
Popatrz pan, stare wraca – rzecze znajomek wskazując na jedną, drugą, trzecią kolejkę. Rzeczywiście, aniśmy się spostrzegli jak powróciło owo kolejkowe wystawanie, gdzie bądź i za czym bądź. Przesunął się co prawda środek kolejkowych ciężkości i zamiast sklepy mięsno - wędliniarskie obecnie forsujemy raczej banki, ale fakt jest faktem. Zacznę jednak od sklepów, bo dziwne to obecne handlowanie, oczywiście względem kolejek, bo przecie o nich ów tekst. Dziwne, bo z jednej strony mamy w centrum niemało sklepów luksusowych, do których rzadko kto zagląda, więc kolejek na pewno się tam nie uświadczy. Z drugiej zaś – sporo w mieście gasiulówek i malutkich sklepików osiedlowych z jednoosobową obsługą, gdzie kilkoro klientów tworzy już tłok co znaczy, że kolejki są tam prawie zawsze. Jednak zdecydowanie największe ogonki obserwujemy od lat w dużych handlowych supermarketach, co też dziwne, bo przecież liczba odwiedzających je klientów wcale nie musi przekładać się na owe kolejki. W wielkich handlowych centrach w Niemczech czy we Francji nie doświadczałem tak ogromniastych i jak u nas tasiemcowych kolejek, choć zawsze były tam tysiące kupujących. Czynnych kas mają bowiem tak dużo, że problem zanim się pojawi, przestaje nim być. U nas, owszem, kas w supermarketach nawet i dużo, ale czynne z reguły dwie, trzy – i jak tu unikać kolejek. Dalibóg, nie potrafię też sobie racjonalnie wytłumaczyć, dlaczego w dużych sklepach czasami ludzie ustawiają się nawet do koszyków, doprawdy zadziwiające.
Ogonki w urzędach, instytucjach czy usługach też są coraz dłuższe. Gdzie jak gdzie, ale w Gaweksie mogliby sobie sprawić nowe, funkcjonalne Biuro Obsługi Klienta, w którym trzech abonentów nie stanowiłoby tłoku, a co dopiero jak przyjdzie ich tam dziesięciu? Formuje się wówczas kolejka do ... kolejki. W bankach, a także w dość licznych w mieście punktach opłat, kolejki raczej bankowo i wszędzie, największe zaś w pewnym śródmiejskim, którego nazwy nie będę wymieniał, bo mi komputer znów wyrzuci powtórkę. Ale i nie ma się czemu dziwić, bo tam też czynne, najwyżej, co drugie kasowe okienko, oby. Czasami poczta bądź niektóre banki otwierają swoje przedstawicielstwa, zwane bodaj ekspozyturami, w najmniej stosownych miejscach, przykład – choćby niewielki punkt przy ulicy Wyszyńskiego, w nowym handlowym pasażu. Cztery osoby naprawdę tam się nie pomieszczą, a dwie – nawet nie miną się w wąskim przejściu. Jakie to udogodnienie i dla kogo? Nigdzie indziej jednak nie wypatrzyłem kolejki, która swą długością przebiłaby, formujący się od lat ogonek przed znanym w mieście okulistą, przyjmującym przy naszej pryncypialnej ulicy. Wypisz, wymaluj – jak trzydzieści lat temu przed jakimkolwiek sklepem gdzie coś rzucili.
A może tak już być musi? Może aż tak przyzwyczailiśmy się do wyczekujących zakupów, że nie możemy się bez tych kolejek obyć? Kto wie? Gdy żyli moi Rodzice prowadziłem z nimi dziesiątki rozmów, by przekonać ich, że doprawdy nie ma sensu jeździć autobusem z Koszalińskiej na rynek przy Cieślaka i wystawać w kolejce, by kupić tam 20 dag białego sera, który ponoć najlepszy, ekologiczny i w ogóle. Ależ, nie było nawet rozmowy, za nic nie dali się przekonać. Jako, że szkoda mi było tej ich mitręgi, postanowiłem ich przechytrzyć, a że rynek mam niemal na podwórku, zaproponowałem rodzicielom, że w targowe wtorki i piątki co jakiś czas sam będę im na rynku ten twaróg kupował i po szkole do domu dostarczał. Raz, drugi czy trzeci tak uczyniłem, ale później kupowałem im ten niby „rynkowy” serek tuż obok, na Koszalińskiej i dalej chwalili jego smakowe i zdrowotne walory(!).
Może to i było pokrętne z mojej strony, ale dziś głowę daję, że liczył się nade wszystko ten rynkowy, kolejkowy za owym serem sznyt, absolutnie. Skoro o rynku, to nadal dość często tam chodzę, nadal skutecznie omijam tamtejsze kolejki, ale i nadal nie rozumiem – dlaczego do jabłek po 2 złote ustawia się kilkunastoosobowa kolejka, gdy tuż obok można sobie bez kolejki wybrać jakie bądź za 2,20 złotego. Czy kolejkowa gehenna warta tych dwudziestu groszy, to doprawdy niepojęte!
Wychodzi na to, że kolejka stała się symbolem czegoś, co jest w cenie, za czym warto stać, o co warto walczyć. Czy rzeczywiście? Gdyby wartościować, to oczywiście nie ma jak zdrowie. Właśnie, za zdrowiem od jakiegoś czasu też nie muszę wystawać w kolejkach, mój rodzinny lekarz Jacek F. (pozdrawiam!) od lat przyjmuje na godziny, więc gdy trzeba czekam co najwyżej kilka minut. To mi się oczywiście bardzo podoba i broń Boże, by jakakolwiek reforma służby zdrowia mi to zmieniła, ani się ważyć!
Są jednak kolejkowi maniacy, dla których ów syndrom liczy się nade wszystko. Daleko nie szukać, w szkołach co jakiś czas organizowane są tzw. spotkania konsultacyjne dla rodziców i też różnie z tym bywa. Niektórzy nauczyciele umawiają się z zainteresowanymi rodzicami niemal co do minuty, z kolei przed innymi gabinetami ustawiają się tasiemcowe kolejki. Kto bardziej zorganizowany? Wiem, ale ocenę pozostawiam już Państwu. Nie słyszałem natomiast, by w dziennikarskiej branży były jakiekolwiek kolejki, co oczywiście nie znaczy, że nie cieszę się widząc ogonek ustawiający się w co drugi piątek za bliską mi gazetą. Fakt, czasami któremuś z moich Czytelników przyjdzie trochę poczekać za swoim spacerkiem, ale przynajmniej nie musi za tym wystawać w kolejce. To też się liczy, jakby co.
Bogdan Urbanek
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie