
Od razu mówię, nie lubię być straszony, choć z wiekiem stałem się na to bardziej niż kiedyś odporny. Straszenie nie jest tylko domeną kina akcji. W urzędach straszą sążniste kolejki i koszmarna biurokracja. Co prawda, nie jest to straszenie znienacka i zza węgła; po prostu wchodzisz i wiesz, że tak będzie.
Wchodzisz i widzisz przykładowo napis – ZUS. I od razu, niczym u psa Pawłowa, wzmaga ci się puls, rośnie ciśnienie krwi, a w przełyku robi się sucho. Przekraczając progi masz świadomość swojej beznadziejniej sytuacji. Jeśli złożyłeś papiery, bo jesteś w wieku emerytalnym, to raczej porzuć nadzieję, że ci się cokolwiek należy i do tego w terminie. W terminie to musiałeś Bracie i Siostro płacić przez swoje całe dorosłe życie składki. Za niedotrzymanie (nie moczu, a terminów) były odsetki niczym w bankowym kredycie. W tej dramatycznej sytuacji oszczędź sobie sromoty i czekaj pokornie - kiedyś przyjdzie kolej na ciebie. I tylko bez zbędnych pytań. Zresztą, komu miałbyś cokolwiek wygarnąć? Urzędniczce, która jest tylko jednym małym trybikiem w tej przepotężnej instytucji? Po prawdzie, to oni mają ciebie w nosie. Do wydłużonego przez rząd i partie (uwaga - liczba mnoga) wieku emerytalnego, należy dodać miesiące oczekiwania na wydanie decyzji o przyznaniu. Jeśli złożyłeś papiery latem, to może odezwą się w grudniu. Optymistyczne w tym jest to, że nie musisz już płacić składek, i to jest właśnie twój zysk.
Ostatnio straszyli też w jednym takim dużym sklepie. Piszę „duży”, bo hipermarketów u nas nie ma, dlatego nie przesadzimy z tą nazwą. Straszono zaraz przy wejściu, a więc na stoisku warzywno-owocowym. Konkretnie miały straszyć dynie. Część z nich w tym celu wydrążono i pozbawiono miąższu. Zastanawiające jest to, co komu poczciwe warzywo zrobiło, że teraz próbuje się nim straszyć niczym zdechłą myszą.?
No dobrze. Nie jestem aż taki niekumaty, jak to było jeszcze kiedyś przed wejściem Polski do Unii. Teraz już wiem, że to wszystko było z okazji Halloween. U nas ma być równie śmiesznie i strasznie, jak w pozostałej części wspólnoty.
Co ciekawe, nie zauważyłem, aby tego rodzaju marketingowo-promocyjny chwyt, przyczynił się do wzrostu podaży dyń. Klienci i owszem zainteresowani byli nie dyniami, a zniczami, bo uroczystość Wszystkich Świętych była za kilka dni. Paradoksem jest to, że sklep zrobił dobry interes nie na dyniach i Halloween, a właśnie na zniczach, które raczej wyłącznie kojarzą się z uroczystością Wszystkich Świętych. Straszne? Raczej smutne skoro się ignoruje rzeczywistość.
A teraz będzie jeszcze bardziej poważnie. Na Wszystkich Świętych zaczęło straszyć na cmentarzu. Bynajmniej nie chodzi o ubrane w prześcieradła duchy, czy wracających ze spóźnionego Halloween przebierańców.
Otóż na cmentarzu pojawiły się ślady forpoczty „zielonych ludzików”. Konkretnie były to przypominające nekrologi, tabliczki przypisujące „ukraińskim nacjonalistom” ludobójstwo. Żeby było jeszcze straszniej, pod każdą ustawiono znicze.
Autorzy nekrologów oskarżają o zbrodnie tych, którzy bronią swojego kraju przed hałastrą składającą się z niezidentyfikowanych, ale tylko dla zachodnich dziennikarzy „zielonych ludzików”. Z powodu nekrologów zupełnie niepotrzebnie podniósł się rwetes, interweniowała nawet Straż Miejska. No niby dlaczego? Że ujawnił się jakiś miejscowy ruski śpioch? Toż to zupełnie naturalne. Nikt rozsądnie myślący, nie uwierzy, że przez pół wieku stacjonowania w tym miejscu „gwarantów światowego pokoju”, oprócz ruin i spalonej ziemi (patrz poligon w Bornem Sulinowie), nie pozostawili po sobie nieutulonych w żalu sierot. Trwająca już ponad dwadzieścia lat rozłąka, bardzo im musi dokuczać. Jakże oni muszą tęsknić. Oni gotowi ich witać - gdyby powrócili - chlebem i solą, a nawet przystrojonymi girlandami ze świerku bramami. Potem w podręcznikach i gazetach nazwaliby to wyzwoleniem. Na razie „wyzwalają” Donbas.
Ale do takiego straszenia najwyższa już pora przywyknąć. To jest straszenie bardzo poważne, a nie takie jak w przededniu Wszystkich Świętych, kiedy późnym wieczorem dzieci w wieku szkolnym próbowały straszyć dorosłych w ich domach. Ci mniej podatni na upowszechnianie nowego zwyczaju po prostu ich wypraszali.
Uczniowie stali się w ten sposób zakładnikami szkół, których dyrekcje postanowiły krzewić nowe idee i zwyczaje, pewnie w myśl zasady, że „polskość to nienormalność”. Niejedno dziecko z tego właśnie powodu przeżyło, jeśli nie traumę, to rozczarowanie. Okazało się, że to, co pani w szkole mówi, w życiu niczym w hipermarkecie niekoniecznie się sprawdza. Takie to mamy straszne czasy.
Jerzy Gasiul
foto: onedollarphoto.com
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie