
artykuł ukazał się w Tygodniku Temat nr 635 / 27 września 2012
Szczecinecki dziejopisarz prof. Karl Tümpel twierdzi, że grodzisko zwane Burgwallem w 1356 roku było już opuszczone. Przez jakiś czas należało do posiadłości pobliskiego klasztoru Marientron, a w XVI wieku miejsce to kupił młynarz Bartosz, płacąc 4 floreny. Na początku XX wieku okoliczne pola, łąki i lasy należały do Heinricha von Denniga, właściciela dóbr w Juchowie.
W tym też czasie władze Neustettina postanowiły, wzorem innych niemieckich miast, upamiętnić „żelaznego kanclerza” - Otto von Bismarcka. Kanclerz to może on był dla Niemców wielki, ale dla Polaków, był wyjątkową kanalią. Jego nienawiść do Polaków być może wynikała z bliskiego z nami sąsiedztwa. Jego rodzinny majątek znajdował się w Kołczygłowach i Warcinie a więc blisko polsko-niemieckiego pogranicza. Po śmierci Bismarcka w 1898 r., w Niemczech począł rozwijać się jego pseudoreligijny kult. Najprawdopodobniej wiązało się to również ze wzrostem nastrojów nacjonalistycznych. Oznaką owej świeckiej liturgii, oprócz pomników poświęconych kanclerzowi, był zamysł budowy aż 400 wież. Ostatecznie powstało ich „zaledwie” 238. Oprócz Szczecinka tego typu budowle stanęły również w okolicznych miejscowościach w tym m. in. w Okonku (co ciekawe, była znacznie bardziej okazała niż szczecinecka), Białym Borze i Złotowie.
W przypadku Szczecinka największy interes z budową wieży zrobił właściciel terenu - Dennig. Otóż w 1907 roku złożył miastu ofertę, że swój grunt odda za darmo. Była to niewielka działka, obejmująca nadjeziorne wzgórze kryjące wczesnośredniowieczne grodzisko. Liczyła w sumie ok. 900 metrów kw. Szkopuł polegał na tym, że działka nie miała dojazdu z drogi publicznej. Ponieważ zapadła decyzja o budowie, miasto zmuszone zostało do wykupienia całego przyległego terenu, który rzecz jasna należał również do tej samej osoby. Tym sposobem koszt budowy zamknął się kwotą 8000 marek, zaś oszukańczy sponsor zarobił na tym „patriotycznym geście” - 5000 marek.
Prace przy budowie wieży trwały bardzo krótko. Kamień węgielny został wmurowany dokładnie 1 kwietnia 1910 roku i już na drugi rok też, 1 kwietnia, kamienny monument został uroczyście otwarty. Jak twierdzą świadkowie z tamtych lat, odbyło się to w podniosłej atmosferze i przy licznym udziale mieszkańców miasta i jego okolic. Wokół wieży - pomnika, stanęły liczne poczty sztandarowe, reprezentujące różnego rodzaju stowarzyszenia, a także żołnierzy. Kulminacją uroczystości było zapalenie w zapadającym już zmroku wielkiego ognia na szczycie wieży. Trzeba otwarcie powiedzieć, że szczecinecki „Bismarck” jest dość topornym dziełem architektonicznym. W całości (nie licząc betonowych schodów i ceglanych ścian klatki schodowej) budowla składa się z równo ułożonego łamanego kamienia. Aby nie było wątpliwości, komu została poświęcona, nad wejściem umieszczono inskrypcję - „Bismarck”. Osiemnastometrowej wysokości trzon wieńczy cylindryczna nadbudówka z ogniową misą (czarą) na jej szczycie. Podczas budowy wieży zniszczone zostały pozostałości po wczesnośredniowiecznym grodzisku.
Jeszcze raz przypomnę, że zarówno ta, jak i wiele tego typu monumentów, wbrew pozorom nie powstały po to, aby z ich tarasów podziwiać wspaniałe widoki! Wybudowano je po to, aby upamiętnić „żelaznego” kanclerza, a rozpalany na ich tarasach w ogniowych misach płomień stanowił główny element pseudoreligijnej uroczystości. Zapewne scenariusz był dość prosty - gromadny śpiew, być może trochę wiecowych wystąpień. Przy buchającym w niebo płomieniu tworzył się zapewne niepowtarzalny, patriotyczny nastrój. Budowla jest więc gotową scenografią do nacjonalistycznych spektakli.
W zależności od lokalnego zwyczaju, ogniowe kolumny (bo tak je nazywano) rozpalano 31 marca, tj. w dniu urodzin kanclerza, a także pomiędzy 21 a 24 czerwca w dniach letniego przesilenia. Sądząc po dacie zakończenia budowy w Szczecinku, ogień rozpalano 31 marca. Do podtrzymywania wielkiego płomienia używano różnego rodzaju materiałów, takich jak drewno, tłuszcz, olej, ropa, torf, odpady z przędzy lnianej lub smoła. Do dzisiaj na kamiennych ścianach ogniowej kolumny widoczne są liczne zacieki po smole.
Z niezrozumiałych powodów po wojnie rytualną germańską budowlę próbowano nazwać wieżą Przemysława. Proszę zauważyć nie historycznego Przemysła! Wysiłek poszedł na marne. Miejscowi i tak nazywają ją po staremu, albo co najwyżej - wieżą samobójców. Dwa tego rodzaju wydarzenia odnotowano w latach sześćdziesiątych i dziewięćdziesiątych. Po ostatniej tragedii w latach 90. na tarasie wymieniono balustradę na „klatkę” ze stalowych płaskowników. Zlikwidowano przy okazji drabinkę prowadzącą na czaszę ogniową. Jeszcze w latach 60. z wieży rozpościerał się widok na jezioro i ul. Szczecińską.
Dzisiaj rosnące tuż pod jej murami wysokie drzewa wszystko przesłaniają. W 2007 roku drzewa od strony jeziora zostały wycięte. W ich miejscu w 2011 roku pojawił się pokaźnych rozmiarów półkolisty, drewniany pomost oraz dalby, umożliwiające przybijanie wodnych tramwajów. Budowa pomostu, a przede wszystkim montaż w tym miejscu kamery monitoringowej, nieco ucywilizowała ten bardzo niebezpieczny w wieczornej porze rejon parku. Niestety, poza okiem kamery jest tak jak dawniej i wszystkie parkowe urządzenia są notorycznie dewastowane. (jg)
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie