artykuł ukazał się w 546 wydaniu tygodnika Temat Szczecinecki
Przyjeżdżają na kilka dni. Mieszkają w hotelikach, motelach, a nawet prywatnych domach. Dla nich zmieniło się wszystko. Mówią: - Nie wiem, czy jeszcze tutaj wrócę, bo już nie ma po co...
Można to nazwać podróżą sentymentalną. Po sześćdziesięciu latach, będąc już często na progu wieczności, chcą jeszcze raz zobaczyć miejsca swojego dzieciństwa. Może chcą dokonać bilansu swojego życia? Zazwyczaj jest to jedyna i zarazem ostatnia podróż. Następnych odwiedzin rodzinnego miasta już nie planują. Nie chcą wracać do tego, co dla nich jest już zupełnie obce. Obrazy ulic, zaułków i rodzinnych domów, ogrodów zapisane w dziecięcej pamięci w konfrontacji z rzeczywistością dzieli przepaść. Niby ta sama ulica, ale czują się już tu jakoś obco. Gubią się. Gdyby nie numeracja budynków, która przetrwała wojenną zawieruchę, do głowy by im nawet nie przyszło, że stoją w progach rodzinnego domu. Nawet tu wszystko się zmieniło. To nie jest miejsce takie jak dawniej. I wtedy odkrycie. Rozpoznają ułomek muru, może drzwi, okno, schody... Pojawiają się łzy. Potem wyjeżdżają. Mówią – z tym miejscem nic już mnie nie łączy.
Zaskakuje ich jednak polska gościnność i serdeczność, bez cienia uprzedzeń czy też niechęci. Mówią otwarcie - tego żeśmy się nawet nie spodziewali. W ich rodzinnym kraju przedstawiani jesteśmy jako dzikusy, a Polak – Polacken kojarzy się wyłącznie ze złodziejem samochodów…
Agnieszka Polanowska
uczy języka niemieckiego w Zespole Szkół im. Warcisława IV przy ul. 1. Maja. Biegle władającym językiem zachodnich sąsiadów jest nas niewielu. Pasją pani Agnieszki jest także historia - ta w wydaniu lokalnym. Przed wyjazdem do Niemiec p. Agnieszka mieszkała w podszczecineckiej Żółtnicy. Jak sama twierdzi do studiów w Niemczech namówiła ją p. Maria Daroszewska gdańszczanka z urodzenia, mieszkanka Szczecinka z wyboru. Agnieszka ukończyła Uniwersytet Europejski Viadrina we Frankfurcie nad Odrą. Oblicza się, że co trzeci tamtejszy student pochodzi spoza Niemiec. Wybrała Viadrinę, studiując tam architekturę i ochronę zabytków. Do Niemiec wyjechała, nie znając języka. W szkole średniej uczyła się języka francuskiego. Jak sama wypomina, została po prostu rzucona na głęboką wodę. Już po kilku miesiącach niemieckim władała biegle, co dowodzi jej wrodzonego talentu lingwistycznego.
- Mieszkałam w Niemczech, w Austrii. Wróciłam do Polski, aby tutaj studiować germanistykę. Na początku uczyłam w Liceum Ogólnokształcącym, teraz w Zespole Szkół nr 2. Ćwiczę język niemiecki, pracując nie tylko w szkole. Od trzech lat oprowadzam także niemieckich turystów – mówi Agnieszka Polanowska. - Zależy mi na praktycznej nauce języka. Język to nie tylko gramatyka i ortografia, ale także lokalna historia. Historia opowiedziana często przez byłych mieszkańców Szczecinka i okolic. Muszę powiedzieć, że właśnie historia wywiera na młodzieży ogromne wrażenie.
- Zaczęło się to tak, że pewnego razu dostałam od dr Siegmunda Radatza (przewodniczącego ziomków niemieckich pochodzących z powiatu szczecineckiego - dop. red.) maila z pytaniem, czy nie chciałabym się zająć oprowadzaniem gości z Niemiec. Zgodziłam się. Podczas jubileuszu 700-lecia miasta brakowało miejsc w hotelach, poprzez moje kontakty zamawiałam miejsca noclegowe dla gości. Tak powoli weszłam w to środowisko.
Lieselotte Bauer
mieszka w USA. Do zdobycia tych terenów przez Armię Czerwoną mieszkała w Godzimierzu (Friedrichshof), jej rodzice byli właścicielami tutejszego majątku. Mieszkali w ładnym parterowym dworku, otoczonym pięknym ogrodem. Jako sześciolatka doskonale pamięta swój zimowy exodus, którego początek nastąpił 27 lutego 1945 roku. Zanim 5 maja 1945 r. znaleźli schronienie w dalekim Szlezwiku, przeszli lub przejechali ponad 750 km. Swoje przeżycia zawarła na kartach wspomnień napisanych już w Shrewsbury, w USA – tam mieszka od lat sześćdziesiątych. Po raz pierwszy przyjechała do Godzimierza w lipcu tego roku. Jej rodzinny dworek w latach siedemdziesiątych został przebudowany. W miejscu poddasza zrobiono dodatkową kondygnację, znikł środkowy ryzalit i piękne schody z gankiem. Dzisiaj w miejsce wiekowego dworku istnieje okropne bloczysko, jakich wiele na terenach byłych PGR-ów.
Dworek był własnością jej rodziców - Artura i Eriki Wegner. Agnieszka Polanowska odszukała szczecineckim archiwum dokumentację budowlaną. Na dużym arkuszu podklejanym płótnem, pod rysunkami budowlanymi w prawym rogu widnieje data – 25 marzec 1891 rok. Rysunki zachowały się w doskonałym stanie. Są też inne dokumenty: projekty budynków gospodarczych, stodoły, dwurodzinnego budynku mieszkalnego ze stromym dachem i dwoma malutkimi pokojami na poddaszu. Najstarszy dokument pochodzi z 1886, ostatni z marca 1938 roku.
Lieselotte Bauer jeszcze przed przyjazdem prosiła p. Agnieszkę, aby mieszkańców pozytywnie do niej nastawić. - Tłumaczyła, że nie wraca po to, aby cokolwiek odzyskać. Że chce jedynie odwiedzić miejsce swojego dzieciństwa, może zrobić zdjęcie. Pobyt w swoim rodzinnym miejscu przeżyła bardzo mocno – twierdzi p. Agnieszka. - Pamięta, jak z mamą zakopywała naczynia, pokazała to obecnym właścicielom. Była ogromnie wzruszona. Patrząc na budynek, nie mogła wypowiedzieć ani słowa. Po prostu nie ma już jej dworku, a współczesny wygląd rodzinnego domu ją przeraził. W byłym dworku mieszkają teraz cztery rodziny. Nie ma też ogrodu, nie ma budynków gospodarczych. Była zaskoczona tym, że przez te lata tak mocno mógł się zmienić i dwór, i cały krajobraz.
Przypomniała sobie, że przy polnej drodze prowadzącej do Gwdy znajdowała się szkoła, był to budynek z czerwonej cegły. Dom istnieje do dzisiaj.
Bardzo miłe przyjęcie zgotowali jej mieszkańcy. Z okazji jej wizyty poczęstowano ją specjalnie upieczonym na tę okoliczność ciastem. Została przyjęta bardzo gorąco...
Gisela Harenberg-Boehm
mieszka na Teneryfie wchodzącej w skład archipelagu Wysp Kanaryjskich. Wyjechała ze Szczecinka w 1945 roku. W Polsce była już kilka razy głównie w uzdrowiskach, ale tutaj jeszcze nie. Będąc w Kołobrzegu, postanowiła przyjechać do rodzinnego miasta. Wprawdzie tutaj się nie urodziła, ale stąd pochodzi jej dziadek. Dziadek był mistrzem stolarskim. Miał duży sklep meblowy na rogu dzisiejszej ul. Powstańców Wlkp. (Mittelstr.) i E. Plater (Roonstrs.). Kamienica zachowała się do dzisiaj bez większych zmian, jedynie w miejscu sklepu jest teraz salon fryzjerski. Dom wybudował Hugo Gustaw Böhm, urodzony 21 września 1879 roku. W akcie zgonu wydanym Mülheim w Niemczech w 1960 roku, jego miejsce urodzenia określono jako Neustettin, Pommern. Cała dokumentacja budowlana kamienicy znajduje się w zbiorach tutejszego archiwum. Do naszych czasów zachował się też rodzinny dom pani Giseli. Mieszkali przy Forststrasse 52 – po wojnie - Leśna, potem Świerczewskiego, teraz ul. Armii Krajowej. Wprawdzie nazwa ulicy się zmieniała, ale całe szczęście zachowano oryginalną numerację budynków. Gdyby nie to, nigdy by nie rozpoznała domku jednorodzinnego stojącego tuż przy skrzyżowaniu z ul. Artyleryjską i Zana. Ku swemu zaskoczeniu, została bardzo gorąco i miło przyjęta przez obecnych właścicieli. Zwróciła im uwagę na to, że w jednej ze ścian jest zamurowana wnęka. Jako dziecko pamięta, że właśnie w tym miejscu znajdował się telefon. W tym czasie telefon był luksusem i w miasteczku niewielu go miało. Popłakała się na widok oryginalnych rozsuwanych, przeszklonych drzwi. Z całego dawnego wyposażenia zachowały się tylko one.
Udo Rochinski
mieszkał przy ul. Browarowej. Dzisiaj pozostał wprawdzie jego domek jednorodzinny, jednak nie ma już ulicy o tej nazwie. Kilkadziesiąt lat temu ul. Browarową zamieniono na Kopernika, a domek znajduje się teraz przy drodze do Przedszkola „Słoneczko”. Pan Rochinski urodził się właśnie w tym domu. Jego mama dokładnie opisała pokój, w którym go powiła. Było to w 1942 roku. Teraz przywiózł ze sobą stare zdjęcie. Mama nie mogła, a może i nie chciała tu przyjeżdżać. Pan Rochinski, mimo pewnego dystansu stwarzanego przez właścicieli, wszedł do środka i poprosił towarzyszące mu osoby o pozostawienie go sam na sam z murami rodzinnego domu. Wizytę przeżył bardzo emocjonalnie...
Rodzice Giseli Onnen
posiadali dworek w Borkach. Tego domu już najprawdopodobniej nie ma. Pani Onnen spędziła kilka dni w Szczecinku, odwiedziła też niemieckie groby pod kościołem w Lotyniu. Pani Agnieszka mówi, że jej wizyta była bardzo krótka.
Klaus Jutrowski
mieszka obecnie w Oldenburgu, wnuk Augusta Polzina zamieszkałego niegdyś przy Kietzstrasse 14 (ul. Kaszubska). Niestety, nie odnalazł w archiwum w Szczecinku, Koszalinie, Szczecinie oraz w Archiwum Akt nowych w Warszawie żadnych dokumentów.
Pozytywny obraz
Jak nas i nasze miasto widzą niemieccy goście? - Twierdzą, że Szczecinek jest bardzo ładnym miasteczkiem. Zachwycają ich stare uliczki, architektura – odpowiada pani Agnieszka. - Przeszłość najbardziej przypominają im... nieodnowione domy. Bez problemów rozpoznają gmach Szkoły Muzycznej – przed wojną mieściło się tutaj Starostwo Powiatowe. Gubią się przy Zamku Książąt Pomorskich. Rozpoznają Marienkirche.
Pani Agnieszka oprowadza ich nadjeziornymi ulicami, opowiadając o architekturze. Twierdzi, że wywożą stąd bardzo pozytywny obraz naszego miasta. Nocują w różnych miejscach: w hotelikach, motelach, a nawet u osób prywatnych. Żywią ogromny szacunek do obecnych właścicieli. Twierdzą, że nie spotkali się z żadnymi negatywnymi zachowaniami ze strony Polaków.
Są pod dużym wrażeniem naszej kuchni. Zazwyczaj nie mogą się nadziwić, dlaczego u nas w Polsce są ruskie pierogi. Uważają je za przysmak, podobnie jak domowy bigos, którego na próżno szukają w naszych restauracjach.
- Prowadzę jeszcze wymianę młodzieży z Neustrelitz, w przyszłym roku będzie rewizyta. Wzajemne kontakty pomiędzy ZS nr 2 a Berufliche Schule z Neustrelitz trwają już od 2004 roku. Uczniowie obu szkół mają pozytywne wrażenia z wzajemnych odwiedzin. Polskich uczniów motywuje to do nauki języka niemieckiego. Niemcy polskiego może i by chcieli się nauczyć, ale nie są w stanie. To jest dla nich bariera nie do pokonania.
Pani Agnieszka ramach wdzięczności wraz z całą rodziną otrzymała zaproszenie na 10-dniowy pobyt na Teneryfie. - To są dla mnie ogromne pieniądze. Pracując w branży nauczycielskiej na tego rodzaju wyjazd na pewno nie mogłabym sobie pozwolić.
Jerzy Gasiul
artykuł ukazał się w 546 wydaniu tygodnika Temat Szczecinecki
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
również od byłej więźniarki z Dachau - mieszkanki Szczecinka, moich codziennych łez nikomu nie pokazuję!!
wszyscy popierali hitlera wszyscy byli w ss wszyscy byli w wermahcie i napadali na Polske w 39....
Bardzo ciekawy artykuł Przeczytałam to swoim dzieciom ze łzami w oczach
Gdyby nie oni, mój Dziadek, Babcia i Ojciec nie musieli by zostawiać swojego najukochańszego i najcudowniejszego najpiękniejszego miasta na świecie - Lwowa. I zapewne oni również nie musieliby zostawiać swojego Neustettina. Teraz to tylko mogą mieć pretensje do siebie.
pozdrawiam