
Felieton z tygodnika Temat nr 689 / 31.10.2013
Ponoć istnieje jeszcze zabobon, że sznur po wisielcu lub choćby jego fragment przynosi szczęście. Rzecz jasna raczej nie dotyczy to powieszonego, a świadka jego kaźni. Najpewniej był to jeden z tych powodów, że na egzekucję skazańców zazwyczaj ściągały tłumy. Im bardziej wyrafinowane było zadawanie śmierci, tym większe tłumy chciały to obejrzeć. Dzień publicznej kaźni był dla mieszkańców niczym święto. Jeśli nie było kogo wieszać, organizowano igrzyska. „Idący na śmierć pozdrawiają żywych”. Tłumy wiwatowały. Tak przynajmniej było w starożytności. Z czasem obyczaje nieco się zmieniły, ale w gruncie rzeczy chodziło o to samo – rozkoszowanie się widokiem śmierci bliźniego.
Przykładowo w Szczecinku, którego rodowód sięga zaledwie średniowiecza, Wzgórze Wisielców (piszemy o nim wewnątrz numeru), swój złoty okres przeżywało dopiero pod koniec XVI wieku. Wcześniej owszem było co oglądać ale sporadycznie. Tak to prawda, że w tym czasie (chodzi o wiek XVI) najbardziej ulubionym zajęciem katów i zwierzchności nie było wieszanie, a raczej palenie na stosach. Ale gwoli ścisłości trzeba dodać, że od czasu do czasu można było załapać się i na wieszanie. Wtedy jeśli nie na cały sznur, bo zawsze gawiedź brutalnie o niego walczyła, to choćby na mizerny fragment, choćby niteczkę. Bo nie masz większego szczęścia niż nieszczęście bliźniego. A już szczytem przyjemności i radości jest spoglądanie w twarz skazańca. Och, gdybyż jeszcze skazaniec mogłyby powiedzieć jak się czuje i co sądzi w swojej sprawie... No tak. Do tego trzeba by było mikrofonu albo choćby komórki.
Świat się wprawdzie zmienił, ale nadal jest bardzo duże zapotrzebowanie na krew, pot, łzy i ejakulat. Kiedyś ich dostarczycielami byli władcy, ewentualnie gladiatorzy. Parę wieków później wielką popularnością cieszyły się stosy. Ponieważ tak jak przed wiekami nadal istnieje duże zapotrzebowanie, dlatego dzisiaj bardzo często w rolę katów wcielają się media. Śmierci przynajmniej tej wymierzanej publicznie nikomu już się nie zadaje, ale śmieć cywilną a jakże. Nadal, mimo upływu wieków, popularne jest polowanie na czarownice. Przy tym nie ma nawet znaczenia zasięg mediów, zwany przez złośliwych, polem rażenia.
Panuje wręcz opinia, że co jak co, ale właśnie tylko tego odbiorca łaknie. To jest nawet zgodne z duchem wolnego rynku. Każdy jego uczestnik zabiega o to, aby zdobyć nad konkurentami jak największą przewagę. To jest taki rodzaj gry na newsy. Tyle tylko, że jest to gra bez żadnych reguł. No, może jedyną jest ochrona własnej podłości. Nie liczy się więc nic, a przyzwoitość i etyka są tylko pustymi hasłami godnymi encyklopedii bądź jak kto woli - Wikipedii. Wtedy można niczym olimpijski laur wpisać nawet nagłówek „dowiadujemy się jako pierwsi”. Wprawdzie nie jest to jeszcze sposób na sukces, ale zapach koryta da się wyczuć. Reszcie wypada tylko kopiować (to specjalność miejscowych internetowych portalików), bądź, aby uniknąć oskarżenia o plagiat, co nieco zmodyfikować. Racja skazańca jest najmniej ważna, ba nawet nieistotna i nie ma potrzeby o to go pytać.
Jak wspomniałem, w tej brutalnej grze można wszystko. Można użyć pełnego imienia zostawiając (co za niedopatrzenie ustawodawcy) tylko pierwszą literę nazwiska. To tylko jedna taka mała niedogodność. Dalej można już wiele i datę urodzenia, i numer butów, a także to, czy lubi dłubać w nosie i czy w chwilach wolnych od pracy zawodowej bije żonę, znęcając się przy tym nad kotem teściowej... Przy okazji można poprosić o opinię w tej kwestii przełożonego z zakładu pracy. Jednym słowem pełna anonimowość z zachowaniem wszystkich obowiązujących standardów. Rzecz jasna dotyczy to ofiary, boć nie dzielnych i dociekliwych dziennikarzy - myśliwych.
A nie, oni są bez zarzutu. Co prawda każdy z nich wykonuje swój drugi bądź nawet trzeci zawód, ale o etyce lepiej nie przypominać. Zresztą zawsze można się wyłgać. A cóż ja, biedny żuczek, pracowicie z mozołem toczący kulkę mam z tym wspólnego? A owszem, a tak, uwiera mnie zbyt krótka smycz przymocowana do mojego odwłoka. Ale taki jest świat, trzeba z czegoś żyć. Tak, to prawda. Wszyscy wzorują się na tych z głównych mediów, ale to nie jest żadne tłumaczenie. I co ważne, niegodne nawet żuczka gnojarza.
Jerzy Gasiul
Ps. Jakiekolwiek podobieństwo do rzeczywistych osób jest przypadkowe, co wcale nie oznacza, że nieprawdziwe.
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Pięknie napisane Panie Redaktorze, pięknie. Cała prawda o miejscowych pożal się Boże tzw. "mediach" (oni tak o sobie mówią, hahaha). Zlinczowali człowieka, i nawet się Go nie zapytali - dlaczego?