
tygodnik Temat nr 634 / 18 czerwca 2012
Cóż - albo się starzeję, albo do tej dziwacznej i wszechogarniającej nas nowomowy coraz mi dalej, albo jedno i drugie! W pierwszych dniach września, jako że obiecałem przyjacielowi belfrowi, odwiedziłem ze swoimi legendami poznańskich studentów, którzy rozbili swoje żeglarskie obozowisko nad podszczecineckim jeziorem. Gdy mnie tam przedstawiono, także jako dziennikarza, dosłyszałem wnet protekcjonalny komentarz siedzącej niedaleko dziewczyny - „OK, newsy są spoko”. Rozumiem, że chciała mi powiedzieć, że mam interesującą może i ciekawą pracę, no więc właśnie.
Prawdę mówiąc, do młodzieżowego slangu już jako tako przywykłem co oczywiście nie znaczy, że go akceptuję. Po prostu, lata pracy z młodzieżą i wśród młodzieży zrobiły swoje. Ale był między nami układ, wprawdzie tuż po rozpoczęciu roku szkolnego podczas lekcji jeszcze komu to zdarzyło się czytać „tą książkę”, ale już po miesiącu wszyscy czytali - tę książkę. Nikt nie cofał się do... tyłu, bo gdzieżby indziej było można i dla nich ferie były w styczniu, a nie - w „miesiącu styczniu”. Na ogół pilnowali się, by nie wartościować wszystkiego przysłówkiem „fajnie”, bo skoro fajna książka, fajna dziewczyna, fajne buty, fajna wycieczka, fajna dyskoteka itd., to ta „fajność” staje się właściwie nijaka, lepiej - ciekawa ksiązka, atrakcyjna dziewczyna... Ale skoro był między nami układ, ja też się zachowywałemi udawałem, że nie słyszę komentarzy, że lekcja była, powiedzmy, fajna. Cóż, coś za coś.
Można by oczywiście dyskutować o wpływie szkoły i nauczycieli na styl, obyczajowość i wizerunek ich podopiecznych, ale z wpływem nań mediów nie sposób walczyć, a tym bardziej ich lekceważyć czy niedoceniać. O istocie i wadze problemu niech świadczy fakt, że do akademickich programów wprowadzono niedawno przedmioty pedagogika medialna i media w edukacji, w czym sam miałem i mam przyjemność uczestniczyć, prowadząc ćwiczenia ze studentami pedagogiki. Tak, tak, w znacznej mierze dzięki mediom dawno już zamerykanizowaliśmy nasz język - nosimy t-shirty, wyrażamy nasze emocje mówiąc - wow!, o dżizas!, to jest cool, tamto - trendy. A może to już nie trendy? Fakt, wytrychy tej nowomowy tak szybko się zmieniają, że może i ja choć niby zorientowany, wnet robić będę za ramola? Wszystko możliwe.
Skoro Amerykę urządziliśmy sobie po swojemu i tu u nas, to po co nam wizy (sic!)? Przesadzam? A pamiętają Państwo niedawną krajową super inaugurację Stadionu Narodowego, krajową, bo już po Euro 2012? Właśnie, odbył się tam Super Bowl czyli finał rozgrywek futbolu amerykańskiego. Kto grał? Proszę bardzo - Eaglesi z Warszawy z Seahawksami z Gdyni. Nie jakiś tam piłkarski Super Puchar Legii z Lechem czy Wisłą, ależ! Przy okazji, ciekawe, jak długo nasza piłkarska ekstraklasa - na którą psioczę ale i fanatycznie ich oglądam - będzie się opierała wyobcowaniu swoich dotychczasowych nazw, jak to się już w wielu dyscyplinach dokonało, choćby w koszykówce czy lidze żużlowej, pardon, speedway ekstralidze. Oby wytrwali jak najdłużej!
W Kaliszu, najstarszym polskim mieście roi się od obcojęzycznych nazw, nie lepiej jest w Gnieźnie, pierwszej historycznej stolicy Polski. Na ichnim deptaku nie ma barów czy sklepów, są jedynie puby i markety i to nie w nazewnictwie potocznym, bo z nim, przywołując profesora Bralczyka, nie sposób już walczyć, ale w tym tytularnym, oficjalnym i ostentacyjnie wręcz eksponowanym. Warszawiacy nie chodzą już na stadion Legii, lecz na Pepsi Arenę, ale daleko nie szukać, podobnie jest i u nas, nad Niezdobną, którą nie wiedzieć dlaczego co niektórzy Nizicą nazywają. Cóż, można się upierać, jak i to, że kamienna nadjeziorna wieżyca też jest Przemysława nie Bismarcka, tylko po co? To na marginesie, bo wracając do tych nic nieznaczących nazw, jest ci tego tu u nas dostatek i nie ma na to rady, niestety. Kiedyś, wiadomo, jak piekarnie, to nazywano je - „Rogalik”, „Kajzerka”, spożywcze - „Dziunia”, „Sezam”, obuwnicze - „Ciżemka”, „Bambosz”, papiernicze - „Ekierka” czy „Brulion”, a teraz? W tym kontekście, dodajmy, jakże swojsko i naturalnie brzmi nazwa jednego z naszych szczecineckich punktów usługowych, po prostu - fryzjernia, prawda?
A co do naszych młodocianych, jakby mało tego było, tę amerykanizację wspomagają sobie tylko znanymi skrótowcami, które oczywiście z językowego punktu odniesienia nimi nie są. Choć właściwie - dlaczego uparłem się tylko na małolatów, moja już ponad sześćdziesięcioletnia znajoma, zapytana, z reguły twierdzi, że u niej wszystko jest w porzo, bądź tu i tam ostentacyjnie żegna się - na ra. No więc właśnie, skoro takie newsy są spoko, to czego się właściwie czepiam?
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie