
Przyznaję, od dawna już „przymierzałem” się do tego tekstu, co wszak nie znaczy, że czekałem na stosowną ku temu okazję, jak choćby i Dzień Dziecka. Nie sądzę, ale i nie upieram się, może i tak by było. Zresztą, felietonowe bon moty najcelniejsze gdy trafiają znienacka, bywa więc, że i nawet w środku nocy biegnę do komputera i nie, żeby zaraz sny czy jakieś przywidzenia opisywać, po prostu – eureka! Tak jak z tymi tytułowymi małolatami, fakt, sposobiłem się, ale nie mogłem i już nie chciałem dłużej czekać, gdym przypadkiem (chyba) usłyszał – że w Szczecinku, o zgrozo, inwestorzy nie lubią dzieci.
Mocne to słowa, ale jak by na to nie patrzeć, jest coś na rzeczy. Wiem co mówię, jestem w końcu normalnym dziadkiem, rozpieszczanie Kuby i Maćka to dawno nadana sobie powinność, a i przyjemność, których zresztą za nic bym nie odpuścił. Fakt, przyjemności, ale i coraz większe kłopoty, bo wszystko mam tu już od dawna obcykane, a zresztą – co to za „wszystko”, jeden jako taki sklep zabawkowy przy deptaku i gdzieniegdzie zakurzona chińszczyzna. Jasne, jakoś sobie radzę, a że często wyjeżdżam w Polskę, to i ów niby kłopot jakby mnie omija. Znaczy, jak mało kto mam rozeznanie a i pewność, że mizernie oto wypadamy, gdyby się pod tym względem przyszło równać w zasadzie – gdzie bądź i z kim bądź. Zrozumiałe przy tym, że na zabawkach świat dziecięcych marzeń wcale się nie kończy. Gdy pierwszy raz jechałem z wnukami do podczłuchowskiego Canpolu przyznaję, że nawet godziłem się przed samym sobą na odrobinę próżności, szybko jednak minęło gdym dojrzał tam krajanów z dziećmi czy wnukami hasającymi i radującymi się niby czymś normalnym, co jednak tu u siebie nie jest im dane i może długo jeszcze nie będzie. Wymienialiśmy ukłony, grzeczności i dochodziliśmy zazwyczaj do zgodnego wniosku, że radość dzieciaków warta jest naszego poświęcenia, czasu i pieniędzy, ale dlaczego zostawiać to wszystko tam u nich a nie u nas, no właśnie i to – po pierwsze.
Słowo daję, ostatni raz piszę o McDonaldzie, choć wiem, że to jest dla dzieciaków największy afront. I mają słuszne pretensje! Moi byli i prawie dorośli już uczniowie, którzy te tęsknoty także na sobie przetestowali i których nadal, i często u siebie goszczę, zaskoczyli mnie kiedyś jakże prostym rozumowaniem – proszę pana, zanim po raz pierwszy lokalne władze będziemy wybierać, najpierw zapytamy czy warto... No proszę, a mówią, że młodzież jakaś taka bezideowa – to po wtóre! No to i od razu, po trzecie – bo oto wiosna na stałe już u nas zagościła, co widać choćby po młodocianych cyklistach śmigających, no właśnie, gdzie? Na deptaku już się nie pojeździ, dorosły rowerzysta, który niby swoją ścieżką przemierza, musi mieć tam oczy dookoła głowy, a co dopiero taki dzieciak. Zresztą ta ścieżka to już sporymi fragmentami nie ścieżka, tu bowiem musiała ustąpić budowie, tam wtryniło się nań nowe niby jakieś krużgankowe wejście do budynku dawnego SzOK-u, a jeszcze dalej tylko patrzeć jak rozstawi się piwny ogródek, może i niejeden. A że tłoczno na naszych obu deptakach, jak i wszędzie, to i piesi coraz bardziej młodocianym cyklistom tu niechętni. Mówią, że niechby nawet ją zlikwidowali, tę ścieżkę, znaczy – byłby spokój. Dla nich, to oczywiste.
Mają za swoje także mali futboliści, których osiedlowe administracje przestrzegają nawet tablicami zakazującymi gry w piłkę, choćby miejsce ku temu aż się prosiło. I coraz więcej tych znaków zakazu, widziałem nawet tablicę samolubnej wspólnoty mieszkaniowej, co to zabrania „postronnym” spacerować po terenach zielonych wokół swojego budynku, a inna – zafundowała wyłącznie swoim dzieciom przydomowy plac zabaw, znaczy te „obce” mogą się co najwyżej popatrzeć zza drucianego płotu. Tego też nigdzie indziej w Polsce nie widziałem, dalibóg, o zagranicy nawet nie wspomnę, choć właściwie – dlaczego nie. Pamiętam paryskie trawniki, choćby na Polach Elizejskich, zadbane, wręcz wypieszczone, a jednocześnie oblegane przez wypoczywających bądź biesiadujących mieszczuchów, a nade wszystko mnóstwo dzieciarni baraszkującej i grającej w piłkę, tak w piłkę, na idealnie przystrzyżonej murawie. Ale nie tylko tam – tak było także w belgijskich Ardenach, w wąwozach luksemburskiego Gutlandu, po prostu inny świat!
Wypadałoby – tak myślę – zakończyć owe rozważania czymś, co ów może i narastający konflikt pokoleń załagodzi, ale i z tym też problem. Codziennie, choćby raz przechodzę obok dużego osiedlowego zieleńca, bo nawet nie trawnika, oznakowanego, a jakże, wspomnianą już tablicą zakazującą dzieciakom grania w piłę. Fakt, dzieciarnia czasami „zapomni” o tym zakazie, nawet ich rozumiem, chłopaki chcieliby pokopać, a szans raczej na to nie ma, by doczekać swojej kolejki na osiedlowym boisku do kopanej, obleganym od wczesnego południa do wieczora przez, powiedzmy, osiedlową starszyznę. Jest więc jak jest i dziesięciolatki, co najwyżej, zanim na tym trawniku choćby po razie kopną, przeganiani są przez ciągle tę samą jejmość, która paraduje tam ze swoim mieszańcem, choć to akurat nie ma żadnego znaczenia. Pikanterii sprawie dodaje bowiem fakt, że niemal tuż obok znaku zakazu gry w piłkę stoi podobny, zakazujący ...wyprowadzania psów, jak to zwykle na osiedlach, i słusznie. Chłopcy, niemal codziennie, potulnie i pokornie opuszczają ten nieprzyjazny im teren z podwójnym zakazem choć nie wiedzieć dlaczego ich tylko obowiązującym. I tak mają anielską cierpliwość, ciekawe, kiedy zdobędą się na zwrócenie uwagi swej ciemiężycielce, żeby i ona się stamtąd wynosiła. Gdyby co – stanąłbym nawet w ich obronie, bo nie wolno igrać, nawet z małolatami, a może właśnie z nimi przede wszystkim. To po czwarte, piąte ... i tak dalej.
Bogdan Urbanek
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie