
Tekst ukazał się 26 marca w tygodniku Temat
W naszym pięknym kraju nikt nie zajmuje się statystyką wyjazdów do pracy na Zachodzie. Pozostają szacunki. Liczba bardziej dokładna jest – tłumaczą nam oficjalne czynniki – płynna. >Coś około trzech milionów.< To „coś” brzmi w ustach urzędników jak zgrzyt zębów. A tylu mamy specjalistów – socjologów społecznych, prognostyków i podobnych. Tymczasem dokładne wyliczenie by się przydało jako element obrazu większej całości. Pytań wiele i to bez odpowiedzi. Koszty społeczne wyjazdów? Jak je policzyć? Ile mamy w skali kraju rozwodów, których przyczyną bezpośrednią lub pośrednią stała się rozłąka?
A miało być cudownie
Przecież do tej pory żyliśmy w kraju mlekiem i miodem płynącym. Zwłaszcza młode pokolenie mające wykształcenie od zawodowego w górę powinno pękać ze szczęścia. A że pracy dla większości absolwentów – spójrzmy prawdzie w oczy – brakowało i brakuje? Złotouści politycy potrafili orzec całkiem szczerze i bezczelnie, że młodzi, wielu z tych co z Polski wyjechało za chlebem, nie potrafiło się sprzedać. Na przykład – mówił wymowny i rozmowny, wieloletni i zawodowy poseł PO z koszalińskiego – tacy młodzi, to niedołęgi, pewnie nie umieli napisać listu motywacyjnego, zaprezentować się. I miało być tak dobrze, i tak pięknie, że młodzi powrócą żwawo. Jak jest – każdy widzi. Poniżej typowa historia, czyli aktualne polskie drogi. Na Zachód.
Filozof od wina i murarki
Marcin ma czterdzieści dwa lata, ostatnie dziewięć, poza ponad roczną przerwą na pobyt w kraju, spędził w Norwegii. Urodził się w Warszawie, rodzice mieszkają w Szczecinku, tu zdawał maturę. Absolwent filozofii na Uniwersytecie im. A. Mickiewicza w Poznaniu.
Kto chciałby zatrudnić młodego filozofa? – pytanie retoryczne. O ludziach tej specjalności mówi się u nas, że takiemu to dobrze: siedzi i myśli, a jeszcze mu za to płacą. Sęk w tym, że nikt nie zamierzał płacić.
Przeniósł się do Szczecina, tam się ożenił. Trzeba było z czegoś żyć, mieszkali u teściów emerytów. Dorywczo imał się rozmaitych robót. Odnawiał starte, poniemieckie mieszkania, zajął się handlem winami francuskimi jako przedstawiciel spółki sprowadzającej towar do Polski. Tu już miał umowę, tak zwaną śmieciówkę. Zarobki kiepskie, zależne od wyników sprzedaży. Wino, zwłaszcza droższe z winnic południowej Francji, nie było i nie jest ulubionym napojem rodaków. Wolą mocne trunki. Winna firma zbankrutowała. Znowu był na lodzie.
Wygrał konkurs na przedstawiciela izraelskiej spółki wprowadzającej na polski rynek chipsy. Popełnił błąd – jazda służbowym autem po paru kieliszkach. Policyjny pościg, uciekał przed kontrolą, stłuczka. Czasowe zatrzymanie prawa jazdy. Niemal cudem uniknął wielkich kosztów lekko uszkodzonego samochodu. Pracodawca- właściciel pojazdu naliczył sobie niebotyczne straty, sąd w oparciu o opinię biegłych ekspertów – roszczenie ograniczył do rzeczywistych rozmiarów.
Wrócił do Szczecinka, tu ukończył kurs z czeladniczym dyplomem „w zakresie przetwórstwa ryb i ich przyrządzania do spożycia.” Tak się ta specjalność nazywa. Tymczasem żona w Szczecnie już z dwojgiem maluchów, bo urodziła się córka, dostała do zagospodarowania strych w starej kamienicy. Przydały się murarskie umiejętności – dwa lata trwała adaptacja, mieszkanie wyszło jak bombonierka.
O godne życie
Pracował solidnie, zatrudniano go w rozmaitych spożywczych firmach. Oczywiście na czarno bez jakichkolwiek uprawnień. Oficjalnie w ustawowym czasie figurował w kartotece jako bezrobotny. Warunki pracy często upiorne. Płaca za tyranie po dziesięć i dwanaście niekiedy godzin - w granicach najniższej krajowej średniej. Bez perspektyw na poprawę, na stałe zatrudnienie.
- To wtedy, gdy kręgosłup od dźwigania miałem już mocno nadwerężony, gdy ja, młody wówczas chłop, musiałem za własne pieniądze, a właściwie za kasę rodziny iść do lekarza, a potem przeprowadzić rehabilitację, powiedziałem: dość, dziękuję mojemu krajowi – wspomina z goryczą.
- Wielkie słowa o godnym życiu obracane w gębach polityków – ich też miałem dosyć. Może pod innym, niebem będzie lepiej. Może też ciężko, ale za godziwe pieniądze, tego byłem pewny. Przyjaciele wyjechali, nikt nie narzekał. Brałem i to pod uwagę, że mogą koloryzować… Pojechałem i zostałem na lata.
Dlaczego opowiada o porażkach, bezowocnym szukaniu pracy, robocie na czarno w podłych warunkach?
– Nie jestem i nigdy nie byłem człowiekiem , któremu się nie chciało pracować. A tym bardziej niedołęgą nie jestem. Przez lata pracy w Polsce, których nikt mi nie policzy do stażu, nie uwzględni przy emeryturze – pracowałem ciężko i solidnie. Jestem gościem odpowiedzialnym, za rodzinę przede wszystkim. I ta odpowiedzialność kazała szukać chleba poza moim krajem – tłumaczy.
Chybiony powrót
Zaczynał od przysłowiowego zmywaka. Robota miała jednak wiele zalet. Pracodawca nie odważył się lekceważyć ośmiogodzinnego dnia pracy. Kara za takie wykroczenie jest w Królestwie Norwegii bardzo wysoka. Godziny nadliczbowe? Tak, w soboty, niedziele i święta płatne wedle ustnej umowy szef- pracownik, przeważnie sto procent więcej niż w robocze dni tygodnia.
Szybko awansował do stanowiska szefa oddziału niewielkiej przetwórni ryb – dorszy i łososi. Zarabiał tyle, że mógł wynająć małe mieszkanie i sporo odłożyć. Prosty rachunek: w jego specjalności za godzinę pracy płacą ponad 87 złotych po przeliczeniu z norweskich koron. W większości firm obowiązuje podobna stawka godzinowa.
- Ale – przypomina – prosty przelicznik jest mylący. Koszty utrzymania –mieszkanie, żywność należą do z najdroższych w Europie. Alkohol, papierosy i wszelkie tzw. używki podobnie kosztowne. Dla zobrazowania: puszka markowego piwa – ponad 20 złotych.
Nie pił, nie palił, odkładał na przyjazd do Polski.
– W Norwegii trudno pić – mówi ze śmiechem – w małych miastach, zwłaszcza na dalekiej północy, na wyspach archipelagu Lofoty gdzie mnie zagnała praca - do najbliższego sklepu z alkoholem jest dwadzieścia kilometrów. I żadnej publicznej komunikacji. „Suchy zakon” w gorbaczowowskiej Rosji sprzed lat, to nic w porównaniu z walką z pijaństwem w Norwegii. Punkty sprzedaży piwa i wódki uplasowano ustawowo w dużej odległości od skupisk ludzkich. Owszem wódka i piwo są dostępne w restauracjach, ale szalenie drogie, dla szaraczków praktycznie niedostępne.
- Odłożyłem sporo kasy, postanowiłem raz jeszcze próbować inwestycji w Polsce. Uruchomiłem biznes rybny w jednym z nadbałtyckich kurortów. Wytrwałem niecałe dwa lata i… do dziś spłacam długi. Moi wierzyciele to gmina, od której wynajmowałem lokal razem z działką oraz skarbówka. Jako nowicjusz ze swoim biznesem byłem ostro sekowany przez konkurencję. Co ciekawe i co mnie, wiele lat pracującemu w Norwegii, wprawiało w osłupienie, to zawiść ze strony ludzi, którzy tam nad morzem prowadzili różne handelki. Nie mając zarejestrowanej działalności gospodarczej. Trudno, żeby w gminie, gdzie wszyscy się znają, władze o takich faktach nie wiedziały.
- Kolejny raz powiedziałem sobie: dosyć, wyjeżdżam.
Marzenie o Narwiku
Nie było mu tym razem lekko. Zmieniło się nastawienie do gastarbeiterów nie tylko w odniesieniu do Polaków. Dlaczego? Trudno ustalić, nie bez znaczenia jest sprawa seryjnego mordercy Breivika. Media szeroko podjęły temat zakupu przezeń środków wybuchowych w Polsce, rozdmuchano ten wątek. Być może właśnie po to, by rozpocząć dyskusje o potrzebie ograniczenia liczby pracowników z krajów Nowej Europy – tak się określa nie tylko nas, ale licznie reprezentowanych Słowaków, Czechów, ale też Estończyków, Łotyszy.
-Trafiłem na daleką północ, na jednej z wysp archipelagu Lofoty. To przepiękne miejsce, wyspy połączono tunelem i mostami. Zajmuję się przetwórstwem ryb, mam już sporą praktykę. Czy zamierzam kiedyś wrócić do Polski? Szczerze mówiąc – nie. Po tamtym powrocie, jeszcze jednym niepowodzeniu, uznałem przyjazną ludziom Norwegię za drugą ojczyznę. Będę chciał ściągnąć żonę z dziećmi. Syn zdaje maturę. Ma biegle opanowany język angielski, przez całą szkolną edukację uczył się bardzo dobrze.
- Brakuje mi polskiej literatury, cieszę się, gdy rodzina podsyła książki. Mam o tyle dobry układ w pracy, że co kilka miesięcy mogę sobie pozwolić na krótki wyjazd do rodziny. Trafiłem na daleką północ prawie pod koło polarne. Zimno mróz i śnieg dają się we znaki, a noc polarna nikogo tutaj nie nastraja wesoło, rdzennych Norwegów również. To dzielni ludzie, podobnie jak my. Może zamieszkam w Narwiku, marzę o tym, bo to jednak bliżej domu, dalej od bieguna północnego ( śmiech). I piękne miasto ze i śladami polskimi – nasi walczyli tam z Niemcami hitlerowskimi.
Z moich reporterskich obserwacji i rozmów wynika, że „na kierunku norweskim” pracuje wielu mieszkańców wiosek powiatu szczecineckiego. Czy może już byłych mieszkańców, bo na stałe osiadłych w krainie fiordów? Czy ta migracja za chlebem kiedyś się skończy – oto pytanie.
Wojciech Jurczak
Tekst ukazał się 26 marca w tygodniku Temat
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie