
Miasto, które niedaleko naszego Szczecinka jest położone, od lat kilku tradycyjnie już miłośników wszelkich pojazdów (i nie tylko) militarnych na swoje włości zwabia. Co prawda ze mnie zwolenniczka tego typu atrakcji nigdy nie była, ale w tym roku ciekawość swoją chciałam w końcu zaspokoić i w towarzystwie dwóch panów na VIII Międzynarodowy Zlot Pojazdów Militarnych o wdzięcznej nazwie "Gąsienice i Podkowy" do Bornego Sulinowa postanowiłam wyruszyć. I gdy na miejsce docelowe sobotniej wyprawy udało nam się dotrzeć i nawet cudem gdzieś samochód zaparkować, jak matka dwójki rezolutnych dzieci bardzo szybko się poczułam. Bo moi towarzysze dotknąć (lub chociażby zobaczyć) wszystko naraz chcieli a ja jedynie na niezgubieniu ich w tłumie całą swoją uwagę skupiałam. I lata mojego dzieciństwa beztroskiego ich zachowanie zaraz mi przypomniało, kiedy to rodzice do jakiegoś sklepu z zabawkami przeróżnymi ze mną czasem wchodzili. I o ile mężczyźni na to wszystko, co się wokół nich dzieje, z ogromnym zainteresowaniem patrzyli, o tyle przeciętna kobieta uroki takiej imprezy nie zawsze musi doceniać. Ale przyznać trzeba, że wszystko ze sobą ładnie współgrało i całość spójną (w kolorach: zielonym, brązowym, militarnym i wojskowym) niezaprzeczalnie tworzyło. I gdy tak między straganami z tymi nożami, mundurami i menażkami krążyłam, wspomnienia mojej krótkiej młodocianej kariery harcerskiej od razu do mnie wróciły. Ale czasu na rozpamiętywanie za wiele jednak nie miałam, bo oto oświadczenie, głosem męskim i bardzo dobrze mi znanym, w moją stronę wygłoszone zostało, w którym to poinformowana zostałam, że na przejażdżkę po tych wszystkich dziurach i wyżynach zaraz się udamy. I ja, w przypływie odwagi, (której źródła do tej pory nie udało mi się zlokalizować), odpływie zdolności unikania sytuacji stresujących i nerwy mi szarpiących, awarii systemu za instynkt samozachowawczy odpowiadającego i o mojej wieloletniej chorobie lokomocyjnej amnezji chwilowej, na taką wyprawę ochoczo się zgodziłam. I w pojeździe, którego do tej pory fachowo nazwać nie umiem, do wniosków pewnych doszłam i sama przed sobą przyznać musiałam jakie to ja doświadczenia ciekawe miałam i wspomnień w tej mojej głowie nagromadziłam! Wiem, bo wszystkie chwile z mojego życia podczas tego kursu przed oczami mi się pojawiły. A że jazda była długa, to nawet gdzie pięć złoty dziesięć lat temu zgubiłam mi się przypomniało. I nagle wszystko ucichło... to znaczy samochód w końcu się zatrzymał. Gdy po kilku chwilach dojść względnie do siebie jakoś mi się udało, to na pytanie o wrażenia odpowiedź lekką i beztroską, która w stwierdzeniu "w porządku" cała się zawierała, udało mi się wydusić. Ale na okrążenie kolejne już się namówić nie dałam i twardą babę udając oznajmiłam, że ktoś panom zdjęcia przecież robić musi. I gdy mi towarzysze gdzieś za drzewami i pagórkami z pola widzenia zniknęli z zaciekawieniem na boki, w poszukiwaniu jedzenia, które to by mi nerwy moje choć trochę ukoiło, zaczęłam się rozglądać. Jednak kanapki ze smalcem i ogórkiem nie było mi dane skosztować, bo kolejka (nawet jak za taką strawą) zdecydowanie za długa mi się wydawała a i stać tyle w stanie bym nie była, bo nogi jeszcze przez długi czas z nadmiaru wrażeń mi drżały.
Ale po powrocie do domu stwierdzić musiałam, że imprezę taką z czystym sumieniem każdemu polecić mogę i już teraz psychicznie, do przyszłorocznego zlotu i atrakcji z kolejną wycieczką związanych, przygotowywać się zacznę.
Marzena Góra
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!