
felieton ukazał się 14.08.2014 w tygodniku Temat
Zazdrość to emocja wielce negatywna a nawet paskudna. Świadomość niby mam, a jednak wolny od niej paskudy nie jestem do czego przyznaję się bez przymusu żadnego. I nie chodzi bynajmniej o żadne tam willę z basenem, wypasione fury lubo też zagraniczne wojaże... Rozchodzi mnie się albowiem o rzecz dla niektórych błahą, powiem krótko: bo oni są wędkarzami a ja nie. I to właśnie powoduje, że mam stres, a i w dołku mnie ściska.
Dobra, dobra, każdy kowalem swego losu i takie tam pierdoły... Nie powiem, za młodu i owszem próbowałem tego hobby, ale po pierwsze primo wstrętem napawały mnie robale, które na haczyk trza było założyć (mało nie omdlałem), a drugie primo to ja w oczy złowionym rybom spojrzeć nie mogłem, mając wyrzut sumienia, że potworem jestem i zabójcą też (no tak one na mnie patrzyły). Dałem se z tym łapaniem spokój, bo czyż to uchodzi męczyć i robala i rybę? Wszak to nasi mniejsi bracia!
Wybór mój był świadomym, dlaczego zatem na widok wędkarza ogarnia mnie najzwyklejsza zazdrość? Co je i o co biega? – zadałem sam sobie podchwytliwe pytanie w tym temacie. Okazało się, iż w moim przypadku odpowiedź je prosta jak kij wędkarski. Ponieważ nie chodzi bynajmniej o ryb łapanie ino o całą resztę. O facetowe gadżeciarstwo zwykłe. O buty gumowe długaśne, o spodnie, kurtkie i kapelusz w maskujące ciapki, że o kijach, kołowrotkach i inszych fizdrygałach już nawet nie wspomnę. A, jak do tego dołożyć jeszcze wędkarskie opowieści o zadziwiającej częstokroć treści i o te fotki z złapanymi sztukami to nie dziw, że ogarniają mnie te negatywne emocje prostacko zazdrością zwane. Kres temu położyć postanowiłem i plan tajemny ułożyłem trzyczęściowy zresztą.
1. Udać się na ryby z osobistym szwagrem wędkarzem z aktualnym dokumentem uprawniającym do ryb łowienia. Zadanie wykonane. Co prawda to on ryby łapał, a ja cierpliwie w obozowisku na jego powrót czekałem. I cierpliwość ma nagrodzona została. Powracający szwagier w jednym ręku dzierżył siatkę z dwoma sporymi szczupakami, a w drugiej narzędzie rybiego myśliwego, czyli wędkę. Widząc jego rozpromienioną twarz i dumnie wypiętą pierś przystąpiłem do wykonania drugiej części planu.
2. Podstępem przejąć w swe ręce trofeum oraz wędkę, stanąć w pozie zdobywcy, a ślubną o pstryknięcie fotki poprosić. Zrobione! Na zdjęciu wyszedłem bardzo wiarygodnie i to pomimo braku gumiaków długich czy dwuczęściowego stroju w ciapki, że o kapeluszu nie wspomnę. I tak, gdy se na tą fotkę spozierałem poczułem się jak prawdziwy wędkarz z wieloletnim stażem. I czułem jak zazdrość ze mnie pomalutku odchodzi. Jednako, aby poczuć się całkowicie spełnionym jako łowca ryb, musowo musiałem wprowadzić w czyn trzecią część mego planu, tajemnego zresztą.
3. Fotkę wrzucić na fejsa (portal Facebook – przyp. red.), aby ludzkość się dowiedziała o tym, że żadne hobby nie je mi obce. Wykonałem! I ludzkość me zdjęcie doceniła i sypnęły się komentarze różniste: gratulacje (x3), wyrazy podziwu (x4), a nawet jedno zapytanie: Gdzie takie sztuki się łowi? Kilkakrotnie życzono mi też smakowitej kolacji. Dodam, że osób "lubiących" zdjęcie wędkarza było kilkadziesiąt.
Słowem plan wypalił! A ja poczułem się uleczony, bo po zazdrości wędkarskiej śladu u mnie już nie ma nijakiego. Dodam też, że nasi mniejsi przyjaciele ze świata fauny powodu do omdlenia na mój widok nijakiego nie mają i mieć nie będą, bo ja z wędkarstwem raz na zawsze przygodę zakończyłem.
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie