
Jakże zaskakujące mogą być ludzkie pragnienia. Deptak, ruch niewielki. Dopiero co pootwierano sklepy. Od czasu do czasu przemknie skulony z zimna przechodzień. Tuż pod ścianą uliczny grajek. Na tle pstrokatej fasady upstrzonej reklamami w oczy raczej się nie rzuca. Akompaniuje sobie na gitarze akustycznej, zdecydowanie przeważa repertuar anglojęzyczny. Śpiewak czasem ma konkurencję. Wtedy jego gitara nie ma szans. Ale dzisiaj, przy prawie opustoszałej ulicy, głos ma na tyle donośny, że słychać go z każdego zakątka. W tych dniach obok pokrowca, do którego przechodnie wrzucają drobne datki, pojawiła się całkiem sporych rozmiarów tektura z napisem: „Zbieram na powrót do lat 60.” To dziwne. Z racji swego młodego wieku, czasy do których się wybiera, muszą być jak epoka dinozaurów.
W sensie muzycznym był to czas elektrycznych gitar, perkusji i zespołowego śpiewania. Starsi uważali ją za dopust. Na początku byli to Czerwono-Czarni lub na odwyrtkę Niebiesko-Czarni, Breakout, Czesław Niemen. Ten w starszym pokoleniu wzbudzał najwięcej kontrowersji, określali go jako „wyjec”. Pod koniec epoki, partia chcąc nieco odtruć młodzież od miazmatów kultury zachodniej, wprowadziła hasło „polska młodzież śpiewa polskie przeboje”. Wtedy pojawiły się m.in. bigbitowe Czerwone Gitary. O, ci już - podobnie jak Trubadurzy - akceptowani byli przez wszystkich. Nawet za koszarową bramą rozlegało się gardłowe „Przyjedź mamo na przysięgę”. Ale to tylko w tych koszarach przy ul. Kościuszki i Polnej. W tamtych przy Słowiańskiej było inaczej. Co rano, punktualnie o szóstej rozlegał się na całą okolicę sygnał wywoływaczy (głośnik był umieszczony na dachu stołówki) i zapowiedź Gawarit radiostancja Maskwa... Królowała muzyka poważna, okraszana tym, co się teraz nazywa ludową. W tamtym czasie koszarowym, ulicznym grajkiem, ale tylko w niedzielę, był siedzący na parapecie okiennym i wygrywający na akordeonie (jak tutejsi mieszkańcy określali) sołdat. Repertuar? Bardziej na czasie, choć żelaznym hitem za każdym razem były „Podmaskowskije wieczera”.
A owszem, w Polskim Radio bigbitowe utwory można było usłyszeć, ale raczej z rzadka. Było jeszcze Radio Luksemburg, ale słabo słyszalne. W radiu codziennie w samo południe grała Kapela Ludowa Dzierżanowskiego lub Zespół Akordeonistów T. Wesołowskiego. Na rynku za to pojawiały się plastikowe płyty pocztówkowe z największymi światowymi przebojami. Jakość taka, że współcześni nie chcieliby tego nawet słuchać. Na prywatkach królowały dzielne gramofony „Bambino”. Jeśli kto miał w swojej kolekcji płyty ebonitowe, mógł je puszczać z prędkością 78 obr. na min. Potem pojawiły się longplaye i przy obrotach 33,3 można było odsłuchać kilka utworów. Niektóre radia, ale tylko te bardziej luksusowe z falami długimi, średnimi i krótkimi, miały wmontowane adaptery. UKF i radiowa trójka dla większości z przyczyn materialnych była niedostępna.
W tym czasie ze Szczecinka całkiem sporo osób jeździło do krewnych za wschodnią granicę. Był nawet specjalny wagon na trasie Szczecinek – Brześć, ale tylko dla Ruskich. Zwyczajowo podróż musiała się zwrócić, kwitł więc handel wymienny. My do nich różne tkaniny, buty i ubrania, a z powrotem jechały złote wyroby, zegarki, sprzęt AGD a nawet motocykle Iż i Mińsk. Hitem były radia tranzystorowe mające kilka zakresów fal krótkich. Idealnie nadawały się do słuchania wrażej Wolnej Europy i nieco mniej zagłuszanego Głosu Ameryki. Jakiś czas potem pojawiły się magnetofony szpulowe „Tonette”, ale to już był wyższy poziom. Niewielu stać było na tak drogi sprzęt. Bo wbrew temu co się dzisiaj mówi, a pamięta niewielu, że w tamtych latach żyło się znacznie biedniej. Przynajmniej tak to wyglądało w Szczecinku.
To w tamtym czasie z powierzchni ziemi znikały całe uliczne kwartały ze starymi domami. W ich miejsce pojawiały się bloki. Lud ze wsi ciągnął do miasta i Szczecinek mocno się rozrastał. To wtedy po wybudowaniu osiedla przy ul. Kopernika zrodziło się powiedzonko, że „kto miał krówkę i konika ten mieszka na osiedlu Kopernika”. Z powodu budowy nowych bloków nie jeden raz pochody pierwszomajowe musiały zmieniać trasę przemarszu - raz Mickiewicza, raz Żukowa, innym razem Bohaterów Warszawy. Orkiestra grała, a przed trybuną młodzież z rolniczaka wycinała hołubce, wojsko było z narodem, więc do pracowników każdego większego zakładu dołączali mundurowi...
Skoro zgodnie z teorią postępu to nie geny decydują o tym czyś baba, czy chłop, to może nie ma znaczenia epoka w jakiej żyjemy? Można zatem wrócić do lat 60. Tu i teraz jest zawsze niezależnie od daty w kalendarzu. Ach, jak było „wspaniale”, zupełnie jak na morzu - dalekie perspektywy, szerokie horyzonty... Tyle, że rzygać się chciało. Szczęśliwie dotrwaliśmy do 2014 roku. Z bezpiecznej perspektywy prawie półwiecza tamte lata wydają się przepiękne. A to tylko złudzenie.
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie