
Ustawki to ostatnimi czasy bardzo popularna forma aktywności, i to bynajmniej nie tylko fizycznej. Takie signum temporis czasów, które szczerość uczyniły elegancją chamów, a pospolite chamstwo, błyskotliwą inteligencją. Do niedawna jeszcze co prawda ustawki kojarzone były głównie z kibolami, o przepraszam, bandytami zaludniającymi polskie stadiony, którzy nadmiar emocjonalnego napięcia zwykli rozładowywać w regularnych mordobiciach urządzanych gdzieś na obrzeżach polskich miast. Od pewnego czasu jednak stały się one nieodzownym elementem medialnej przestrzeni i, co oczywista, polityki. Najbardziej spektakularnym przykładem medialnej ustawki była zdjęciowa sesja pani minister Katarzyny Hall, która „nieświadomie” dała się sfotografować z opuszczonymi do kostek galotami reporterom jednego z czołowych polskich tabloidów. Ten spontaniczny gest solidarności z polskimi pacjentami - przypomnijmy niezorientowanym czytelnikom, że wszystko odbyło się w gabinecie lekarskim, do którego szefowa resortu edukacji trafiła na rehabilitację kolana – dziwnym zbiegiem okoliczności nie spotkał się jednak ze specjalnymi objawami sympatii. I nie chodzi tu wcale o partyjnych kolegów Pani minister. Oni bowiem zachowali się z klasą, spuszczając na tę nieudolną próbę wizerunkowego liftingu zasłonę chrześcijańskiego miłosierdzia, ale o dziennikarzy i całkiem sporą rzeszę zwykłych czytelników, którzy skwitowali całe to wydarzenie złośliwymi komentarzami. Mój sąsiad Zenek na przykład, jako uważny obserwator sceny politycznej, a przy okazji zagorzały entuzjasta kolorowej prasy, aż kipiał z oburzenia. - To są już panie Tomku rzewne jaja! Ja rozumiem, kończą się wakacje, rok szkolny za pasem, podwyżki dla nauczycieli, wybory parlamentarne tuż, tuż. Ale żeby kobita takie rzeczy wyczyniała, to się normalnie nie godzi! - grzmiał jak z sejmowej mównicy. A jakby jej robili kolonoskopię, to też by zaprosiła fotoreporterów? – odpalił na koniec ładunek nagromadzonego rozgoryczenia. Na takie dictum dalibóg języka w gębie mi zabrakło, tym bardziej że mój sąsiad zawsze należał do zwolenników pani minister. Zawzięcie bronił jej w naszych dyskusjach o paradoksach polskiej oświaty i twardo obstawał przy proponowanych przez nią systemowych rozwiązaniach. A tu nagle taka zmiana. Trudno się jednakowoż z nim nie zgodzić. Coś w chłopie najwyraźniej pękło, coś się skończyło, coś zgasło w okamgnieniu, coś się wypaliło – żeby zacytować klasyka. Nasi politycy zbyt często bowiem w przedwyborczej pogoni za popularnością chwytają się metod, które zamiast przysporzyć im popularności, spychają w koleiny obciachu. Ale to już ich zmartwienie. Szkoda tylko, że tak szybko o tym zapominamy, z bezrefleksyjną łatwością przechodząc nad tym do porządku dziennego. Tak było choćby z Premierem Marcinkiewiczem, który w 2006 roku nieoczekiwanie pojawił się w jednym z gorzowskich liceów na tradycyjnej Studniówce. W zupełnej tajemnicy przed mediami, ma się rozumieć. Ludzki pan, chciałoby się rzec. Z potrzeby serca przyjechał, z gospodarczą wizytą, a nie – jak twierdzili złośliwcy - z politycznego wyrachowania. Bezinteresownie postanowił chłopina wesprzeć wkraczających w upragnioną dorosłość młodych ludzi kompletnie zmaltretowanych represyjną polityką oświatową Romana Giertycha. Efekt tej niespodziewanej wizyty szefa rządu był taki, że już po kliku taktach Poloneza wszystkie stacje telewizyjne w Polsce dysponowały filmowym materiałem, który w trybie natychmiastowym oczywiście wyemitowano. W TVP powiało luzem, na długo przed ekspansją Kuby Wojewódzkiego, a kilkanaście milionów telewidzów zobaczyło pląsającego premiera, zwanego od tej pory - z uwagi na niekonwencjonalne umiejętności taneczne - „Gibkim Kazkiem”. Media w każdym razie były, gdzie trzeba. I o to chodzi! Takich ustawek w politycznym życiu III i IV RP było całkiem sporo. W historii naszego miasta też by się znalazło kilka interesujących przykładów ustawiania polityków z mediami. Najbardziej kuriozalną ustawkę zorganizowali kiedyś działacze lokalnego SLD podczas jednego z piłkarskich meczów MLKS Wielim. Chodziło oczywiście o to, aby w świetle lokalnych kamer szef szczecineckiej lewicy, występujący wówczas w charakterze wrażliwego społecznie sponsora, mógł w obecności licznie zgromadzonych widzów, wręczyć zawodnikom trzecioligowego bodajże Wielimia, piłkarskie buty. Gest głęboko szlachetny, bez dwóch zdań. Ale, że buty trzeba przed meczem rozbić, zawodnicy otrzymali je kilka dni wcześniej, a przed ligowym meczem wręczono im puste pudełka! Proste jak instrukcja obsługi onucy. Nasze media, w sile dwóch telewizji, kilku dziennikarzy radiowych oraz redaktora jednej z gazet, podobnie zresztą jak spora część publiczności, dały się na ten spektakl nabrać, a całą uroczystość pokazano w magazynach sportowych jednej i drugiej stacji telewizyjnej. Kiedy o tym myślę, to tylko uśmiecham się pod nosem, bo do końca nie chcę mi się wierzyć, aby nasi dziennikarze nie wiedzieli, co się święci. To już jednak zupełnie inna bajka, która utwierdza mnie w przekonaniu, że medialne ustawki to chleb powszedni naszej rzeczywistości i że będzie ich coraz więcej. Idą przecież wybory, więc tylko patrzeć, jak pojawią się kolejne okazje. A w Szczecinku na pewno ich nie zabraknie.
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!