
Szczecinek jest jednak wyjątkowym miastem, i to z bardzo wielu powodów. Tak w każdym razie twierdzi mój sąsiad Zenek, który uważnie śledzi wszelkie zmiany, jakie zachodzą w jego polskiej historii i skrzętnie je w swoim pamiętniku odnotowuje. Ostatnio jego uwagę przykuło wydarzenie tak absurdalne, że można je chyba tylko porównać z unijną dyrektywą nr 89/696 w sprawie osobistego wyposażenia ochronnego, zgodnie z którą do każdej pary kaloszy dołącza się obecnie dwudziestoczterostronicową instrukcję obsługi gumiaka w 10 wersjach językowych. Aż strach pomyśleć ile się trzeba będzie naczytać jak UE wprowadzi na swój rynek poczciwe gumofilce, ale to tak na marginesie. Chodzi o włamanie, na które pewnie nikt nie zwróciłby w Szczecinku uwagi, bo i po co, gdyby nie fakt, że było to włamanie do szaletów na dworcu kolejowym. I to bynajmniej nie z naglącej potrzeby, jak się później okazało. Nic tych rzeczy drodzy Państwo. Sprawcy przestępstwa nie kierowali się w tym przypadku żadnymi, chciałoby się powiedzieć szczytnymi, ale z uwagi na osobliwość całego zdarzenia pozostaniemy przy nieco innym określeniu, fizjologicznymi pobudkami. Nie była to więc wymuszona niekorzystnym splotem gastrycznych dolegliwości heroiczna obrona garderoby, nad którą zawisła niespodziewana groźba kłopotliwej zawartości jelita grubego. Nie może więc być mowy o żadnych okolicznościach łagodzących. Co to, to nie. Chyba, że za takowe uznamy nieodparte pragnienie przejęcia utargu zgromadzonego przez właściciela tego nad wyraz pożytecznego przybytku, co potwierdzałoby w nieco przewrotny sposób starożytną maksymę cesarza Wespazjana, że żaden pieniądz nie śmierdzi. Sprawców całego zamieszania złapano niemal in flagranti, a za komentarz do całej sprawy niech posłużą słowa mojego sąsiada Zenka, który na wieść o brawurowej akcji naszych służb porządkowych stwierdził z charakterystyczną dla siebie ironią: - U nas w Szczecinku panie Tomku to i g….. z szaletu ukradną, takie ludzie! Nie wiem, co miał dokładnie na myśli, ale dostrzegłem w jego pooranej zmarszczkami twarzy autentyczne rozbawienie. Mnie zresztą również rozbawiła ta historia.
Przyznam się szczerze, że jeszcze nigdy w życiu nie słyszałem o napadzie na szalet. Piosenki o szalecie znam, przyznaję. Kto zresztą ich nie zna. Choćby niegdysiejszy przebój zespołu Big Cyc, którego refren rozpoczynała niedwuznaczna fraza: „najlepsza na świecie jest miłość w szalecie, a każdy szalet ma wiele zalet”. Ale żeby zaraz włamywać się do szaletu dla zysku, to już bezprecedensowy akt kompletnego idiotyzmu. Parę lat temu okradziono co prawda w Szczecinku „szmateks”. Tu ówdzie słyszało się też o pospolitych włamach do „Ropuchy” (alternatywna nazwa „Żabki”) czy kiosków dawnego Ruchu. To wszystko jednakowoż można było jeszcze jakoś zrozumieć, gdyż mieściło się w ramach przestępczego obyczaju, ale szalet?! Widocznie poziom oleum w łepetynach sprawców tego kuriozalnego włamania obniżył się do wysokości dworcowego pisuaru, bo tylko w ten sposób można szukać racjonalnego wytłumaczenia ich decyzji. Dalibóg trudno mi to wszystko jakoś pojąć, po prostu nie ogarniam, jak mawia moja córka.
Podobnie jak tego, że nasz Piłsudski na swoim dostojnym monumencie dzierży w dłoni endecki symbol – Szczerbiec. To mniej więcej szanowni Państwo tak, jakby Roman Dmowski ukazał się nagle swoim wielbicielom w mundurze legionisty, albo posłanka Sobecka pozowała do „Playboya” z tomikiem wierszy Czesława Miłosza, za którym – oględnie powiedziawszy – nie przepada. Z drugiej jednak strony kuriozalność tego zdarzenia ma też swoje plusy. Sprawi, że najpewniej znowu o Szczecinku będzie głośno, co prawda jedynie na demotywatorach, ale nie ma co wybrzydzać, dobre i to. Pamiętajmy – byle ze Szczecinem nas nie mylili, a będzie OK!
I nie ma co zadzierać nosa. Cała Polska śmieje się wszak z dowcipów o Pcimiu, ale nikt się w tej miejscowości z tego tytułu nie obraża, przynajmniej od pewnego czasu. Co więcej, po ostatnich reklamówkach z nieocenionym Johnem Cleesem i jego ciotką z Pcimia, wielu Polaków częściej niż z oferty WBK skorzystało z nadarzającej się okazji znalezienia na mapie miejsca, w którym znajduje się to najbardziej eksploatowane w dowcipach polskie miasto. Ze Szczecinkiem może być podobnie. Wystarczy, że znajdziemy odpowiedni bank i po zabiegu, jakby to obrazowo ujął Zenek. Tylko kogo zatrudnimy do reklamówki? Z Jerrym Springerem na 700-lecie nie wyszło, de Niro za drogi, więc może Meryl Streep? Lech Mackiewicz ją zna, więc może się jakoś dogadają. Za parę milionów Wartków na pewno by wystąpiła, tylko jak ona wypowie nazwę naszego miasta…
Tomasz Czuk
felieton ukazał się w 537 wydaniu Tematu (14.10.2010)
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie