
O-la-la... Wychodzi na to, żem zacofaniec, człek przedpotopowy. Uświadomił mnie to szwagier Mietek, gdy zjawił się ostatnio. Powiedział łon, że wszyscy do roku 2020 będziem mieć szybki Internet (znakiem tego i ja). A, że mnie wiadomość ta nie powaliła na kolana, a i minę co najmniej głupiom miałem, to Mieciu w łobowiązku się poczuł, aby łobjasnić mnie cud ów i wyższość szybkiego nad wolnym. Tłumaczył długo i zawile. Gadał, klarował jak Abel krowie na rowie, a ja przytakując, czekałem tylko, aby se wreszcie poszedł. Gdy tylko drzwi za nim trzasnęły, wzruszyłem ino ramionami i pomyślałem – po jaką cholerę mi szybki Internet? Przeca ja z tym wolnym z bidą sobie radę daję.
No nie powiem, laptopa włączyć potrafię i wyłączyć też. Maila na ten przykład napisać dwoma palcyma daję radę, wysłać też spotrafię – choć zdarza się, że otrzymuje go nie ta osoba do której go adresuje. Do serwisu TVN 24, WP zaglądam, że o różnistych inszych juże nie wspomnę – wszak wiedzieć to i owo lubię. Skyp – to była radocha, niestety krótkotrwała, gdyż kamerkę szlag trafił, a na nową szkoda mnie było kasiory.
Za namową WUI (wytrawnych użytkowników Internetu), wszedłem w "Naszą klasę" i to dość szybko, ale jeszcze szybciej z niej wyszedłem i to na zawsze. W wysiłkach zgłębiania wiedzy tajemnej jednak nie ustawałem i wytrwale brnąłem dalej. Gdyż i ponieważ usłyszałem od WUI, że o istnieniu człowieka w dzisiejszych czasach decyduje to czy jest, czy nie jest obecny na Facebooku. No to się zarejestrowałem i jestem, na nieszczęście swoje. Mimo że początki były łobiecujące, zdjęcie, parę słów o sobie, jakaś kolejna fotka i coś tam... – no i się zaczęło. Powiadomienia, zaproszenia do grona znajomych, zaproszenia do polubienia, skomentowania, udziału...
Klikałem, klikałem i chyba przesadziłem! Teraz, ilekroć zajrzę na "Stronę główną" fejsa to skóra mnie cierpnie i ból głowy mam. Zdjęć i tekstów dostaję bez liku, i cholera wie co z tym robić. Ignorować nie uchodzi. Komentować częstokroć nie ma czego. Mogę łoczywiście kliknąć "że lubię", bo jak nie kliknę to wyjdzie na to "że nie lubię" i jeszcze komuś przykrość sprawię. No i blady strach padł na mnie, bo zapanować nad tym szaleństwem już nie mogę, niestety zresztom. Łowszem, na stronę jeszcze zaglądam, ale klikać już przestałem całkiem. I tak se główkuje od dni paru, co z tym wynalazkiem zrobić. I już wiem, trza mnie się rakiem z tego wycofać i w nic nowego się już nie wpakować.
Czyż mnie nie wystarczy, że jest takie cóś jak Google? Wszak, gdy ciekaw czegoś jestem, hasełko palcem wystukuję i wrota do wiedzy łobszernej otwierają się, jak za dotknięciem różdżki tajemnej. Choć, jak wytłumaczył mnie znawca Internetu, czyli Mietek – uważać trza co się wpisuje. Pewne instytucje albowiem (banki, kasy chorych, służby wywiadowcze) ponoć śledzą kto o co pyta i co wiedzieć chce. Mimo iż w to śledzenie wiary nie daję, to na strony militarne od dzisiaj zaglądać na wszelki wypadek nie będę. Bo nie chcę, by rano mnie ktoś w drzwi łomotał, a jeszcze potem na glebę ojczystą rzucał i po przesłuchaniach targał (jako domniemanego kandydata na terrorystę). Pofolguję se za to we wszelakich zagadnieniach dotyczących zdrowia, leków i ich cen. A co! Niech NFZ wie, żem chorowity i cierpiący i leczyć mnie trza. A bank? A niech szykuje jakiś kredycik na leczenie i leki, wszak tanie rzeczy to to nie som.
Felieton ukazał się w 734 wydaniu tygodnika Temat 2.10.2014
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie