Reklama

Pojednanie w imię wartości nadrzędnych

12/11/2009 10:57


Temat nr 501

Dr Siegfried Raddatz urodzony w Szczecinku, do 1946 roku mieszkaniec maleńkiej wsi Glinki (Gliencke) przewodniczący Heimatkireisausschuss Neustettin. Dzięki niemu powoli możliwe staje się to, co  wcześniej było nie do pomyślenia.



Po polskiej stronie utrwalił się stereotyp Niemca - przedwojennego mieszkańca tych ziem, zawłaszczony przez Erikę Steinbach.. Tak naprawdę, ta osoba nie ma nic wspólnego z tymi, których wypędzono z ich rodzinnych stron, ponieważ pochodzi z polskiej Rumii. Tak przynajmniej uważa dr Siegfried Raddatz, urodzony w szczecineckim szpitalu, którego wczesne dzieciństwo przebiegało w rodzinnej wsi Glinki (niem. Gliencke) leżącej w połowie drogi pomiędzy Lotyniem a Okonkiem.
Jak zauważa, po przemianach politycznych związanych z upadkiem muru berlińskiego i zniknięciem NRD, aby przypomnieć wszystkim o swoim istnieniu, organizacje ziomkowskie postanowiły wprowadzić do parlamentu swojego przedstawiciela. Tak też się stało w przypadku Steinbach, która zdobyła mandat z ramienia CDU.
- Mimo, że Steinbach nigdy nie została wypędzona, to poprzez jej działalność zaczęło być głośno o wypędzonych. Ona nie akceptuje granicy na Odrze i Nysie. Jej rola jest groteskowa ponieważ nie robi tego co myśli, zachowując się jako typowy polityk – uważa dr Raddatz.
Współczucie wypędzonym to nie wszystko. Trzeba brać pod uwagę zwłaszcza to, kto tę wojnę wywołał.
Czy Niemcy mają świadomość, że znaczna część Polaków również została pozbawiona swoich rodzinnych stron?
– Oczywiście, że tak. Świetnie to ujął podczas swego wystąpienia przy odsłonięciu pomnika mieszkańców Neustettin burmistrz Jerzy Hardie-Douglas.


Było to 30 stycznia 1945 roku. Ktoś powiedział, że w Lotyniu są już Rosjanie. Dziadek małego Siegfrieda i inni starsi mieszkańcy Glinek mimo wszystko chcieli pozostać. Pamiętali jeszcze z czasów I wojny światowej, że Rosjanie nie ruszali cywilów. Mimo tego matka zaczęła pakować najpotrzebniejsze rzeczy. Wiedziała, że na terenie Prus Rosjanie zabijali nawet dzieci. Po rozmowie z sąsiadami, którzy również mieli małe dzieci, dziadek doszedł do wniosku, że jednak trzeba uciekać.
Kiedy ruszyli w nieznaną drogę było zimno. Prószył śnieg, zapadał zmrok. Już w drodze dowiedzieli się, że w pobliskiej Żółtnicy i Łomczewie są Rosjanie. Trzeba było zmienić kierunek. Tak brnąc polami trafili do Szczecinka. Kobiety i dzieci znalazły schronienie w gmachu Kreishaus (Starostwo), w którym dzisiaj znajduje się Szkoła Muzyczna. Ludzie starsi razem z konnymi wozami, na których mieścił się cały ich dobytek, schronili się do koszar artyleryjskich przy ówczesnej Deutschestrasse (dz. ul. Słowiańska). Potem razem z matką został ewakuowany pociągiem niewielkiego miasteczka. Tymczasem dziadek dotarł w okolice Kołobrzegu. 27 lutego Szczecinek został zajęty przez Rosjan…
19 marca matka z małym Siegfriedem wróciła z tułaczki do swojej rodzinnej miejscowości. 19 maja, ciągnąc ze sobą przez prawie 300 km mały wózek, wróciła także babcia z ciotką. Zastali zdewastowane gospodarstwo.
23 kwietnia przyszli Polacy i zabili trzech najstarszych mieszkańców wsi. Za co? Nie wiadomo. Wszyscy zastanawiali się, dlaczego akurat tych trzech. Doszli do wniosku, że być może właśnie ci Polacy wcześniej pracowali w ich gospodarstwach. Zostali zabici, ponieważ Niemcy źle ich traktowali. Byli przekonani, że tak było w przypadku dwóch gospodarzy. Trzeciego prawdopodobnie zabito dlatego, że na jego gospodarstwie doszło kiedyś do tragicznego zdarzenia, podczas którego Polka została porażona prądem. Chodziły pogłoski, że u niego zginęła Polka. Pewnie uważano, że to właśnie on przyczynił do jej śmierci.


 - To były dzikie czasy. Przychodzili różni i odchodzili. Każdy z nich coś ze sobą zabierał. To były bardzo złe czasy dla kobiet.
Wciąż towarzyszył im strach przed Rosjanami. Ponieważ w każdej wiosce była gorzelnia, Rosjanie zazwyczaj szukali alkoholu. Po powrocie do Glinek jedynym mężczyzną w wiosce był dziadek. Teraz wokół niego zbierały się wszystkie kobiety i dzieci. Codziennie na dachu stale ktoś wypatrywał, czy aby nie nadchodzą Rosjanie. Uważano, że jak Rosjanie zobaczą jakieś małe dziecko, to domyślą, że muszą być także i kobiety.
Mały Siegfried, tak jak inne dzieci, musiał się chować. Kiedy przejeżdżali do wsi Rosjanie, wówczas naprzeciw im wychodził dziadek tłumacząc, że nie ma tu żadnych kobiet.
- Nigdy się nic złego nie stało, ale z małym wyjątkiem. Ciotka (siostra matki) była dość szczególną kobietą, która nie zawsze wiedziała, co robi. Często nie chowała się na czas. Zdarzyło się, że któregoś razu znalezioną ją martwą w stodole…
Przed domem była dolinka. Pewnego razu Rosjanie kazali dziadkowi tam wejść a potem tuż obok niego strzelali. Dla nich była to taka zabawa. Innym razem zaprzęgli do wozu konie, potem do wozu przywiązali dziadka i tak go włóczyli po wsi. Dziadek przewracał się, podnosił i znowu padał… Ale Rosjanie robili też dobre rzeczy.
- Najgorszy diabeł dopiero się pojawił. Był to Polak. W tym czasie przyjeżdżało coraz więcej Polaków. Przyszedł taki Marian Piotrowski, który nie tylko Niemkom, ale i Polkom nie przepuszczał. To był taki człowiek, który nie potrafił się opanować, a wszystko zależało od tego ile wypił alkoholu.


Babcia powiedziała mu, że to jest diabeł. Kiedy w 1969 roku kiedy przyjechał pierwszy raz do Glinek, zobaczył Piotrkowskiego… w kościele w Lotyniu. Wtedy to był już starszy człowiek.
Kiedyś Piotrowski pojawiał się u nich w domu. Dzisiaj nie pamięta, kiedy dokładnie to było. W każdym razie następnego dnia opuścili już na zawsze swoje gospodarstwo i przenieśli się do pobliskiego Okonka. Zamieszkali tutaj u dekarza. Dekarz w zimie nie pracował, bo miał drewnianą nogę. Chodził więc w tym czasie od domu do domu, sprzedając robione przez siebie buty. W końcowej fazie tak wyglądało, że to Rosjanie chronili Niemców przed Polakami.
Któregoś dnia przyjechali do nich sąsiedzi z Glinek, namawiając do powrotu. Nie posłuchali ich i pozostali w Okonku. Córka gospodarza była kochanką rosyjskiego komendanta miasta. Sąsiedzi uważali ją za prostytutkę. Kobieta ta ma w tej chwili 88 lat i komendanta rosyjskiego do dzisiaj wspomina jako swoją największą miłość. Twierdzi, że to jej była jedyna miłość, podczas gdy jej rówieśniczki miały takich kochanków po kilku. Mieszkała już na Zachodzie, gdy zmarło jej jedenastoletnie dziecko.
W końcu 1945 z Okonka ruszyły transporty za Odrę. Początkowo nie chcieli wyjeżdżać łudząc się, że będą tu Niemcy. W końcu wyjechali w czerwcu 1946 roku. Trafili do małej miejscowości Eutin, położonej niedaleko Kilonii (Köln).
 

Siegfried Raddatz jest przewodniczącym ziomkostwa powiatu szczecineckiego. Pełni swoją funkcję od 2002 roku. Jak twierdzi, podstawowym celem związku jest organizowanie spotkań. Mają też urządzone swoim sumptem w Eutin małe muzeum, w którym eksponaty pochodzą z powiatu szczecineckiego. Organizowane są także wyjazdy grupowe do kraju swego dzieciństwa. Stowarzyszenie wydaje też swój biuletyn „Mein Neustettiner Land”, który rozsyłany jest pocztą pod 4700 adresów.
Mówi, że jego jednym z głównych celów jest doprowadzenie do pogodzenia się i pojednania z Polakami. Nie ukrywa, że czyni to z powodów religijnych i etycznych.
- Nie ma żadnej alternatywy. Głównym moim zadaniem jest pogodzenie się z Polakami. Nie po to, aby tu kiedyś wrócić, ale po to, aby się po prostu pogodzić.


Przyznaje, że wielu jego rodaków nie chce słyszeć w dalszym ciągu o żadnym pojednaniu. Najbardziej agresywne są ziomkostwa z Prus Wschodnich i Śląska.
Pamięta jak jego matka stale powtarzała, że z pewnością jeszcze wrócą do rodzinnych stron. W latach pięćdziesiątych otrzymywała pieniądze od rządu federalnego, aby kupić ziemię na terenie Niemiec. Ziemi jednak nie chciała kupować, bo wciąż liczyła, że tu wróci.


Siegfried Raddatz tłumaczy pochodzenie swego nazwiska. Jego zdaniem Raddatz - choć wielu tak uważa - nie ma jednak nic wspólnego ze wsią Radacz. Radatz to radosz - radość(!?) – mówi. W tym roku w Szczecinku był już siedem razy. Rodzina, u której się zatrzymuje, oddała mu nawet do dyspozycji mieszkanie na osiedlu Zachód.
W ramach pojednawczo - politycznej konferencji Pomorskiej Rady Powiatów i Miast, 3 października w Szczecinku gościło ok. 50 Niemców – byłych mieszkańców Szczecinka oraz bliższych i dalszych okolic. W ratuszu doszło do spotkania m. in. z młodymi mieszkańcami Szczecinka. Dr Siegfried Raddatz nie kryje niezadowolenia.
- Na pytania odpowiadali niekompetentni ludzie – odpowiada bezceremonialnie. Uważa, że takie spotkania winny zupełnie inaczej wyglądać.


Według Siegfried’a Raddatz’a większość ziomków ma takie samo zdanie o pojednaniu co on. Problem w tym, że ci ludzie nie są tak aktywni, jak przeciwnicy pojednania. Największym problemem we wzajemnych kontaktach jest… bariera językowa. Starsi Niemcy myślą, że wszyscy Polacy mówią po niemiecku, a tak przecież nie jest. Podobnie jak w Polsce, tak również i w Niemczech, w szkołach większość uczy się języka angielskiego.
Marzy mu się wymiana młodzieży pomiędzy szkołami. Najpierw jednak trzeba dobrej woli po obu stronach, trzeba poznać język sąsiada. Rodzice są przeciwni twierdząc, że polski nie jest językiem interesującym. Trudno się dziwi, wszakże rodzice są tam urodzeni i nie mają nic wspólnego z tymi terenami.
Ubolewa, że ludzie ci mają bardzo powierzchowne opinie o Polakach. Za ten stan obwinia głównie stacje telewizyjne i tabloidy typu „Bild”- odpowiednik naszego „Faktu”. Kiedy tutaj przyjeżdżają, napiją się wódki - są mili. A po powrocie już po kilku tygodniach znowu przeklinają Polaków i znów pojawia się nacjonalizm… 
- Cały czas Szczecinek się zmienia. Ale nie tylko w pozytywnym sensie. W Polsce jest skrajny kapitalizm. Tak jak w Rosji jest mała ale bardzo bogata grupa ludzi i pomiędzy nimi a pozostałymi jest przepaść. Szczególnie widać to w  popegeerowskich wioskach, gdzie ludzie nie mają pracy i piją.
Zafascynowany jest naszym Uniwersytetem III Wieku. Możliwość aby starsi mogli się uczyć, uważa za fantastyczny pomysł.


Ocenia, że 95 proc. Polaków jest bardzo przyjaźnie nastawionych do Niemców. Zarówno warszawską politykę, jak również działalność takich polityków jak Steinbach, określa jako „gównianą”. To właśnie ona ma olbrzymi negatywny wpływ na wzajemne polsko –niemieckie kontakty.
Czy jest możliwe wyeliminowanie wzajemnych uprzedzeń? Jego babcia stale powtarzała, że najgorszymi dla nich wrogami byli Francuzi, ale dzisiaj już tak się nie mówi. – Myślę, że z Polakami też będzie podobnie. Niemcy patrzą na Polaków, tak jak Polacy na Rosjan... 
Największym problemem niemieckim jest zanikanie średniej klasy, a także Turcy. W Kilonii są już ulice zamieszkałe wyłącznie przez Turków. Chcą teraz wybudować swój meczet, który ma być większy od miejscowej katedry. Tak już jest, że wszyscy, którzy nienawidzą cudzoziemców, zazwyczaj pochodzą z najniższej warstwy społecznej.
Dlatego tak ważne jest, aby na miejscu właśnie w takich małych miastach jak Szczecinek, pozostawali ludzie wykształceni.
Siegfried Raddatz do Szczecinka przyjedzie teraz w kwietniu lub maju. Chce rozmawiać nie o przeszłości a o przyszłości. Cieszy się, że będzie na jubileuszu obchodów 700-lecia miasta..

Jerzy Gasiul

Dziękuję za tłumaczenie Andrzejowi Buczackiemu.

Aplikacja temat.net

Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.


Aplikacja na Androida Aplikacja na IOS

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Reklama

Komentarze opinie

  • Awatar użytkownika
    magenta - niezalogowany 2010-07-26 00:47:47

    Zopowiesci moich dziatkow to nie polka porazona pradem a niemka która miała byc wysiedlona z gospodarstwa nie mogła sie z tym pogodzic i włorzyła rece do transformatora.Słyszałam duzo na temat Glinek od starszych członków rodziny, ale to tylko opowiesci,starszych członków rodziny niestety żyje juz tylko pare osób które mogły by co nieco na ten temat Cos jeszcze powiedziec a wiadomo pamiec nastarsze lata zawodzi...

    odpowiedz
    • Zgłoś wpis
  • Awatar użytkownika
    mieszkanka - niezalogowany 2010-03-02 08:45:12

    Pięknie Pan to ujął, nic dodać nic ująć! ostatnie zadanie pięknie określa politykę Niemców!To zawsze był napuszony naród, wychowywany w poczuciu wyższości rasy. Mój ojciec,też pracował u bauera i to co przeczytałam w Pana wypowiedzi,odebrałam tak jakbym czytała opowieści ojca- pozdrawiam

    odpowiedz
    • Zgłoś wpis
  • Awatar użytkownika
    Polak - niezalogowany 2010-02-20 00:27:34

    Z opowieści szacownego pana Siegfrida wynika że to my Polacy byliśmy w czasach jego dzieciństwa żli i okrutni. I oto on szacowny i bogobojny pan Siegfrid wybacza nam ułomnym to wszystko w imię "nadrzędnych wartości" i chce pojednania-mój Boże jaki on szlachetny. Otóż panie "ziomek" Polacy nie napadli na te ziemie. Otrzymali je w wyniku umów międzynarodowych, tak samo jak zostali pozbawieni swoich ziem na wschodzie. A jeżeli chodzi o mordowanie ludzi to ja osobiście mogę opowiedzieć o członkach mojej rodziny którzy zginęli z rąk rodaków tego pana. Nie wspomnę milionów innych ludzi pomordowanych przez obywateli niemiec w czasie napaści na nasz kraj w 1939r, w czasie okupacji która dzięki Bogu trwałe nie tak jak planowali niemcy tysiąc lat, a tylko szęć lat. Myślę, że dgyby okupacja trwała tak jak planowali ojcowie i matki pana Siegfrida tysiąc lat nie miałby on komu przebaczać bo by nas i on mordował jako następne pokolenie PANÓW. Potwór.

    odpowiedz
    • Zgłoś wpis
  • Awatar użytkownika
    Ewcia - niezalogowany 2010-01-05 08:55:17

    Ja uważam że w każdej społeczności jest dobro i zło Wszystko zależy od tego co się mówi w domu rodzinnym.Moi dziatkowie pracowali u Niemców w czasie wojny i u dobrych i złych,ale nigdy nie nie wpajali nam nienawiści.Ludzie muszą umieć wybaczać i nawzajem się szanować.

    odpowiedz
    • Zgłoś wpis
  • Awatar użytkownika
    Wnuk wypędzonych polaków - niezalogowany 2009-12-07 16:40:24

    Z ciekawością przeczytałem wypowiedź i w skrócie opowiem historię moich dziadków i mamy. W 1939 roku, pod koniec roku moi dziadkowie z czwórką małych dzieci w siarczysty mróz zostali wypędzeni ze swojego domu i dużego, wzorowego gospodarstwa rolnego pod Włocławkiem do nikąd aby zwolnić miejsce napływającym osadnikom niemieckim. Nie mogli zabrać nic z domu. Schronili się kątem u rodziny. Przetrwali wojnę w biedzie, wielokrotnie bici przez bauera u którego dziadkowie przymusowo pracowali. Po wojnie odzyskali swoją ziemię ale wszystko było rozkradzione i zrujnowane przez niemców. Kto za to zapłaci ? Za stratę zdrowia, uporzenia, głód, choroby, aresztowania i bicie moich dziadków ? Z nimi wojna obeszła się jeszcze łaskawie, inni stracili rodziny i życie. Rosjanie jacy byli i są każdy wiedział i widział. Natomiast o niemcach mówiło się kulturalny naród, uczciwy naród, pracowity naród... ale chyba tylko do budowy komór gazowych, mordowania i bicia ludzi. Dzisiaj ze strony niemców nic się nie zmieniło. Robią to samo, tylko że w białych rękawiczkach.

    odpowiedz
    • Zgłoś wpis
  • Awatar użytkownika
    WALDEMAR - niezalogowany 2009-12-02 22:20:07

    Rozmawiałem z wieloma niemcami w polsce i niemczech.Młodych niemców pytanych o ich stosunek do ojczystych stron (w polsce) ich rodziców odpowiadają jesteśmy europeiczykami możemy mieszkać gdzie chcemy naszą ojczyzną są niemcy.OSOBY sarsze mają sentyment i wspomnienia. na pytanie czy chciliby wrócić w więszoci odpowiadali.kiedy ś tak ale teraz już nie.WALDEMAR

    odpowiedz
    • Zgłoś wpis
  • Awatar użytkownika
    Udo Gulke - niezalogowany 2009-11-17 15:35:05

    Kto pamięta "Placówkę" wie co mam na myśli.

    odpowiedz
    • Zgłoś wpis
  • Awatar użytkownika
    TWM - niezalogowany 2009-11-13 23:35:50

    Kilonia to nie Köln tylko Kiel Pozdrawiam

    odpowiedz
    • Zgłoś wpis

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo Temat Szczecinecki Temat.net




Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do