
felieton ukazał się w tygodniku Temat 29 czerwca
"Szkoda że nie jestem geniuszem, który sprawiłby że telefony wybuchną..." - pomyślał Frank Murdoch, zdając sobie sprawę, że dziś nikt już ze sobą normalnie nie rozmawia. W jednej chwili dotarło do niego, że obecnie rozmowa sprowadza się tylko do bezmyślnego powtarzania tego, co usłyszy się w TV, radiu, czy przeczyta się w sieci. "Kiedy naprawdę z kimś rozmawiałeś bez sms-owania lub bez gapienia się w ekran?" - desperacko zapytał swojego współpracownika. "Po co nam cywilizacja, skoro nie zamierzamy być cywilizowani?" - dodał. Nie został zrozumiany. Może dlatego krótko potem chwycił za broń, postanawiając wykończyć najgłupszych, jego zdaniem, członków społeczeństwa.
Kontrowersyjna amerykańska groteska, "God Bless America", której fragment właśnie pozwoliłam sobie przywołać, bynajmniej nie powala z nóg. Stawia jednak parę ważnych pytań. Wśród nich - to: jak daleko możemy się posunąć w poczuciu bycia lepszym i bardziej "cywilizowanym" od reszty świata?
O tym, że otaczają nas ludzie, mający o sobie wysokie mniemanie, uczymy się już od lat szkolnych. Dość rzec, że w większości niedoścignionymi wzorcami są właśnie nauczyciele (wiem o przypadkach, kiedy to nadal w szkołach do niektórych trzeba się zwracać per "profesorze"). Choć nie tylko. Pamiętam, że "syndrom klucznika" - tak sobie niegdyś roboczo nazwałam tę osobliwą przypadłość - potrafił się ujawnić także u osób najmniej o to podejrzanych. Na przykład u woźnej, której humor lub jego brak mógł zadecydować o tym, czy przyniesione obuwie na zmianę kwalifikowało do wpuszczenia na teren szkoły, czy nie.
Nie - wspomniany klucznik w rzeczywiści nie musi dzierżyć pęku kluczy. Wystarczy, że niczym Rębajło uparcie i bezwzględnie dąży do jak najlepszego wykonania powierzonej mu funkcji. I tak: na ewidentny "syndrom klucznika" nierzadko cierpią urzędnicy, którym przy załatwianiu różnych spraw łatwiej jest odesłać petenta z kwitkiem. "Klucznikami" bywają też lekarze (na szczęście nie wszyscy), tak zapracowani, że dla przestraszonych chorobą pacjentów, którzy przecież nie odwiedzają szpitali dla przyjemności, nie znajdują czasu. "Kluczników" można też czasem spotkać w sklepach, aptekach, restauracjach i kawiarniach; w kościołach; bywają nimi również kierowcy, konduktorzy, ochroniarze, strażnicy miejscy, policjanci; tak, także dziennikarze...
Poza tymi przykładami, jest to przypadłość, która jednak, mimo wszystko, najbardziej zagraża ludziom na tzw. stanowiskach: dyrektorom, rzecznikom prasowym i politykom. Zwłaszcza tym, rządzącym.
Jak daleko można się zapędzić w zarządzaniu miastem? Czy są jakieś ograniczenia w subiektywnej ocenie tego, na co powinny być wydane środki publiczne? Jak bardzo można dezinformować społeczeństwo, stosując (cytuję słowa obecnego rzecznika UM) "socjotechniczne, PR- owskie zagrywki, przyobleczone w cuchnący naftaliną gorset masowego pseudopoparcia"? Jak długo trzeba czekać, aż w programach samorządowych zacznie się mówić głośno i transparentnie o wszystkich działaniach burmistrza? I jak głęboko trzeba sięgać, by wydobyć na światło dzienne to, co tak skrzętnie zamiata się pod dywan? Dla "klucznika" granice są bardzo płynne. Rzekłabym nawet: nie ma ich wcale.
Daje się odczuć, że w mieście od jakiegoś czasu robi się już zbyt duszno. Niepowtarzalna na tle innych strefa kibica i kolorowe balony nie przesłoniły afery z chlorem w jeziorze, którą jeden "klucznik" z drugim najpewniej skrupulatnie posprzątają. Ogłoszony mieszkańcom sukces, że oto Szczecinek, tak jak inne miejscowości znalazł się... w "elitarnym gronie miast poszukujących inwestorów" też nie przyćmił skandalicznego listu burmistrza do lekarzy, o którym mimo iż jeszcze nie był tematem programu samorządowego, wiele się mówi. Piarowskie przejęcie wieży też raczej nie przyczyni się do zamknięcia tematu o narastającej dziurze budżetowej. Wygładzone do granic możliwości komunikaty na miejskich stronach nie sprawią, że ludzie przestaną pytać. Mieszkańcy mają prawo wiedzieć dokładnie, a nie tyle, ile "klucznik" uzna za stosowne, na co i w jaki sposób wydatkowane są ich pieniądze. Póki co, nie żyjemy w mieście, które jest czyjąś prywatną własnością.
Władzę ma ten, kto ją sobie bierze, a nie ten, komu ją dano - powiedział niedawno klasyk z Platformy Obywatelskiej, Donald Tusk. "Klucznicy", choć zaprzeczają, zawsze rządzą do końca. Chyba już czas, by zacząć o tym myśleć.
Felieton ukazał się w tygodniku Temat 29 czerwca.
Temat. Co tydzień o tym, co ważne.
foto: sxc.hu
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie