
Znajomy, z którym lat temu dobrze ponad trzydzieści siedziałem w studenckiej ławie, a który dziś kieruje działem krajowym znanego tygodnika, działa w ogólnopolskim stowarzyszeniu dziennikarzy i od czasu do czasu skutecznie namówi mnie na jakąś korespondencję, był zdziwiony i wielce niepocieszony, gdy odmówiłem mu napisania komentarza na temat dodatkowych dochodów posłów, radnych etc. Kusił mnie jeszcze czas jakiś, ale – mimo poprawnych, a nawet przyjaznych z nim stosunków – pozostałem niewzruszony. W rezultacie, a jakże, dał wyraz swojemu niezadowoleniu, twierdząc przy tym żem kiep, bo w końcu jakaś kasa by za to była, ponoć nawet i niezła. Ale nie żeby się zaraz na mnie obraził, później siedzieliśmy jak zawsze przy kawie i szklaneczce whisky, wspominaliśmy to co dobre z dawnych lat, życząc sobie kolejnego spotkania, niekoniecznie przy okazji takiej czy innej korespondencji, choć tak jest zazwyczaj.
Bo nie lubię komukolwiek zaglądać do portfela i już! Nie moje to bowiem sprawy i po prawdzie – nic mnie to nie obchodzi, kto i ile zarabia. Może i jestem wychowankiem starej dziennikarskiej szkoły, na pewno, ale na Boga – nie wszystko jest na sprzedaż, także i u nas, a może przede wszystkim. Pieniądze, owszem, są ważne, ale chęć w dążeniu do ich posiadania nie powinna przesłaniać nam zdrowego rozsądku, tak myślę. Do mojego portfela też nikt nie zagląda, łącznie z najbliższymi, tak jest od lat i wcale nie chodzi o jakiekolwiek w tym względzie embargo, ale jest nam z tym dobrze, wszystkim. Spokojnie, ta ewentualna kasa i tak zawsze będzie hipotetyczna, bo bardziej od niej – też zawsze – będą się liczyły zasady, o czym wszyscy na kim mi zależy i tak od dawna wiedzą, na szczęście. Ale wcale nie musi to oznaczać, że gardzę dodatkowym grosiwem i za nic mam wszystkich, którzy tu i tam dorabiają. Bo niby dlaczego ludziom tego zabraniać? Zwłaszcza jak chcą, mogą i mają takie możliwości, to czemu nie? Daleko nie szukać, dlaczego lekarz specjalista wysokiej klasy, na czas pełnienia jakkolwiek ważnej funkcji, powinien zajmować się tylko urzędowaniem, a swoją rzadką i cenioną specjalizację zawiesić na kołku, na ileś tam lat, bzdura! To tak jakby kazać dyrektorowi szkoły przestać uczyć, naczelnemu redaktorowi zakazać pisania, a proboszczowi – odprawiania nabożeństw. Niech więc każdy dalej robi swoje, czyli to co potrafi i na czym się wyznaje. W końcu mistrzostwo w takiej czy innej dziedzinie wynosi ludzi, także i na szczyty władzy, jest zatem i zawsze będzie środkiem wiodącym do celu, a nie odwrotnie. Tak myślę i tylko dlatego odmówiłem ważnemu i możnemu koledze, który może i co o mnie sobie pomyślał, ale i tak nadal będzie nas łączyć przyjaźń, której nie zmąci żadna kasa czy interes.
Fakt, powinny być jednak jakieś granice w sięganiu po pieniądze, zwłaszcza te nieprzynależne. Dlaczego lekarz przyjmujący chorych w przychodni pracuje od do i nie uczyni zwykle niczego poza przypisaną wizycie rutyną, a w prywatnym gabinecie zmienia się nie do poznania? Dlaczego nauczyciel w szkole, owszem, nauczy dzieci przedmiotowego abecadła, ale podczas domowych korków sięga po metody wprawiające Jaśka w zachwyt i osłupienie, dlaczego... O tym ewentualnie mógłbym im do tego tygodnika napisać, czemu nie, tu bowiem widzę większy problem. A że poseł jest szefem firmy, dającej pracę setce ludzi, a radny właścicielem lokalu, do którego ludzie walą jak w dym, bo smacznie i tanio – tylko przyklasnąć, a nie czepiać się i szukać dziury w całym, że niby jakaś tam zależność czy zbieżność interesów, bez przesady!
A w ogóle, wydaje mi się, że ktoś to chyba planuje i pilnuje, by w temacie społecznych odczuć czy oczekiwań zawsze coś się szczególnego i nośnego działo. Gdzieś tak rok temu bębniono o nepotyzmie, że niby jak ojciec czy matka przy władzy, to dzieci wręcz obowiązkowo muszą być chędogie i odwrotnie. Ot, wymyślili! To co, jak w mieście jest jeden sąd, szpital, szkoła, gazeta czy komenda policji, to niech dzieci prezesa, dyrektora, naczelnego czy komendanta wybiją sobie z głowy wyedukować się na przyszłego prawnika, lekarza, nauczyciela, dziennikarza czy policjanta? To dopiero warto opisać i obśmiać, bo niechby ktoś zabronił mojej córce książki pisać, no to proszę bardzo.
Znajomek przytakuje i dopowiada, że jak tak dalej pójdzie, to tylko patrzeć jak partyjne legitymacje będą niebawem ważniejsze niż magisterskie dyplomy, certyfikaty, doktoraty, a nawet profesury. Może i ma rację – wszak znam dyrektorów, którzy są nimi już lat ze trzydzieści, zmieniając co rusz firmy i legitymacje (sic!). Zresztą nie tylko dyrektorów, bo i posłów, i radnych, i... Ponarzekaliśmy jeszcze na to i owo, jednak rozstaliśmy się w zgodnym przeświadczeniu, że nie wszystko jest na sprzedaż czy na wymianę, bo taktu, rozsądku, wiedzy czy umiejętności i tak nikt sobie nie dokupi, gdy choć odrobiny ich nie posiada. Co znaczyłoby – niech każdy robi swoje, a tylko nieliczni jeszcze coś, co potrafią i co dobrze ludziom służy. Tylko jak ich odnaleźć i jak trzeba – wybrać? Nic trudnego, rozglądajmy się, są zazwyczaj wokół nas, choć często ich się czepiamy, obgadujemy, bo i najzwyczajniej im zazdrościmy. To może z nami jest coś nie tak? Ano może.
Bogdan Urbanek
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie