
artykuł ukazał się w Temacie nr 506 (8 stycznia 2010)
Noc mija spokojnie. Tego dnia słońce wzejdzie dopiero o 7.30. Za oknem pomorska zima z jej kaprysami W pomieszczeniu powiatowego stanowiska kierowania Państwowej Straży Pożarnej w Szczecinku zaczyna się codzienna krzątanina. O godzinie ósmej nowa zmiana obejmuje służbę. Będzie trwała 24 godziny. Zmiennicy mają potem 48 godzin wolne. Taka norma. Tego dnia aspirant sztabowy Stanisław Pasek przekaże obowiązki dowódcy zmiany równemu stopniem służbowym Pawłowi Zeldze. Obaj strażakami są od 27 lat, obaj związani życiem prywatnym i służbą ze powiatem szczecineckim. Spokojna noc to znaczy, że nie było pożarów, a tak zwane zdarzenie tylko jedno: w rejonie Barwic wydarzył się niegroźny wypadek drogowy. Auto osobowe wpadło do rowu. Do usunięcia skutków dyżurny PSK w Szczecinku skierował zastęp strażaków ochotników z Barwic. - Poradzili sobie bezproblemowo - komentuje Stanisław Pasek.
Tutaj, w budynku Komendy Powiatowej, drogą radiową wydawane są dyspozycje wszystkim jednostkom straży w mieście i powiecie.
W samym mieście działa jedna jednostka ratowniczo-gaśnicza, w gminach powiatu jest od jednej do kilku ochotniczych drużyn straży pożarnych. OSP jako stowarzyszenie, obok straży zawodowej, czyli służby państwowej, zapisały, jak się to ładnie powiada, złote karty. Nie tylko, gdy chodzi o gaszenie pożarów, ratowanie zdrowia i życia ludzi i ich dobytku, ale też w sferze szerzenia i upowszechniania oświaty oraz kultury na wsi. Tam wszędzie, gdzie remiza OSP po dziś dzień stanowi miejsce niezwykle ważne; jedyne w swym rodzaju centrum społecznych więzi. O które teraz tak bardzo trudno.
Nawiasem mówiąc, od początku ustrojowej transformacji w Polsce wszyscy chcą, abyśmy byli społeczeństwem obywatelskim. Przeważnie nic z tego nie wychodzi, choć owszem wychodzi strażakom ochotnikom.
Ale o tym potem. Póki co, rozmawiam z kapitanem Jackiem Świtałą, zastępcą dowódcy jednostki ratowniczo - gaśniczej w Szczecinku. Mój rozmówca ma 42 lata, z tego 23 w służbie pożarniczej. Pochodzi z Wielkopolski. - Tradycja rodzinna – mówi nie bez dumy – dziadek i ojciec byli strażakami - ochotnikami w rodzinnej miejscowości.
Siedzimy w elegancko odnowionym - a właściwie zmodernizowanym budynku przy ul. 1. Maja. Generalny remont, czyli stworzenie ciężko pracującym tu ludziom dobrych warunków zawdzięczamy pieniądzom podatników. Wyłożyły je pospołu, obok resortu spraw wewnętrznych, wojewoda zachodniopomorski, Starostwo Powiatowe, a istotnie wspomógł samorząd miejski. Obie te instytucje szczecineckie doceniają strażacką służbę, jakże ważną potrzebę jej sprawnego działania. Często owa służba to walka o ludzkie życie.
Straży pożarnej sprzed ledwie 10 – 15 lat, zarówno w Szczecinku jak i całym kraju, nie da się porównać z tym, co odziedziczyliśmy po systemie szczęśliwie minionym - oby na zawsze.
Kapitan Świtała: – Szczecinek ma jedną, to regulują przepisy państwowe, jednostkę ratowniczo - gaśniczą. Pod tą dla mnie niezbyt fortunną nazwą kryje się strażacki oddział wyposażony w naprawdę nowoczesny sprzęt, łącznie z samochodami gaśniczymi, czyli potocznie mówiąc – wozami bojowymi. Ale nie tylko imponujące pojazdy, które widujemy na ulicach pędzące z jazgotem syren alarmowych i „pod kogutem” groźnie błyskającym na niebiesko, to reprezentacja nowoczesnej techniki walki z pożarami. Nie tylko ogień, który trzeba stłumić i ugasić, jest dziś domeną strażaków. Jak nowa nazwa wskazuje, zadaniem straży i jej ludzi jest ratowanie ludzkiego zdrowia i życia zagrożonych w wypadkach drogowych oraz, co wspomniałem, usuwanie skutków tych wypadków.
Kapitan Świtała: - Niedawno doszło nam kwalifikowane ratownictwo medyczne, tak to się nazywa, a chodzi o znajomość podstaw tej dziedziny. Przecież często jesteśmy pierwsi na miejscu tragedii, jeszcze zanim przyjedzie pogotowie ratunkowe i patrol drogówki policyjnej. Liczą się niekiedy sekundy, a zawsze minuty. Niedawno zdałem egzamin, test miał dwieście pytań.
Kapitan Świtała opowiada o ratownictwie, cięciu blach w zdruzgotanych samochodach po to, aby wydobyć z nich rannych ludzi. Sypie też statystycznymi danymi z minionego roku: tyle, a tyle wyjazdów do pożarów, tyle do wypadków, tyle wezwań do innych tak zwanych zdarzeń, wycieków substancji niebezpiecznych. Jest tych interwencji sporo, za każdą kryje się wyjazd dyżurującej ekipy strażackiego wozu. Zawsze jedzie ten, który na miejscu będzie niewątpliwie potrzebny, czyli odpowiednio do sytuacji wyposażony. Na przykład w hydrauliczne nożyce do cięcia blach, czy pojazd z podnośnikiem. To urządzenie pozwala szczecineckim strażakom ewakuować osoby zagrożone podczas pożaru lub innego dramatycznego zdarzenia z wysokości do 30 metrów.
W jakimś momencie mój rozmówca pyta: - Czy pan kiedykolwiek widział spalonego człowieka? Jechałem prywatnie z rodziną nad morze – wspomina kapitan - I wtedy wydarzyło się tamto nieszczęście, płonął osobowy samochód. Zginęły dwie osoby. Koszmar. Nadjechaliśmy, gdy ogień się dogasał. To są obrazy, które zapadają w pamięć na zawsze. Tak jest ze mną i tamtym zdarzeniem, które na własne oczy zobaczyłem.
- Tak – odpowiadam – widziałem spalonych ludzi.
Z mojej pamięci. Był koniec ciepłego kwietnia burzliwego roku 1981 w Szczecinie. Ścisłe centrum tego miasta. Ogień wybuchł rano około godz. 8. Znalazłem się w tym miejscu i czasie przypadkiem. Płonął kilkupiętrowy budynek kombinatu gastronomicznego „Kaskada” - tak się ów przybytek restauracyjnej rozrywki nazywał. Palił się jak pochodnia, nafaszerowany drewnianymi boazeriami, wykładzinami z tkanin, które były łatwopalne... Żywcem spaliło się kilkanaście osób. Większość to kilkunastoletni, uczniowie szkoły gastronomicznej odbywający tego feralnego dnia zawodowe praktyki.
I widziałem bezradnych strażaków. To wszystko wydarzyło się w tamtych latach bezbrzeżnej nędzy, księżycowych decyzji i lekceważenia zagrożeń, bimbania na ludzkie życie przez tamto państwo, jakże inaczej. Lekceważono faktyczne, a nie urojone zagrożenia w rodzaju „usiłowania zamiany ustroju PRL” i temu podobne bzdety, na jakie wyrzucano społeczny dorobek i pieniądze. I widziałem cud: ludzi zdejmowanych z parapetów okien. Przypadkowy kierowca ciężarówki z dźwigiem uratował kilka osób. W ostatniej chwili.
Wtedy – pamiętam - straż pożarna w dużym mieście, w Szczecinie nie miała wysięgnika, czy drabiny odpowiedniej długości. A budowano, niech się mury pną do góry, wieżowce. I co najistotniejsze, winnych zaniedbań później, po tragedii, szukano wśród strażaków. Bo za długo jechali, mieli węże gaśnicze z dziurami itd. Kretynizm, bo nikt tych szlauchów nie podziurawił, sparciały ze starości. Ale nie rozliczano decydentów...
Z tamtego koszmaru wnioski, tak myślę, wyciągnięto dopiero wiele lat potem, po 1989 roku. Ofiary pożaru upamiętnia tablica w miejscu wyburzonego budynku. I choć minęło tak wiele lat, tragedia została w pamięci na zawsze. Nie tylko pośród rodzin ofiar. Także tych, którzy ten dramat widzieli. I stali bezradni w charakterze gapiów.. W budynku żywcem palili się ludzie...
Zdaniem fachowców, czyli oficerów pożarnictwa, wyposażenie straży pożarnej Szczecinka, a i powiatu, jest wystarczające. Można ryzykować opinię, że do takich tragedii jak tamta w Szczecinie i podobnych, choć z mniejszymi stratami, u nas nigdy w obecnym systemie ratownictwa nie dojdzie. Choć licho nie śpi, ale... odpukać.
Ale zagrożenia są i będą. Niegdyś były nim choinki zapalające się w mieszkaniach, dziś taki ogień w domu - rzadkość.
Teraz istną zmorą dla straży jest niefrasobliwość, by nie powiedzieć bezmyślność. Kapitan Świtała i jego podwładni mówią o osiedlowych drogach, wąskich siłą rzeczy uliczkach obstawianych barierkami, rozmaitymi ogrodzeniami, brakiem parkingów i ogromną liczbą pojazdów zaparkowanych na osiedlowych ulicach. I co z tego, że strażacy przybywają szybko, skoro nowoczesny sprzęt nie może odpowiednio blisko podjechać. Bo niejednokrotnie trzeba te wszelkie bariery usuwać. To strata czasu tak cennego przy ratowaniu ludzi i ich dobytku, bo ten także się liczy. Wprawdzie osiedla, a szczególnie nowo budowane domy mieszkalne i budynki użytku publicznego przed wprowadzeniem lokatorów są kontrolowane przez odpowiednie służby komendy powiatowej, ale bywa, że po kontroli barierki wyrastają jak grzybki na jesień. I bywa, że za zgodą administracji, czy właścicieli, bo kwestia dotyczy również firm.
Straże ochotnicze – osobna, piękna, jak wspomnieliśmy, historia. Dziś wchodzą w skład ogólnokrajowego systemu ratownictwa, dyżurny na stanowisku kierowania w Szczecinku decyduje zależnie od okoliczności zdarzenia poradzi sobie, czy też trzeba na miejsce skierować wsparcie straży zawodowej z miasta. Z każdym rokiem lepsze jest – podobnie jak w straży państwowej, zawodowej, wyposażenie jednostek ochotniczych. W niektórych gminach jest ich po kilka. Wszędzie gminne samorządy, jak wykazuje praktyka, pomagają, wszystkie partycypują w zakupach wyposażenia.
Strażacy szczecineccy na moje pytanie o średni czas dojazdu do miejsca, w którym są potrzebni mówią, że polska norma ogólnokrajowa to 15 minut. - Nie zawsze nam się to udaje, jest tego wiele przyczyn, zdarzają się utrudnienia. Jak choćby wspomniane barierki w osiedlach postawione bez wyobraźni czy oblodzone jezdnie. I wtedy jest niebezpiecznie.
Wojciech Jurczak
artykuł ukazał się w Temacie nr 506 (8 stycznia 2010)
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Świtała i 23 lata w straży ale chyba miejskiej !!!