Reklama

Pamiętne przedwiośnie 1945

03/04/2009 10:39

Dokładnie o godz. 22 czasu warszawskiego 27 lutego 1945 roku marszałek Rokossowski dowódca II Frontu Białoruskiego wysłał meldunek o zdobyciu miasta Neustettin.  Nazajutrz, zgodnie z rozkazem dyktatora Związku Sowieckiego Josifa Wissarionowicza Dżugaszwiliego, zwanego Stalinem, na cześć zdobywców oddano w Moskwie salut honorowy.
Chcąc przybliżyć tamte dni, proponujemy naszym Czytelnikom fragmenty pamiętników świadka tamtych wydarzeń - Tadeusza Czajkowskiego, przebywającego tutaj na robotach przymusowych. Wspomnienia nieżyjącego już Tadeusza Czajkowskiego publikowaliśmy na tych łamach w 1995 roku. Wtedy swoje pamiętniki udostępnił nam Autor.
Przed trzema laty zamieściliśmy również wspomnienia gen. Kałużnego, dowódcy 32 Smoleńskiej Kawaleryjskiej Dywizji. W odróżnieniu od naocznego świadka zdobycia Szczecinka, jego wspomnienia ze względu choćby na liczne niezgodności z topograficzne, wydają się mało wiarygodne. Dlatego tym bardziej na uznanie zasługuje relacja świadka - Polaka, który w 1940 roku z łapanki w Żyrardowie trafił do zupełnie obcego Neustettina. Zapraszamy do lektury.

Niemcy większość swoich zwy­cięstw fetowali biciem w dzwony kościoła, różnego rodzaju paraden-marszami, biciem w bębny, gra­niem trąb. W radiu, co kilkanaście minut ogłaszane były komunikaty specjalne o odnoszonych zwycię­stwach. Większość Niemców z każ­dym dniem stawała się coraz butniejsza. Do nas Polaków, z każdym dniem byli coraz brutalniejsi i wy­magający. W miejscowej prasie uka­zały się artykuły i wskazania jak należy postępować z Polakami. Ro­biono z nami odprawy, na których po polsku odczytywano zarządzenia o tym, co nam nie wolno. Między innymi: Zabronione było gromadzenie się nawet w małe grupy. Obowiązywała godzina policyjna od 20 do 5 rano. Nie wolno było oddalać się od miejsca zamieszkania dalej jak 3 km. Odwiedziny bliskich lub znajomych mogły nastąpić tylko po uzyskaniu z policji przepustki. Do Niemców należało odnosić się z szacunkiem - ustępować im z drogi i kłaniać się. Niemcy do Polaków zawsze zwracali się przez „ty” - wiek nie grał roli (nawet małe dzieci starszym wiekiem Polakom mówiły - ty). Lekarzom zabroniono stosowania wartościowych leków przy leczeniu Polaków. Romans między Polakiem a Niemką karany był śmiercią (dwa ta­kie przypadki zdarzyły się w Wil­czych Laskach i Parsęcku - powie­szonych zostało dwóch młodych Polaków). Obowiązywał zakaz mówienia po polsku - bardzo gorliwie prze­strzegany przez wielu Niemców. Zabronione było spożywanie po­siłków razem z Niemcami i prze­bywanie z nimi. Obowiązywał pod karą obozu kon­centracyjnego zakaz słuchania radia, chodzenia do teatru, kina, kościoła, restauracji.
Polacy zesłani na roboty przymu­sowe żyli pod stałym nadzorem Niemców. Szczególną „opieką” otaczała nas młodzież z pod zna­ku Hitlerjugend. Dla pełnego upokorzenia nas kazano nam nosić przyszyte do odzieży litery „P” – był to kwadrat materiału wielkości 7 cm, na żół­tym tle namalowana litera P w obwódce granatowej.
  Widziałem na dworcu kolejo­wym młodą dziewczynę, Polkę, która prawdopodobnie była chora i nie nadawała się do pracy. Wracała do domu. Nie znając języka nie­mieckiego, Niemcy powiesili jej na szyi tabliczkę tekturową z napisem: „Ich fachre nach Lidzmanstadt”.
Przez wielu Niemców byliśmy, bez żadnego powodu w czasie pra­cy lub na ulicy szykanowani i wyzy­wani w rodzaju „ty polska świnio, psie, polskie bydło” itp. Często nam Polakom organizowali Niemcy w niedzielę lub święta „czyny”, które polegały na budowie dróg w Lotyniu, albo kopaniu, a potem zasypy­waniu basenu przeciwpożarowego w Szczecinku.

W lipcu 1942 roku zostałem przeniesiony przez Arbeitsamt do Fabryki Maszyn Rolniczych Albert Nagel w Szczecinku. Miasto widziałem już przed tym dwa razy. Bardzo mi się podobało. Po­łożone nad ładnym jeziorem o ni­skiej zabudowie, bardzo starannie utrzymane i czyste. Liczyło wtedy około 17 tys. mieszkańców. W mie­ście było kilkanaście kawiarni i kafejek  8 hoteli, cztery pensjonaty dla ,ludzi starszych, kilka dużych szkół, stylowy ratusz przy rynku - dużo zieleni i parków.
W lipcu 1942 roku zostałem przeniesiony przez Arbeitsamt do Fabryki Maszyn Rolniczych Albert Nagel w Szczecinku (przy ul. 28. Lutego –dop. red.). Miasto Szcze­cinek widziałem już przed tym dwa razy. Bardzo mi się podobało. Po­łożone nad ładnym jeziorem o ni­skiej zabudowie, bardzo starannie utrzymane, czyste. Uczyło wtedy około 17 tyś. mieszkańców. W mie­ście było kilkanaście kawiarni i ka­fejek, 8 hoteli, cztery pensjonaty dla ludzi starych, kilka dużych szkół, stylowy ratusz przy rynku - dużo zieleni i parków.
Wiadomość o przeniesieniu do miasta przyjąłem z mieszanymi uczuciami. Na wsi się już przyzwy­czaiłem i do ciężkiej pracy i do go­spodarzy. O wyżywienie i spanie nie musiałem się martwić. W mieście, wiedziałem, że odrobię swoje godzi­ny i będę miał wolny czas. Ale wiedziałem również to, że będę musiał żyć z kartek. A tygodniowy przy­dział żywności wystarczał dla cięż­ko pracującego młodego mężczy­zny na dwa dni.
Pracowałem w fabryce jako to­karz 10 do 12 godzin dziennie, często również w niedziele i święta. Pracowaliśmy za najniższe wyna­grodzenie. Jak na ironię musieliśmy płacić podatek wojenny w wysoko­ści 15 % zarobków. Nie pozwolono nam korzystać z żadnych urlopów, nawet chorobowych. My Polacy, wywiezieni na przymusowe roboty chodziliśmy głodni i obdarci. Jeżeli ktoś chciał chodzić czysto i nie gło­dować musiał zarobione pieniądze wydać na czarnym rynku dożywiać się i ubierać. Za całe pięć lat pracy u Niemców dostałem kartki na kupno jednej pary butów drewnianych, spodni i jednego kombinezonu. Nadszedł rok 1944.

Codziennie ktoś przynosi świeże pocieszające nas Polaków wieści. To o wielkich cięgach Niemców na  froncie wschodnim. To o lądowaniu aliantów we Włoszech, potem we Francji. O ciężkich walkach prowadzonych na obydwu frontach i to coraz bliżej granic niemieckich.  
W sierpniu 1944 roku Arbeitsamt przysłał do fabryki do pracy dwóch młodych braci Polaków. Pochodzili z Warszawy - Pragi, mieszkali przy ulicy Burakowskiej - nazwisk ich nie pamiętam. Opowiadali nam wiele o powstaniu warszawskim. Sami nie byli powstańcami, ale powstanie zaskoczyło ich w Warszawie i nie mogli wrócić na Pragę. Niemcy wywieźli ich do Pruszkowa, a następnie na roboty przymusowe. Mieli szczęście, bo większość wywiezionych w tym czasie Polaków, przeważnie trafiła do Oświęcimia. Ich uratowało to, że byli bardzo młodzi poniżej dwudziestki, podali się za ślusarzy - chociaż nie mieli o tym fachu zielonego pojęcia. Ponieważ pod koniec wojny firma produkowała seryjny sprzęt wojskowy - wierciliśmy dziurki w loftkach granatników aż do wyzwolenia Szcze­cinka. Razem potem powróciliśmy do domów.
Pożegnanie roku 1944 było dla nas radosne i pełne optymizmu. Alianckie armie stały u granic Nie­miec. Radio niemieckie wprawdzie wrzeszczało, że wróg nie będzie nigdy deptać niemieckiej ziemi, ale nawet superman Konrad - nasz majster, dozorca - przestał mówić, że Rosjanie mogą wejść do Szcze­cinka tylko po jego trupie. Z zacho­wania się jego, właścicieli przedsię­biorstwa braci Nagłów i innych „opiekunów” jak Krügera, policmajstra Seechfera, a nawet sze­fa „polskiego” wydziału gestapo na­zywanego przez nas „Świńskim Blondynem” i innych pyskaczy, wnioskowaliśmy o ich rychłej ucieczce, do której od kilku dni się przygotowywali.
Noc sylwestrowa w Szczecinku była spokojna, ale w dali na wschodzie niebo było czerwone i docho­dziło z stamtąd głuche dudnienie - oznaka bombardowania.

W styczniu 1945 roku zaczęli­śmy pracę na pół obrotach. Niem­cy przestali nas poganiać. Brak było materiałów, szczególnie odlewów i już było widać zniechęcenie Niem­ców wojną. To już nie były te czasy kiedy pijani a często również trzeźwi genosenschaft NSDAP spychali Polaków z chodnika, lub bili po twarzy, jeżeli któryś w porę  nie ustąpił im z drogi. Jak mocno ogarnął naszych nadludzi strach,  może świadczyć fakt, że master Konrad częstował w czasie pracy Edka Rybickiego papierosem, chociaż kilka tygodni przedtem kiedy Rosjanie byli jeszcze daleko, wytrącił mu z ręki papierosa i wyzywając go od świń i innych zwierząt.
O wielkiej ofensywie z nad Wisły 16 stycznia dowiedzieliśmy się po kilku godzinach. Miejscowa gazeta „Neustettiner Kreis Zeitung” pisała jak zwykle o planowym skracaniu frontu wschodniego. Nas starych wygów znających propagandę niemiecką, nie wprowadziło to w błąd. Raczej upewniło, że hitlerowcy dostają cięgi. Żaden z moich kolegów, ani ja, nie przypuszczaliśmy, że te cięgi będą tak gwałtowne i mocne. Że po kilku dniach ofensywy, dla nas w Szczecinku przestał istnieć front wschodni. (...) Od południa wojska Radzieckie okrążyły Piłę, którą Hitler ogłosił twierdzą i podeszły pod Lotyń - 12km od Szczecinka. Słyszeliśmy rów­nież o bojach prowadzonych przez Wojsko Polskie.

Tym razem nasi „panowie” po­tracili głowy. Dwa ciągniki i dwie przyczepy dokładnie wyremonto­wane i obudowane na wzór bud cy­gańskich, stoły od kilku dni gotowe do natychmiastowego wyjazdu. Ich właścicielom żal było jednak rozstać się z majątkami obrabiany­mi przez niewolników. Dopiero grzmot dział i dziesiątki radzieckich myśliwców nad głowami, przynagli­ły ich do wsiadania na przyczepy i szukania ratunku na Zachodzie. Wielu Niemców opowiadało nam Polakom, że Rosjanie to dziki naród, barbarzyński - nie darują ni­komu. Namawiali nas do ucieczki na zachód. Nie daliśmy się ani na­mówić ani skusić perspektywą dal­szego służenia dotychczasowym panom. Nastrój pośród Polaków i innych narodowości, za wyjątkiem Ukraińców, był radosny i podniosły.
  Dużej radości nie okazywaliśmy ze względów bezpieczeństwa. W czasie zbliżającego się frontu, Niemcy zajęci ratowaniem własnej skóry i majątków nie pilnowali już nas tak jak dotychczas. Robotą wła­ściwie nie przejmowaliśmy się. Na dwa dni przed ich ucieczką, nasz dozorca Konrad polecił rozebrać obrabiarki, na których pracowali­śmy. Zrobiliśmy to błyskawicznie. Cztery tokarnie, frezarkę, strugarkę, kilka wiertarek i szlifierek rozmontowaliśmy w ciągli 3 godzin. Właści­ciel Nagel nakazał nam oznaczyć poszczególne segmenty obrabiarek i przygotować je do powtórnego zło­żenia w Angermünde koło Berlina. Mieliśmy tani razem wyjechać.
Nie wierzyliśmy, że wyjedziemy. Wyjechalibyśmy tylko pod przymu­sem, ale sławna organizacja nie­miecka i żelazna dyscyplina popsu­ła się na tyle, że załadowaliśmy co lżejsze zespoły maszyn na wagony kolejowe. Ciężkie podstawowe ze­społy maszyn, pozostawiliśmy na miejscu.
Pod koniec stycznia 1945 roku z dużym pośpiechem na przygotowa­nych poprzednio przyczepach nasi dotychczasowi władcy wyjechali na zachód. Miasto opustoszało. Większość mieszkańców miasta uciekła. Zostali ci, którzy albo musieli, albo nie mieli dokąd i po co uciekać. Właściciel firmy, w której pracowa­łem z kolegami, uciekli w pierw­szych dniach paniki. Herr Gerhard Nagel albo Herr Konrad na pewno źle by się czuli w naszym towarzystwie, w sytuacji kiedy moglibyśmy rozmawiać ze sobą jak równy z rów­nym.
Podobnych zagorzałych hitle­rowców było bardzo dużo w Szczecinku. „Bohaterowie” ci już na pierw­szy sygnał zbliżającego się frontu uciekli z miasta. Było bardzo nie­wielu Niemców, którzy nam Pola­kom współczuli. Ale zdarzały się jednostki w 17 tysięcznym mieście, które miały odwagę być ludźmi. Pomagali nawet Polakom.

W Szczecinku ogólnie szanowa­nym przez nas lekarzem był dr Beske i jego żona. Pośród Niem­ców, których znalem był wyjątko­wym człowiekiem. Odnosił się do nas bez cienia zarozumiałości i nie­mieckiej buty, z którą spotykaliśmy się na co dzień. Tylko u niego jeśli ktoś był chory, można było dostać zwolnienie chorobowe na 3 dni. Więcej Polakom nie miał prawa da­wać. Jeżeli ktoś z nas był bardzo chory starał się pomóc i leczyć. Nie zbywał nas, jak inni lekarze.
  Jasnym punktem na tle ponu­rych zarozumiałych typów był wła­ściciel warsztatów mechanicznych inż. Willi Kufol. U niego Polacy pra­cowali tylko 8 godzin dziennie. Do­żywiał ich, obchodził się z nimi jak z ludźmi. I nawet nie mówił nam ty. Jego żona była również przyjaźnie ustosunkowana do Polaków.
  Zdarzyło mi się spotkać jeszcze jednego uczciwego Niemca lekarza dr Lewina - dentystę, którego do dzisiaj miło wspominam. Ale w większości wypadków spotykałem lekarzy, którzy wołając Polaka do gabinetu gwizdali jak na psa, kiwa­jąc przy tym palcem. Besztali nawet za cichą rozmowę w poczekalni. Dr Meier z Okonka - dentysta, którego pomoc ogranicza­ła się do wyrywania zębów.

W drugiej połowie lutego obser­wujemy dużą aktywność lotnictwa radzieckiego. W tym czasie nie wie­my co się dzieje na frontach. „Neustettiner Kreis Zeitung” nie wycho­dzi, a radia nie zawsze udaje nam się słuchać. Wiemy natomiast do­brze, że jednostki radzieckie są pod Lotyniem. Ale żadne walki się tam nie toczą. Widzimy, że Wehrmacht wprawdzie bez paniki, ale w pośpie­chu przy pomocy jeńców francu­skich i włoskich, bo radzieckich popędzono w głąb Niemiec, oraz pozostałych Polaków szybko opróż­niają magazyny, ładują towary na wagony i wywożą na zachód.
Nad dworcem kolejowym co­dziennie wisi samolot radziecki z czerwonymi gwiazdami i obserwu­je miasto. Czasem strzela z broni pokładowej. Na kilkanaście godzin przed wyzwoleniem rani ciężko jed­nego z Ukraińców ładujących wa­gony. Pozostałe nacje niewolników więcej zwracały uwagę na to, co się wokół dzieje, jak na robotę, być może dlatego przeważnie wynosili­śmy głowy cało ze strzelaniny.

                      Tadeusz Czajkowski

Niniejsze fragmenty pamiętnika zostały opublikowane w 89 numerze Tematu z  24 lutego 1995 roku.
                           Opracowanie (jg)

Aplikacja temat.net

Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.


Aplikacja na Androida Aplikacja na IOS

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Reklama

Komentarze opinie

  • Awatar użytkownika
    Calineczka - niezalogowany 2009-08-29 20:24:32

    A teraz mamy inne problemy.I wszędzie są ludzie i ludziska.

    odpowiedz
    • Zgłoś wpis
  • Awatar użytkownika
    bronx - niezalogowany 2009-08-27 19:36:57

    coś poprzedni komentarz nie wiedzieć czemu nie wszedł cały, no to ponownie: W treści czytamy: "Fabryki Maszyn Rolniczych Albert Nagel w Szczecinku (przy ul. 28. Lutego

    odpowiedz
    • Zgłoś wpis
  • Awatar użytkownika
    bronx - niezalogowany 2009-08-27 17:24:40

    "Fabryki Maszyn Rolniczych Albert Nagel w Szczecinku (przy ul. 28. Lutego

    odpowiedz
    • Zgłoś wpis

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo Temat Szczecinecki Temat.net




Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do