
Wprawdzie było to bardzo dawno temu, ale przez pewien czas nasza gazeta miała wersję mówioną. W tamtym okresie nikt jeszcze nie marzył o papierowym formacie A3, ponieważ wydawcę stać było jedynie właśnie na taki najtańszy wariant. A owszem drukarnie już istniały, ale dopiero co odkryły, że można zarobić, niekoniecznie drukując organy wojewódzkie.
Od tych prehistorycznych czasów minęło niemalże ćwierć wieku. Tylu lat nie dożywa większość ssaków – przykładowo osłów i mułów. Aż tu któregoś dnia abonenci, media przez całą dobę, Internet w kablu, telefon, dolnopłuk w jednym - słowem full serwis, wpuścił w kabel to samo, co tego dnia było i u nas. Problem w tym, że u nas było to już rano, a u nich dopiero wieczorem. Różnica taka, że oprócz wersji pisanej była także – zupełnie jak przed laty – mówiona. Dla niezorientowanych wyjaśniam, że w tym przypadku wersja paszczowa polega na tym, że delikwentowi podstawia się pod jego własny otwór gębowy – choć nie zawsze tylko tam – sitko. To co powie, to się nazywa materiał emisyjny. Emisji nie należy mylić z misją, ponieważ na tę pierwszą ma monopol tylko NBP. W gruncie rzeczy produktem finalnym jest w obu przypadkach to samo, czyli kasa.
Ktokolwiek myśli, że w Szczecinku może być tak jak wszędzie w Europie (podaje się źródło, powołuje się na tytuł etc.) błądzi niczym kierowca we mgle lub urzędnik przyznający kolejną statuetkę za osobowość, skromność, wiedzę i umiejętności z zakresu wyczucia cyrkulacji powietrza. Wariant pisany jest wtedy, kiedy pracownik pełniący rolę stojaka do mikrofonu, streści to co złowi w sitku za pomocą klawiatury w komputerze. Tak już bywa, ba, stało się nawet nałogiem, że łowienie do sitka zaczyna się od porannego przeglądu naszego internetowego serwisu. Wysiłek niewielki, można to zrobić nawet przy piciu porannej kawy. Wystarczą dwa palce nawet lewej nogi, klawisz kopiuj, a następnie wklej i to co tej pory było nie moje, jest już moje. Potem, w myśl zasady „róbta co chceta”, można (powtórzę) nawet nie powołując się na źródło, wrzucić do kablowej papki dla abonentów. Tak, to prawda. Abonenci gazet nie czytają. Wystarcza im co najwyżej „Teleprogram” na teletydzień. To dla nich może być nawet specjalne menu w postaci takich tytułów jak „Zderzenie z pociągiem” z „ciałem rozkawałkowanym na kilka części”. Mocne niczym pierwszy spust krzakówki z miedzianej rurki.
Nieco inaczej jest z wersją elektroniczną, ale tutaj jest jeszcze łatwiej. Jedyną niedogodność stanowi okraszanie słowa pisanego zdjęciem. Wprawdzie obrazek też da się skopiować – co wcale nie należy do wyjątków - ale zaraz podnosi się niepotrzebny rwetes i wtedy trzeba toto zdejmować. Trochę z tym zamieszania, dlatego lepiej zawczasu zrezygnować. Jest też inna wersja elektroniczna. To ta adresowana głównie do szóstoklasistów, gimnazjalistów, a w porywach nawet licealistów (ale tylko tych z wcześniejszych klas). Wiedzieć tam jedynie trzeba o tym, aby treść o objętości kilku prostych i krótkich jak rozkaz kaprala zdań, urozmaicić najlepiej kilkunastoma zdjęciami. To jest bardzo ważne, inaczej nikt tu więcej nie zajrzy. Należy cały czas pamiętać o grupie docelowej (skład wyłuszczony wyżej) – w slangu zwanym targetem. W tym przypadku czytelnik nie jest od czytania, a od oglądania. Aha, byłbym zapomniał. Serwis musi być łatwy (do przyswojenia) niczym napis na puszce piwa. Dlatego przy wypadkach drogowych można podać rodzaj obrażeń, przykładowo krwotok wewnętrzny do jamy opłucnej lub złamanie kości łódeczkowatej nadgarstka itp. Ot, taka ciekawostka. Jeśli kierowca był narąbany, a nawet policja o tym nie wie, wskazane jest podanie ilości promili. Te wszystkie dane łatwo uzyskać od obsługi karetek. Chętnie się informacją podzielą, a jak trzeba, to nawet zdjęcie delikwentowi zrobią. Kto nie wierzy, niechaj zajrzy.
Czym można jeszcze urozmaicić przenicowany dla niepoznaki i ukradziony materiał? Przykładowo ruchomymi obrazkami. Takie zawsze (ze względu na grupę docelową) dobrze się sprzedają. Jak kogoś nie stać, może się postarać o dotację z Powiatowego Urzędu Pracy. Oni bardzo chętnie pomogą. Na różnego rodzaju gadżety niczym św. Mikołaj nieba gotowi są przychylić. Sprawą ponoć interesuje się już Dowództwo Operacyjne Sił Zbrojnych. I tylko źli, zgorzkniali i frustraci tego nie zauważają.
Wracając do kradzionych materiałów. Czy żałosny proceder jest kradzieżą? Eee, chyba nie toż to nie market. Wszakże w buszu etyka jest pojęciem nieznanym, a jedynym zmartwieniem jest brak apetytu.
Jerzy Gasiul
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie