
felieton ukazał się 28.11.2013 w tygodniku Temat
W pierwszej chwili pomyślałem, że szkoła obchodzi jakiś jubileusz i stąd radośnie łopoczące na wietrze flagi. Owszem, niedawno było święto, ale Niepodległości, wcześniej Wszystkich Świętych, a Dzień Nauczyciela zwany teraz dla niepoznaki Dniem Edukacji Narodowej był jeszcze wcześniej. Kie licho czy co? Owszem nauczycielskie święto przypadało w tym roku pechowo, bo w sobotę. Ponieważ sobota to dzień ustawowo wolny od pracy i zajęć, a tu trzeba byłoby przyjść przekraczając tym sposobem pensum - czyli obowiązkowy wymiar zajęć dydaktycznych, dlatego święto przesunięto na poniedziałek. Akurat jakikolwiek limit godzin uczniów nie obowiązuje. O nich nie zadba nie tylko żaden związek zawodowy, ale nawet komitet rodzicielski słówkiem nie piśnie.
Tymczasem protestuje nauczycielski związek zawodowy. Protest jest wprawdzie ogólnokrajowy, ale poprzez wywieszanie flag (to taki zakamuflowany rodzaj protestu), widoczny także tutaj na dalekiej prowincji pośród borów i jezior. Nauczyciele walczą o swoje i dla siebie. Z doniesień medialnych wynika, że raczej obojętny też im jest los sześciolatków, nie chcą tylko żadnych zmian w Karcie Nauczyciela oraz ustawie oświatowej. Oni, jak się wyraził jeden ze związkowych baronów, walczą o godną szkołę. Dokładnie nie wiadomo, co autor tych słów miał na myśli, bo dziennikarz nie dopytał.
Tymczasem szkoła to nie tylko nauczyciel, cztery ściany plus sala gimnastyczna, a przede wszystkim dziecko. Tak to przynajmniej wygląda z zewnątrz, z pozycji rodzica. Sądząc po tym, co każdy z nich widzi, owa „godność” nie ma nic wspólnego z dziećmi i młodzieżą. Celowo określam dzieci, a nie uczniowie, ponieważ chcę podkreślić ich podmiotowość. Co istotne, one nie są wartością dodaną do wyniku owego oświatowego procesu produkcyjnego.
Nie to żeby teraz zebrało mi się na wspomnienia o swoim tekturowym tornistrze i elementarzu M. Falskiego. Szkoła mocno się od tamtych lat zmieniła. Teraz dzieci mają znacznie lepiej. W dawnych czasach były podręczniki i zeszyty, toteż nic dziwnego, że gdyby nie śniadanie, a czasem i atrament, (bo w oświacie zawsze bieda była, więc trzeba go było przynosić do szkoły), to torba - tornister był czasem prawie pusty. Teraz nareszcie mamy wyraźny postęp. Jak sobie pierwszaczek zapakuje torbę różnego rodzaju książkami i ćwiczeniami, to wie, że wiedza lekką nie jest. Odczuwają to nawet jego rodzice, tyle że w kieszeni. Taki jeden „zeszyt” jednorazowego użytku wystarcza na pół roku. Potem w ramach zrównoważonego rodzinnego budżetu, rodzic zmuszony jest do kupienia kolejnej pozycji. Ponieważ papier ma dość znaczny ciężar właściwy, stąd dzienny ładunek tornistra znacznie przewyższa możliwości fizyczne dziecka. No i co? A kto by się szczeniakiem przejmował. Niech wie, że życie jest pełne znoju i trudu.
Szkoła to nie tylko nauczanie poszczególnych przedmiotów. Sześciolatek czy nawet siedmiolatek z ciepłego i przytulnego przedszkola wrzucony w ponurą szkolną czeluść, przeżywa traumę. Krzyk, ścisk, przepychanie, schody, ciemne i ponure korytarze podczas przerw, a szatnia jawi się niczym wiatrołap przy kopalni węgla. Wory i teczki trzeba nosić ze sobą z klasy do klasy. Układa się je potem podczas przerw w stertach pod drzwiami. Trzecioklasista nosi przez cały dzień ok. 8 kilogramów, potem ciężar rośnie. Proszę związkowców to dużo, czy może być jeszcze więcej? Wiem, wy jesteście od nauczycieli i ich Kart. A może by jednak coś zmienić? No nie w karcie. Ale w „godności”. Rodzice co roku zbierają fundusze na odnowienie szarych i odrapanych sal lekcyjnych. Robią to, bo nie chcą, aby ich dzieci przebywały w warunkach, w których dorośli na pewno nie chcieliby pracować, bo nawet nie pozwoliłyby na to związki zawodowe. Pomijając nieraz bardzo późne godziny rozpoczęcia nauki, po szkole trzeba odrobić lekcje. Wiem, dzieci w szkole tego nie mogą robić. Dlaczego? Bo nie. Choć i w tym względzie jest nawet racjonalne wytłumaczenie. Który siedmiolatek zrobi samodzielnie w ramach zajęć technicznych przykładowo latający latawiec? Od tego są przecież rodzice. Oni to zrobią z radością po godzinach pracy. Oni przecież pensum nie mają.
I jeszcze jedno. Bardzo dawno temu uczniów wywożono na wykopki. Było to w ramach wychowania poprzez pracę. Teraz kierunek został zmodyfikowany. Nastała era konsumpcji, więc i najmłodszych do tego należy odpowiednio przygotować. Właśnie w Szczecinku rozpoczął się wyścig. Rodzice powinni kupić jak najwięcej towaru w pewnej sieci, tej której reklamówki zaśmiecają wszystkie pocztowe skrzynki. Ta szkoła, która uzbiera najwięcej, otrzyma w nagrodę 20 tabletów. Gotowi? No to startujemy. Na początek może coś ze świątecznej promocji? Cel jest szczytny. Wszakże chodzi o „godność”, czy jakoś tam.
Jerzy Gasiul
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Niestety mamy upadek autorytetu szkoły. Wszędzie się słyszy że szkoły nie przynoszą dochodów i są straty, nauczyciele nic nie robią i biorą za to potworną kasę i do tego mają jeszcze wakacje. Dzieci i młodzież szybko łapią informacje i to co mówią dorośli. Niechęć do nauki tez wynika z braku pracy po ukończeniu szkoły, widzi się że po znajomości można więcej, a w takim Szczecinku - dużooo więcej, więc po co się uczyć? wystarczy być w partii lub mieć wujka lub ojca na odpowiednio wysokim stanowisku... Niestety ministerstwo edukacji narodowej też jakoś działa w inną stronę-nie pomaga w życiu szkół, chyba bardziej martwią się tam o własne ciepłe posady niż o to by np szkoły były dobrze wyposażone lub by zajęcia odbywały się w ciepłym pomieszczeniu...