Reklama

Maciej Gaca: O tym co przez okno przechodzi

13/12/2013 09:01

Pamiętam ten grudniowy, wczesny, piękny ranek. Przejmujący chłód, zimny piec kaflowy (wygasły po nocy), szarzyznę za oknem, śnieg na parapecie i świszczący wicher poruszający firanę... Pamiętam jak dziś, choć lat upłynęło, że ho-ho! 6 grudnia - wtedy obudziłem się radosny i jak co roku, przepełniony wiarą w JEGO osobę i jego niezmierzoną i kilkakrotnie sprawdzoną dobroć. Byłem pewien, że i tym razem moje marzenie spełni. Wszak od dwóch dni nie psociłem, z podwórka wracałem w miarę nieumorusany. Znaczy się w temacie grzeczność wzniosłem się na wyżyny. I faktycznie, nagrodzony zostałem. Obok mojej poduszeczki spoczywał kartonik i to całkiem pokaźnych rozmiarów. Był – pomyślałem, gorączkowo obdzierając szary papier... i wreszcie mym oczom ukazał się – drewniany konik na drewnianych kółkach ciągnący wóz, oczywiście też drewniany zresztą. 

Rany Julek – z ust mi się niegrzecznie wyrwało. Ale i nie dziwota, gdyż... cóż za porażka! Miał być przecie samochód! Chciałem i Jego prosiłem o autko z blachy, z napędem na tylne koła, takie co ma drzwiczki w szoferce otwierane. Jednak, mimo doznanego zawodu, moja wiara w Świętą Osobę nie uległa osłabieniu, doszedłem bowiem do wniosku, że to moi rodziciele musieli coś pokręcić z tym zamówieniem, wszak to oni właśnie w mym imieniu list do św. Mikołaja napisali. 

Tato twierdził, że prosił o samochód, a o koniku na kółkach słowem nie wspomniał, ale... i tu nastąpiła długa opowieść o trudnych czasach, powojennej biedzie i chudym portfelu św. Mikołaja. Mimo młodego wieku, już wtenczas, wiary tym objaśnieniom nie dałem, bo mój druh z podwórka, niejaki Jacek, zamówił wóz strażacki z rozsuwaną drabiną i sześcioma strażakami i go dostał. A przecież częściej niż ja z podartymi spodenkami do domu wracał, no i brzydkich wyrazów znał więcej ode mnie. 

Toteż gdy tylko opanowałem podstawy sztuki pisania, listy do Świętej Osoby pisałem osobiście sam, używając do tego czerwonego atramentu, co by wyraziście stan mych uczuć i uwielbienia Mikołajowi dać odczuć. Bo wiarę w to, że ON istnieje i grzeczność mą wynagradza nadal niezłomną miałem. 

Niestety, moja wiedza o ortografii była nikła, w listach roiło się od byków i pewnikiem to było przyczyną, że często otrzymywałem w prezencie nie to o co prosiłem. A, że darowanemu koniowi, nawet takiemu drewnianemu, w zęby się nie zagląda, to cieszyłem się z każdego prezentu.

Po pewnym czasie (a rosłem jak na drożdżach) zacząłem jednak podejrzewać, że z tym św. Mikołajem to je ściema jakaś, a prezenty to sprytna sprawka rodziców. W tym przekonaniu utwierdził mnie mój starszy brat, który na wiele dni przed magicznym rankiem potrafił w różnistych skrytkach prezenty – niespodzianki odkryć. I choć prezenty jeszcze przez jakiś czas otrzymywałem, to listy do św. Mikołaja pisać z czasem przestałem. Z żalem i to wielkim bardzo wiarę w jego istnienie, dobroć i moc utraciłem. 

Po wielu latach, będąc osobnikiem jak najbardziej dorosłym wiarę w JEGO istnienie jednakowoż odzyskałem. I w mylnym błędzie jest każdy, co myśli, że spowodowane było mą pazernością na prezenty, bo powód był całkiem i to zgoła inszy. Oto moja konwersja, li powrót do wiary dziecięcej, spowodowana była ustawicznym ględzeniem dorosłych o kryzysie, pustych półkach sklepowych i o biednym św. Mikołaju. Toteż kres temu położyłem i przyjąłem jednodniową posadę w przedszkolu - na etacie świętego zresztą. 

Choć rzeczywiście mnie Udawanemu Świętemu, kryzys umożliwił pozyskanie jedynie stroju zbliżonego do odzienia Jego, bo własnymi rękoma zrobionego – postarałem się legendarnych dostojnych kroków nauczyć, że już wyćwiczeniu starczego głosu i gadce stosownej nie wspomnę. Niestety wpływu na chudość worka z prezentami nie miałem. Nie zdziwiłem się zatem, gdy wręczając prezent (wyjątkowe bylecajstwo) małemu Grzesiowi, zobaczyłem jego zawiedzioną minę. Tak być nie może – pomyślałem i postanowiłem za wszelaką cenę autorytet Świętej Osoby w jego oczętach ocalić. I zapytałem: „Jasiu, a czego w przedszkolu nie lubisz?”. W odpowiedzi usłyszałem: „zupki mlecnej”. O... lagą w podłogę łupnąłem, aż zahuczało! Dodatkowo przed swe oblicze Panią Ewę Wychowawczynię wezwałem i... Grzesia od spożywania tej potrawy, ku jego wielkiej radości, na rok cały zwolniłem. W przedszkolu wolę Świętego - Udawanego uszanowano... Zwycięstwo było wielkie, bo mimo chudości worka dzieciaki o potędze i mocy św. Mikołaja rozprawiały i to przez czas długi. 

PS. Drodzy dorośli, proszę nie kombinować, o kryzysie nie smęcić, ino do roboty się brać. Wszak 6 grudnia tuż, tuż, a wiara w św. Mikołaja i jego dobroć trwać musi i już!

Aplikacja temat.net

Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.


Aplikacja na Androida Aplikacja na IOS

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo Temat Szczecinecki Temat.net




Reklama
Wróć do