Reklama

Magdalena Szkudlarek - Szarkowska: Czekając na

20/12/2012 14:43

To koniec. Zgodnie z prastarym kalendarzem Majów, katastrofa ma nastąpić 21 grudnia Nie będzie trzeba się już martwić o dom, o rodzinę, pracę i kryzys. Koniec ze spóźnieniami, kolejkami, przeciekającym dachem, nudą w telewizji i permanentnym brakiem czasu na wszystko. Spełnią się najbardziej dramatyczne przepowiednie. Nie będzie już niczego. Gwiazdki, szampana i sylwestra - też.
Jak to będzie wyglądać? Spadnie na nas ognisty grad meteorytów? Uderzy tsunami, bomba? Znikniemy pod śnieżnymi zaspami? A może jak u von Triera: usiądziemy sobie na wzgórzu i będziemy spokojnie czekać, aż gigantyczna planeta unicestwi Ziemię? Spośród tych wszystkich apokaliptycznych wizji chyba najtrudniejszy byłby do zaakceptowania najazd kosmitów. Myśl o tym, że stwory typu Jabba, Obcy czy Predator przejmują władzę nad ludzkością, nie jest zbyt przyjemna. Szczerze mówiąc, akurat w tym przypadku wolałabym, żeby scenariusz był trochę inny. Czy tego wyjątkowego dnia może zabraknąć super bohaterów, którzy niczym Bruce Willis albo Ben Afleck, uratują Szczecinek przed Armagedonem? Pewnie, że nie.
Z drugiej strony, gdyby można się było przed tym jakoś zabezpieczyć? Zapobiec? Na wzór Noego ocalić to, co dzisiaj najcenniejsze? Plazmę i czteropak; płytę Biebera, kilka odcinków „Klanu” i „M jak miłość” (koniecznie tych z Ryśkiem i Hanką), parę obrazków z Dodą i Mamą Madzi; koszulkę z Hello Kitty, do tego jeszcze konto na Naszej Klasie, Twitterze i Facebooku; ipoda, iphona i tableta.
Cały współczesny świat - wszystko, co tak naprawdę mamy. Kultowe gadżety i garść wyobrażeń na temat tego, co dzieje się już od dawna.
Innego końca świata nie będzie - prawdopodobnie właśnie teraz w szkołach ta sztampowa fraza odmieniana jest przez wszystkie przypadki. Tak jakby ktoś, kto raz usłyszał ją na polskim, miał o niej pamiętać już przez resztę życia. W rzeczywistości, chcąc świadomie odczuwać przemijalność, trzeba by było co parę minut nastawiać budzik. Albo podchodzić do przypadkowego człowieka na ulicy i zatrzymując go, przypominać: Twój czas mija. To niemiłe. Nikt nie lubi, kiedy ktoś inny stoi nad nim ze stoperem. Ale gdyby tak pewnego dnia rzeczywiście jakaś osoba, odmierzająca upływające minuty, pojawiła się na naszej drodze, zmienilibyśmy tempo?
Z dużym trudem przychodzi oswojenie myśli, że to, co jest teraz, kiedyś się skończy. Prawdziwego końca nigdy nie da się odgadnąć, zaplanować i przećwiczyć, a snucie o tym refleksji ma taki sam finał: zawsze robi się dokuczliwie poważnie. Może więc fakt, że to nikt inny, tylko właśnie my jesteśmy wymieniani przez wieszczów jako ci, którzy na własne oczy zobaczą skutki plam na Słońcu, wykorzystać? Koniec świata jako lejtmotiv kultury masowej epoki kryzysu? Nie trzeba daleko szukać. Wystarczy wziąć przykład z niewielkiego tureckiego miasteczka, które przekonało setki turystów, że jest jedynym miejscem na ziemi, jakie ocaleje po 21 grudnia. „Wino apokalipsy”, „katastroficzne” pamiątki, „kasandryczne” widokówki - czy trzeba być geniuszem, aby w taki sposób przekonać ludzi żądnych wrażeń do przyjazdu i wydania tu pieniędzy?
Przyjmując za prawdziwą teorię o końcu kalendarza Majów, równie dobrze możemy wypatrywać końca świata w lutym 2013, w marcu 2014 czy w maju 2015 roku. W końcu wydane w poszczególnych latach kalendarze, tak jak u starożytnych plemion, z czasem zaczną tracić na aktualności. Jednak zamiast liczyć na Indian, lepiej zwróćmy uwagę na to, do czego sami zmierzamy. Świat nie skończy się przecież przez sążnisty grad meteorytów, atak zombie, promieniowanie kosmiczne czy przebiegunowanie Ziemi. Prędzej już wykończy nas GMO albo - globalne czy nawet lokalne podziały czy konflikty.
Tymczasem, w obliczu nadciągającego końca, co robić? Zdobyć, póki istnieje, Koronę Ziemi? Polecieć pierwszym lepszym samolotem na zakupy do Londynu czy Paryża? Niczym mors ubrać się w kombinezon nurkowy i ten jeden, pierwszy, a może i ostatni raz, wybrać się w grudniu na narty wodne po Trzesiecku? Albo lepiej nie płacić już kolejnej raty kredytu i podatków...
Nawet w perspektywie kończącego się świata wydaje się to jakieś takie - nierzeczywiste. Więc może, gdybyśmy mieli, wbrew oczekiwaniom, znów obudzić się w nowej rzeczywistości, warto po prostu jak co roku, udając, że nie znamy apokaliptycznej wróżby, zająć się lepieniem pierogów czy pieczeniem pierników? Tak - na przekór przepowiedniom. I na wszelki wypadek: gdyby jednak św. Mikołaj, do którego nie dotarły wieści o końcu świata, z kolędą i workiem wypełnionym po brzegi prezentami, mimo wszystko, zechciał zapukać do naszych drzwi.

Aplikacja temat.net

Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.


Aplikacja na Androida Aplikacja na IOS

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo Temat Szczecinecki Temat.net




Reklama
Wróć do