
Grzegorz Bordoszewski to znany w Szczecinku miłośnik kolarstwa. Zawodnik klubu „Moc Masters” Szczecinek startował już we wszystkich ekstremalnych wyścigach, najczęściej z północy na południe Polski. Tym razem zdecydował się na zupełne szaleństwo, czyli strat w super maratonie Dookoła Polski. Do przejechania było ponad 3100 km. Oczywiście z limitem czasu – 10 dni. Bordoszewski pojechał i dojechał, dziennie pokonując około 300 km.
Dzięki relacjom, które otrzymywaliśmy od członków ekipy towarzyszącej na trasie naszemu super kolarzowi, mogliście Państwo śledzić przebieg maratonu na naszej stronie internetowej.
Przyznajemy, było, o czym pisać. Były słowa nadziei, były też słowa niepokojące: okrutne zmęczenie, oszukiwanie zbuntowanego olbrzymim wysiłkiem organizmu, defekty sprzętu, brak łączności, ale na końcu zadowolenie i wreszcie euforia. Dojechaliśmy!
Start na trasę liczącą ponad 3,1 tys. km nastąpił w samo południe w sobotę 19 września z Rozewia. Trasa wiodła bliziutko wzdłuż granic Polski z obwodem Kaliningradzkim, Litwą, Ukrainą, Słowacją, Czechami i Niemcami. Ostatni etap to „przejażdżka” morskim wybrzeżem.
Do walki w super maratonie stanęło 10 kolarzy. Dojechała połowa. Pierwsze meldunki z trasy były optymistyczne. – Mamy już za sobą 400 km. Grzegorz jedzie 4 lub 5. Minął miejscowość Szypliszki niedaleko granicy z Litwą. Po drodze w nocy były przygody, kolarze się pogubili i musieli nadłożyć dystansu, by wrócić na prawidłowy szlak – tak relacjonował z trasy Wojciech Wieczorek. I dalej: - Kolarze wybierali różne warianty na postój. Każdy ma swoją taktykę. Grzegorz postanowił wypocząć. Ma doświadczenie w imprezach długodystansowych, wydaje się, więc, że doskonale wie, co robi, jego pozycja jest naprawdę dobra. Jedzie w towarzystwie wozu technicznego. W skład jego ekipy wchodzą: Wojciech Wieczorek – kierowca i Dariusz Cybul – mechanik, masażysta. Pozdrawiamy i ruszamy dalej”.
I podobnie przez dziewięć dni. – Jedziemy, trochę odpoczywamy, sen był zbawienny, ale niezwykle krótki, nie ma internetu, szwankuje łączność, ale przemy do przodu – pisał W. Wieczorek.
Najtrudniej było w górach, na trasie wzdłuż południowych granic Polski. - Nikt nie mówił, że będzie łatwo. Jesteśmy po ciężkiej nocy. Dlaczego ciężka? Ponieważ bez noclegu, tylko z małymi przystankami na dwie drzemki. Wycieńczenie organizmu Grzegorza sięgało zenitu, ale jakoś daliśmy radę przetrwać.
Mimo ogromnego wysiłku pan Grzegorz znajdował też chwilę czasu, by podzielić się z Państwem swoimi wrażenia mi z trasy. Przypomnijmy, co mówił szczecinecki super kolarz: - Staram się szachować siłami mając w perspektywie kolejne setki kilometrów. Pokonywanie odległości etapów różnią się od planowanych przed maratonem in minus.
Zadowolony jestem z wspólnie obranej taktyki na etap dwóch dni i jedną noc jadąc bez przerwy.
Czym bliżej mety maratonu, zamęczenie atakowało coraz gwałtowniej. Organizm, pracujący non stop w ekstremalnych warunkach, zaczął oszukiwać samego siebie. To normalne zjawisko. Dużo na ten temat mogą powiedzieć np. żołnierze będący przez kilkadziesiąt godzin w akcji bojowej. - Choć wysunęliśmy się na drugie miejsce to Grzegorz zgubił trasę, a my nie byliśmy w stanie mu pomóc – alarmował W. Wieczorek, a my pisaliśmy uspokajające tytuły: „Był kryzys, nie ma kryzysu – Grzegorz walczy jak lew”.
Ostatni etap super maratonu wiódł trasą wzdłuż wybrzeża Bałtyku. Aura się pogorszyła, zaczęło padać. Do tego doszły też problemy zdrowotne pana Grzegorza. Ale wytrwał. Do mety dojechał w poniedziałek 28 września przed północą. „To już koniec – Grzegorz na mecie!” – tak zatytułowaliśmy ostatnią relację. (sw)
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie