
Gdy otwieram listy od naszych Czytelników, a także gdy wsłuchuję się w telefonicznie lub osobiście przekazywane informacje, to od jakiegoś czasu mogę się zakładać, że – powiedzmy – co trzeci sygnał dotyczyć będzie albo problemów związanych z naszym miejskim szkolnictwem, albo mniej lub bardziej zdecydowanych utyskiwań na właścicieli psów wyprowadzanych wcześnie rano na osiedlowe zieleńce w określonym skądinąd celu. Tak to mi się jakoś układa, przy czym sygnały te powinny trafiać do sąsiedniej, spacerkowej rubryki, tam też są nawet adresowane, no ale jakże tu ciągle pisać o tym samym? Więc od czasu do czasu je grupuję i jeżeli czytają Państwo, że na przykład – całym sercem wspieram Czytelników, którzy dosyć mają stresujących ich dzieci testów kompetencyjnych w podstawówkach, to każdy kto zechce może tam siebie odnaleźć. Inaczej nie mogę, a że zawsze byłem i nadal chcę być wiarygodny wobec moich Czytelników, to właśnie wyznacza reguły moich dziennikarskich wobec Państwa powinności.
Kiedyś sygnały te, a piszę już w końcu parę ładnych lat, wyznaczała dość stała czasowa koniunktura, co znaczy, że oświatowa tematyczna nawałnica trafiała mi się, góra – trzy razy w roku. Dziś, już nawet nie miesiąc, każdy tydzień przynosi w szkolnictwie nowe, zaskakujące, irytujące, denerwujące. No więc piszą Państwo, i słusznie! Zima też byle jaka, na dobrą sprawę wcale jej nie było, to i o porannych niby to psich spacerach też na okrągło. Piszę więc, ale i jakąś dziwną zmowę milczenia obserwuję, znaczy – mało to kogo obchodzi, co też już jest tematem samym w sobie. Dostaję nawet zdjęcia, ilustrujące czytelnicze sygnały i choć na pewno dodałyby im pikanterii, tekstu „ozdobić” nimi nie mogę – ów mógłby się bowiem poczuć urażonym za zamach na jego osobistą wolność i na domiar złego mógłby się nawet tego doszukać w odpowiednim zapisie Prawa prasowego, które od dawna już nie wytrzymuje próby czasu, ale jak dotąd obowiązuje, także nas, zespół redakcyjny.
Co innego gdybyśmy byli plotkarskim tabloidem, wtedy hulaj dusza – trzeba byłoby wręcz ścigać się w publikowaniu brukowych wieści, wytykaniu komu bądź nałogów, kochanek, orientacji, spekulacji, malwersacji... rym co prawda częstochowski, ale niezamierzony. Nawet gdy trzeba byłoby z sądowego nakazu przepraszać, szef prasowego koncernu głowy by sobie tym nie zawracał, kazałby zapłacić, bo ważniejsza kilkudniowa rozróba i sprzedający się na pniu nakład. Jesteśmy jednak czasopismem, z którym związaliśmy nasze nadzieje i oczekiwania, nie jesteśmy awanturnikami, no i nie mamy możnego koncernu, choć to akurat ma dla nas najmniejsze znaczenie. No i właśnie dlatego o tych sympatycznych skądinąd psiakach tak a nie inaczej, co oczywiście wcale nie oznacza, że bagatelizujemy liczne Państwa sygnały, wręcz przeciwnie.
Ale nie żeby tam zaraz cenzura, o co to, to nie. Prawo jest prawem i nawet sygnały od Państwa powinienem sygnować inicjałami, bądź imieniem i pierwszą literą nazwiska i tak właśnie od lat czynię. Chyba, że ktoś – tak jak kiedyś Benek Bondarewicz, pozdrawiam – wyraźnie sobie życzy z nazwiska, wtedy tak, ale to już na życzenie. Niedawno sprawdzałem nawet u znajomego rzeczoznawcy z SDP (Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich – dop. mój), czy mógłbym zamieścić także przysłane przez Państwa zdjęcie łobuza, który celowo wręcz sadystycznie jeździł po kałużach na ul. Wyszyńskiego, za nic mając bezradnych, nie mających gdzie się schronić przechodniów. Nie tyle oczywiście jego zdjęcie, ale samochodu, którym jeździł, z widocznym numerem rejestracyjnym. No i nie mogłem, chyba że na własną odpowiedzialność, licząc się z ewentualnymi konsekwencjami, wynikającymi właśnie ze stosownego zapisu naszego dziennikarskiego prawa. Może ktoś zapytać – kogo chroni takie prawo? Ano właśnie!
Nie znaczy to oczywiście, że jesteśmy informacyjnie bezradni. Publicznie wypowiedziana opinia zawsze może być w gazecie przytoczona, ktokolwiek byłby jej autorem i do tego wcale nie trzeba autoryzacji. Media mogą i powinny informować swoich słuchaczy, czytelników o tym wszystkim co dla nich ważne, istotne, co ich ciekawi, co jest czynione dla nich i z myślą o nich. Pisać powinniśmy tak żeby nas czytano, rozumiano, żeby tekst był poprawny i żeby nim przekonać. Jedynie tak i aż tak! A co do tytułowego pieskiego życia – kto je tak naprawdę ma? Czyż nie jest to jedynie dziwna językowa zbitka, powiedziałbym wręcz swoisty wyimaginowany kolokwializm, ot, niczym nasz śledzik po japońsku, na widok którego każdy Japończyk ze zdziwienia przeciera oczy. Tak, pieskie życie mają niewątpliwie ci wszyscy, którym owe wczesnoporanne spacery niezbyt się podobają. Pytanie tylko – czy powodem tej udręki są rzeczywiście czworonożni przyjaciele co drugiego osiedlowego sąsiada? Niekoniecznie, raczej na pewno nie oni. Kto zatem? Jak to – kto? Ci, których Państwo znają, o których piszą. Ale cisza, prawo prasowe... Oby do czasu!
Bogdan Urbanek
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie