsza czynność to tzw. nagłe hamowanie, a potem ucieczka z kabiny. Przy wypadku pociąg się wykoleja. Maszyniście, który wolno jedzie, „fuck off” pokazują. A dlaczego wolno jadę?
- Ile razy miałem takie ograniczenia na przejeździe. Wiadomo, jak teraz jest z tym u nas. Wszędzie pieniędzy brakuje. Pociąg ma 600 metrów, więc trzeba czekać. A oni niecierpliwi. My nie możemy szybciej jechać. Nas kontrolują. Mam taśmy, na których się zapisuje wszystko, choć wchodzi elektronika.
- Pokazywali ostatnio, jak spada wózek z peronu. Wpadł na międzytorze. Była mała prędkość, przy dużej dziecko nie miałoby szans. Tu w Szczecinku też się z peronu ostatnio rzucił. Nie ma takiej możliwości by się uratować i przeżyć. Trzeba być odpornym, bo człowiek by się załamał.
- Ja podchodzę tak: Lekarzowi umiera ktoś na stole i co? No, musi być dalej lekarzem. Tu też trzeba się przyzwyczaić. Przypadki są nagłe. Jeśli jest ktoś mało odporny, to nie powinien jeździć. Jak człowiek sobie sam nie pomoże, to nie będzie pracował w tym zawodzie. To nie jest tak, że rodziny dostają psychologów. Nikt się o nic nie pyta, nie czarujmy się. Jeśli ktoś jest słaby, to idzie na zwolnienia. Ja po tych pięciu wypadkach ani razu nie byłem na zwolnieniu.
- Trzeba o tym zapomnieć. Takie momenty są, że to wraca, jak się przejeżdża przez te miejsca. Ale po pewnym okresie zapomina się o tym. Choć gdzieś coś jednak zostaje...
Na peronie drugim
- Któregoś razu, jadąc z Miastka do Szczecinka na wysokości Słosinka, zatrąbiłem na osobę idącą po torach. Ta osoba zeszła. Miałem do niej 50 metrów, a ona nagle położyła się. Już nic nie dało się zrobić. Najpierw reakcja super - zeszła, a potem? Ona siada na tory.
- W mojej karierze od 78 roku to miałem raz, dwa, trzy, cztery, pięć... Szósty znaleziony.
- Zatrzymaliśmy się, ale nie wiadomo, czy był podrzucony czy co? Cóż my możemy zrobić. Tu się trzeba też zastanowić, wiozę iluś tam pasażerów i o nich też muszę dbać. Ja muszę stanąć bezpiecznie, by ludziom się nic nie stało, bo za nich odpowiadam. Wiadomo, że tory to nie chodnik i nie wolno tędy chodzić.
- Jak pasażer będzie miał roszczenia, to my za to odpowiadamy. Miałem taki przypadek kiedyś. Droga hamowania 1200 metrów, ja zatrzymałem na 600. Potem przyszedł pasażer - jak pan jeździ! A ja - człowiek na torach. Cisza.
- Był u nas taki chłopaczek młody. Dziewczyna z chłopakiem przeskakiwała przez tory, głupia zabawa. Wpadła jej noga pomiędzy szynę. Została na masce przy prędkości 115 km/h. Maszynista poszedł najpierw na zwolnienie na miesiąc, potem na trzy. Już nie wrócił. Słaby charakter. Próbował wrócić, ale nie mógł jechać.
- Teraz jeździmy sami. Kiedyś we dwójkę. Ile razy mi się wydawało, że widzę kogoś tam, gdzie była tragedia. Podjeżdżam wolniej... I nic nie ma. Człowiek ma takie koszmary, budzi się w nocy mokry. Gdzieś to zawsze zostaje w człowieku. U mnie to zostaje i nie jest to nic przyjemnego.
- Młodzi do pracy nie przychodzą. Takich, jak ja, jest 80 proc. Idziemy na emeryturę za 4-5 lat. A co będzie potem? Nie wiem.
Z maszynistami rozmawiał
Igor Siebert
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Na każdym kroku możemy takich spotkać, chociażby w szkołach - łatwo odróżnić kogoś z problemami od tych zadowolonych z życia, no ale jak można takim ludziom pomóc skoro my ich nawet nie znamy? Mam tu na myśli głównie osoby samotne. Przecież wiadomo, że nikt nie podejdzie i nie zagada.
to jest czysta masakra ze tak powiem... o0