
felieton ukazał się w 515 wydaniu Tematu
Biegać każdy może…
Szwagier Mietek ma syna Jasia. Jasio kilka lat temu dom rodzicielski opuścił i z życiem się zmaga w mieście Poznaniu. Kariery naukowej nie zrobił, ale w pocie czoła na utrzymanie zarabia i łojca na kasę nie naciąga. Talentów ma wiele, a i od wad wolny chłopak nie jest. Zwłaszcza od jednej. No, a z tom wadą to było tak.
Lubi sobie chłopak pospać. A gdy wreszcie pionową pozycję przyjmie, no to wszystko robić musi biegusiem. Zwłaszcza gonić za tramwajem, a ma do niego dwa kilometry z haczykiem. No, a że to go specjalnie nie męczyło, to w wolnych chwilach sobie biegać zaczął. Na początek to było 5 km. Kondycja mu sie poprawiła, więc dystans wydłuzył i 10 km dla niego to było tyle, co bułka z masłem na śniadanie. No, to spróbował sił w biegu ulicznym. I go skończył - znaczy się dobiegł do mety. A uplasował się w połowie stawki. I tak już mu zostało. Biegał, a medale pamiątkowe na ścianie se wieszał. I 24 kwietnia, w sobotę jeden z tych medali za udział w maniackiej dziesiątce mnie pokazał i zapraszał mnie na trasę biegu ulicznego Winanda Osińskiego, co bym go miał dopingować, jak biec będzie.
No, to ze ślubną poszliśma. Zawodników prawie trzystu. Trasa biegu atestowana. A spiker, magister Toboła najlepszych przedstawił z wielkom znajomościom rzeczy i zaczął odliczanie. Huknął strzał oddany przez Tadeusza Szmita, znakomitego trójskoczka olimpijczyka. I ruszyli ławą. I biegli, i biegli, i biegli. Stawka się rozciągała, a oni biegli, i biegli – jak to w czasie biegu na 10 km. Długo biegli i wreszcie najlepsi do mety się zbliżali, witani przez znakomitego spikera, magistra Tobołę zresztom. I dobiegli witani oklaskami i ładnymi medalami okolicznościowymi. No, a my przy barierce czekaliśmy na Jasia. No i tak se czekaliśmy, czekaliśmy i czekaliśmy. Aż wreszcie i on dobiegł. I też medal dostał. Miejsce zajął jak zwykle, w środku stawki zawodników – bo następni ciągle przybiegali. Niestety, magister Toboła, spiker zresztom, tak się zmęczył witaniem najlepszych, że sił mu brakowało na witanie tych słabszych.
Ale Jasio zachwycony biegiem był. Trasa, według niego, oznakowana była znakomicie. Start z ulicy, a nie ze stadionu, to słuszna decyzja, bo zawodnicy czuli się zdecydowanie bezpieczniej. Widzowie gorąco dopingowali. Jedynie punkt z napojami nie najlepiej był posadowiony, bo żeby kubek w biegu chwycić, trza było chwycić go ręką lewą. A że Jasio praworęczny, to się nie napił. Czyli, krótko mówiąc, dobrze, a nawet bardzo, by było, gdyby nie moja ślubna. Bo pod nos mnie i Jasiowi folder reklamowy biegu podetknęła. I głosem podmienionym zapytała: - Co to je? A to były wymienione nagrody pieniężne. I pisało: MĘŻCZYŹNI I miejsce 3000 zł, II miejsce 2500 zł, III miejsce 2000 zł. A od XI do XV - po 500 zł. A niżej pisało: KOBIETY I miejsce tylko 2000 zł, czyli o tysiąc mniej. II miejsce tylko 1500 zł. A trzecie miejsce tylko 1000 zł, a od XI do XV – wcale nic.
- Co to jest? - grzmiała moja ślubna. Toż to dyskryminacja. Przecież kobiety też przebiegły 10 km. I już chciałem powiedzieć, że biegły wolniej, że było ich mniej, ale widząc wzrok mej ślubnej, zmilczałem i razem z Jasiem głowy zwiesiliśmy, no bo faktycznie. Niby równość płci, niby też 10 km, niby płeć piękna – a kasa mniejsza. A ślubna moja grzmiała: - Jak już różnicują płeć, to może niech wysokość nagród różnicują jeszcze według wagi zawodników, a i o wąsatych, łysych i okularnikach też pamiętając.
I ślubna ruszyła do domu. A my przezornie trzy kroki za nią, współczując organizatorom biegu, do których moja ślubna w sprawie nagród się ze swymi uwagami wybiera. O czym ich zawczasu informuje
Zenek
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie