
Pomnik na szczecineckim cmentarzu od ponad 40 lat czci pamięć amerykańskich lotników, którzy mieli zginąć w listopadzie 1944 roku. Problem w tym, że Amerykanów tam nie ma. Niemieckie dokumenty, radzieckie archiwa i sobotnie odkrycie w lesie – fragmenty wraku oraz radziecka odznaka – mówią jasno: w katastrofie zginęła radziecka załoga wykonująca tajną misję NKGB.
Historia z tabliczką "Made in USA" na wraku samolotu przez dziesięciolecia budowała mit o heroicznych Amerykanach. Teraz, po prawie 81 latach i poszukiwaniach w lesie zakończonych znalezieniem fragmentów maszyny oraz radzieckiej odznaki, okazuje się, że Douglas C-47, który rozbił się w Wilczych Laskach 15 listopada 1944 roku, choć faktycznie wyprodukowany w Stanach, latał w barwach radzieckich i wiózł funkcjonariuszy NKGB. Nadszedł czas na wyprostowanie historii.
Przez ponad 40 lat na cmentarzu w Szczecinku stoi pomnik "Lotnikom Alianckim". Narracja głosiła, że w listopadzie 1944 roku rozbili się tu Amerykanie wracający z misji dla Powstania Warszawskiego. Ładna opowieść. Tylko że nieprawdziwa.
Prawda wyszła na jaw dzięki uporczywym poszukiwaniom zagorzałych badaczy lokalnej historii i dotarciu do niemieckich dokumentów wojskowych. To, co znaleziono, nie pozostawia wątpliwości – w katastrofie zginęła radziecka załoga lecąca w tajnej misji.
Marcin Możejko i Maciej Grunt z portalu szczecinek.org od lat grzebali w archiwach, próbując ustalić, co naprawdę wydarzyło się w Wilczych Laskach. Dotarli do kluczowego niemieckiego meldunku z Steinforth, który trafił do Gestapo w Pile. Wspólnie z lokalnym pasjonatem historii Mirosławem Olczykiem przebili się przez dokumenty, które przez dekady były poza zasięgiem.
W sobotę, 4 października 2025 roku, po prawie 81 latach od katastrofy, zagadka została ostatecznie rozwiązana. Do zespołu dołączył Olaf Popkiewicz – archeolog, youtuber znany z ekspedycji w poszukiwaniu wojennych reliktów. Wspólnie z Muzeum Regionalnym w Szczecinku oraz Stowarzyszeniem Historyczno-Kulturalnym Tempelburg przeprowadzili poszukiwania w lesie. Wynik to mnóstwo fragmentów prawdopodobnie należących do samolotu i radziecka odznaka. Fizyczny dowód, który potwierdza to, co od lat wynikało z dokumentów. Zdjęciami pochwalił się na swoim Facebooku Urząd Miasta Szczecinek.
15 listopada 1944 roku, godzina 18:45. Douglas C-47 rozbija się koło Steinforth (dzisiejsze Brodźce), około 12 kilometrów na południowy zachód od ówczesnego Neustettin. Niemieckie Flugplatzkommando z Mirosławca sporządziło raport, który trafił także do Gestapo w Pile.
Dokument jest precyzyjny. Samolot zniszczony w 99 procentach, spłonął przy uderzeniu. Siedem osób – wszyscy zabici. Ciała spalone, bez dokumentów identyfikacyjnych. Ale co znaleziono na miejscu? Rosyjskie spadochrony, siedem karabinów maszynowych MPi, jeden karabin MG – “wszystko radzieckiego pochodzenia” - jak wspomina niemiecki raport. Plus granaty jajowate z zapalnikami.
Niemcy od razu wyciągnęli wniosek – "na podstawie znalezionej broni można wnioskować o grupie sabotażowej".
A te amerykańskie tabliczki na silniku? No właśnie.
Program Lend-Lease to klucz do całej zagadki. Związek Radziecki dostał od USA ponad 700 samolotów Douglas C-47 Skytrain. Maszyny identyczne z amerykańskimi, z oryginalnymi tabliczkami "Made in USA", tylko że latały w radzieckich barwach i wykonywały radzieckie misje.
Ten konkretny samolot należał do 10. Dywizji Transportu Lotniczego Gwardii Cywilnej Floty Powietrznej. Wystartował 15 listopada 1944 roku o 18:00 z lotniska koło Połan na Litwie. Cel? NKGB nr 36 – punkt w rejonie Borów Tucholskich, około 80 kilometrów na południowy zachód od Gdańska.
Misja polegała na przerzucie grup dywersyjnych za linię frontu. Radziecka doktryna "Głębokiej Operacji" zakładała uderzenia na tyły wroga – w tym wypadku na zaplecze logistyczne niemieckiej Grupy Armii Wisła. Armia Czerwona szykowała się do styczniowej ofensywy wiślańsko-odrzańskiej. Pomorze było jednym z kluczowych celów.
Badacze dotarli do radzieckich archiwów. Wszystkie siedem osób figuruje tam z adnotacją "nie powrócił z boju" pod datą 15 listopada 1944 roku.
Załoga samolotu:
Pasażerowie – funkcjonariusze NKGB:
To oni byli prawdziwym celem tej misji. Reszta to załoga transportowa.
W PRL nikt nie miał dostępu do zagranicznych archiwów. Miejscowi widzieli wrak z amerykańskimi tabliczkami, być może elementy amerykańskiego wyposażenia lotniczego – hełmy, kurtki. Członkowie tajnej misji NKGB z pewnością nie nosili przy sobie dokumentów identyfikujących.
Ktoś kiedyś rzucił: to pewnie Amerykanie, może wracali z misji dla Warszawy. Wtedy mit się przyjął, był wygodny. W okresie PRL opowieść o heroicznych Amerykanach działała jak subtelny wyraz prozachodnich sympatii. Przecież lepszy taki mit niż prawda o funkcjonariuszach NKGB.
Tylko że Powstanie Warszawskie skapitulowało 2 października 1944 roku. Katastrofa wydarzyła się ponad miesiąc później. Żadna trasa powrotna z Włoch czy Wielkiej Brytanii nie prowadziła przez Pomorze.
Przez lata katastrofę błędnie łączono z amerykańskim raportem MACR 10662 o zaginionej załodze. Problem w tym, że ten raport dotyczy utraty C-47 nad Francją 13 listopada 1944 roku. Dwa dni wcześniej, tysiąc kilometrów dalej.
Ciała początkowo pochowano w Wilczych Laskach. Leśniczy opiekował się zbiorową mogiłą. Ekshumacja nastąpiła jesienią 1970 roku, druga w czerwcu 1971 roku – w obecności konsula ambasady brytyjskiej, Ireny Hogg. Szczątki przeniesiono na cmentarz komunalny w Szczecinku.
Pomnik stanął w 1983 roku. Wykonał go koszaliński artysta Zygmunt Wujek. Inicjatywa wyszła od działaczy Solidarności – w czasie, gdy ludzie chcieli czcić pamięć aliantów, a dostępu do prawdziwych archiwów po prostu nie było.
Dzisiaj błąd jest oficjalnie prostowany. Burmistrz wysłał specjalny wniosek do Międzynarodowego Czerwonego Krzyża.
Obelisk zostanie. Obok staną tablice informacyjne wyjaśniające, co naprawdę wydarzyło się w Wilczych Laskach 15 listopada 1944 roku. Nie były to dzieje tak pielęgnowanego amerykańskiego heroizmu, tylko radziecka operacja wywiadowcza, która się nie powiodła.
Historia lubi takie niespodzianki. Mit trwał 81 lat. A w sobotę, podczas prac “odkrywkowych” prowadzonych przez grupę wspominanych już pasjonatów w miejscu, w którym doszło do lotniczej katastrofy, znaleziono bardzo wiele fragmentów należących prawdopodobnie do samolotu oraz znamienne odznaczenie. To Order Czerwonego Sztandaru, który, mimo że był jednym z najczęściej przyznawanych odznaczeń w ZSRR podczas II Wojny Światowej, to stanowił jedno z najwyższych sowieckich odznaczeń państwowych. Może miał je przy sobie pilot? Po latach nadszedł czas na fakty. Pełne ustalenia badaczy już wkrótce, a na razie wypada się już cieszyć tym, co ostatecznie zostało potwierdzone.
W naszych archiwach redakcyjnych znaleźliśmy dodatkowe materiały rzucające dodatkowe, ciekawe światło na wydarzenia z 1944 roku. Wśród nich fragment wspomnień Antoniego Mystka z Wilczych Lasków, bezpośredniego świadka katastrofy.
"Przed wyzwoleniem przydarzyły się jeszcze zdarzenia – oto na jesieni w 1944 r. w nocy o godz. 1.00 nastąpił ogromny wybuch. Do wybuchów byliśmy przyzwyczajeni, gdy samoloty alianckie latały dość często a szczególnie jak bombardowali Szczecin to dokonale było słychać. Ale to gdzieś blisko. Czyżby już szli Rosjanie? Spojrzałem w okno. Przybiega Dorota. Ogromne łuny nad lasem. Dopiero na jutro – gdyż w nocy nikt nie miał odwagi wychodzić, dowiedzieliśmy się że to spadł amerykański samolot. Widocznie trafiony był gdzieś indzej ale tutaj zdążył dolecieć" – wspominał Mystek.
"Duża akcja kopania okopów – jak dzisiaj pamiętam to śmiać mi się chce że Niemcy nie mieli głowy. Sprowadzili tysiące uciekinierów z bombardowanych miast oraz dziewczyn Polaków, Rosjan i innych zagranicznych robotników do kopania okopów. Komu się one przydały? A było tyle szumu" – dodawał świadek.
11 czerwca 1971 roku na miejscu katastrofy przeprowadzono oficjalną wizję lokalną. Obecna była Irena Hogg – konsul ambasady brytyjskiej w Warszawie wraz z pracownicą ambasady Zofią Świetłową.
Dokument Wojewódzkiego Zrzeszenia Gospodarki Komunalnej i Mieszkaniowej w Koszalinie z 2 lipca 1971 roku opisuje przebieg ekshumacji:
"Dokonano w jej obecności odkrywki grobu z równoczesnym zastosowaniem dokładnego przesiewania ziemi z grobu, a to w celu ewentualnego wykrycia znaczków rozpoznawczych, które musieli mieć lotnicy lub innych rzeczy, które mogłyby przyczynić się do ustalenia tożsamości pochowanych lotników" – czytamy w dokumencie.
Podczas wykopów "znaleziono szczątki spalonych 5-ciu lotników". Wcześniejsza ekshumacja jesienią 1970 roku ujawniła szczątki trzech osób. Łącznie – osiem ciał, co nie zgadza się z niemieckimi raportami mówiącymi o siedmiu poległych.
Kluczowy fragment raportu brzmi: "Nie znaleziono znaczków rozpoznawczych ponieważ zachodzi przypuszczenie, że Niemcy po natychmiastowym przybyciu na miejsce katastrofy samolotu – znaczki rozpoznawcze zabrali, jako dowody rzeczowe – w celu 'pochwalenia' się przez radio w celach propagandowych, że samolot taki zestrzelili".
Na miejscu "zebrano w 3 woreczki znalezione w grobie i jego otoczeniu różne drobne części samolotu i części odzieży, które zabrała ze sobą Konsul".
Najważniejszy element? "Na klemie z akumulatora, łączącej komory akumulatora – można było odczytać napis 'Made in U.S.A. – Filadelfia'".
Leśniczy Borowski z Wilczych Lasków, który oglądał szczątki samolotu zaraz po katastrofie, zeznał konsulowi przez tłumaczkę: "Na stateczniku pionowym było koło, które pośrodku miało kolor czerwony". Również Antoni Mystek przypominał sobie czerwone koło.
Dokument zawiera również kategoryczne stwierdzenie ówczesnych władz: "Zaznaczyć należy, że nie mógł to być samolot radziecki ponieważ w tym czasie front znajdował się jeszcze pod Moskwą, a lotnictwo radzieckie – nie miało w tym czasie samolotów o tak dalekim zasięgu".
To stwierdzenie, choć logiczne w kontekście radzieckiego lotnictwa produkcji krajowej, nie uwzględniało programu Lend-Lease i amerykańskich C-47, którymi dysponowały radzieckie siły powietrzne już od 1942 roku.
Warto zwrócić uwagę na rozbieżności. Dokument z 1971 roku mówi o katastrofie "w 1943 roku", podczas gdy niemieckie raporty jednoznacznie wskazują datę 15 listopada 1944 roku. Antoni Mystek wspomina "jesień 1944 r.", co pokrywa się z niemiecką dokumentacją.
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
A taki fajny był hamerykansky