
felieton ukazał się w 527 wydaniu Tematu
Niemal od początku lipca całą Polskę ogarnęła pandemia „grunwaldzkiej gorączki”. Jej skutki dało się odczuć również w Szczecinku, choć niektórzy twierdzą, że była to lokalna odmiana zaburzeń węchu zwana „kronopylicą śmierdzącą” („Kronopylicus Fethorus”). Pewności co do tego jednak nie ma, więc nie będziemy tematu roztrząsać, bo obornikiem jeszcze zawieje, a ten dalibóg też powonienia nie oszczędza.
Jedno natomiast jest pewne, słowo Grunwald odmieniano w naszym kraju na wszelkie możliwe sposoby, a poziom antyniemieckiej mobilizacji był tak ogromny, że przełożył się nawet na sympatię do Hiszpanów, którym w półfinałowym pojedynku z Niemcami kibicowała chyba większość Polaków. Wtórowały im kanały publicznej telewizji, radio oraz co większe tytuły prasowe, które do znudzenia informowały nas o zbliżającej się inscenizacji polsko-litewskiego triumfu pod Tannenbergiem (Grunwaldem). Mitologiczna pamięć o Grunwaldzie połączyła nagle wszystkich. Polskę liberalną z Polską solidarną, narodowców i socjalistów, gejów i heteroseksualistów, eurosceptyków i euroentuzjastów, anorektyków i miłośników cholesterolu. Cała Polska wreszcie mówiła jednym głosem. Osobiście nie przepadam za tego rodzaju happeningami, szczególnie jeśli przybierają formę zbiorowej terapii leczenia niemieckiego kompleksu.
Co innego jednak Zenek. Mój sympatyczny sąsiad, jako typowy mieszkaniec odwiecznie polskich ziem odzyskanych, za Niemcami – oględnie powiedziawszy – nie przepada. Nie żeby zaraz był ksenofobem, co to, to nie. Czyta wszak z upodobaniem powieści G. Grassa, uwielbia niemieckie piwo, jeździ starym, poczciwym volkswagenem, wybaczył im nawet II wojnę światową i okupację. Jedynie pamiętnej porażki 1:0 we Frankfurcie podczas Mistrzostw Świata w 1974, darować im jakoś nie może, ale to taka drobna rysa na jego szczerym, internacjonalistycznym charakterze. Dlatego też każdego lipca, kiedy rozliczne rzesze polskiego rycerstwa zbierają się pod Grunwaldem, Zenek przeżywa istny „wzwód ducha”, jakby to obrazowo ujął jeden z naszych wspólnych znajomych. Dwoi się i troi, pochłania gigantyczne ilości staropolskich opracowań heraldycznych i z utęsknieniem czeka na oficjalny komunikat z placu boju o kolejnym triumfie polskiego oręża. W tym roku było oczywiście tak samo, aczkolwiek intensywność duchowych doznań była zdecydowanie głębsza. Potęgowała ją bowiem dodatkowo świadomość wyjątkowej okazji, jaką była okrągła rocznica jagiellońskiego triumfu. Poza tym sześćsetletnia rocznica tej wiktorii zbiegła się w czasie z obchodami siedemsetlecia lokacji naszego miasta, czego Zenek nie omieszkał mi przypomnieć, gdyż po urlopowej lekturze kronik Jana Długosza postanowił bliżej zainteresować się historią Polski i Pomorza.
Panie Tomku – zakomunikował mi w końcu tonem znamionującym wytrawnego znawcę tematu – uroczystości upamiętniające zwycięstwo Jagiełły powinny rozpoczynać się u nas. Taką okazję przegapiliśmy! Przecież wszystko zaczęło się w 1409 roku w Szczecinku! To tutaj Krzyżacy szukali wsparcia przeciwko Koronie. I Ulrich von Jungingen u nas był, i Świętobór I, i Bogusław VIII, a Kazimierz V – syn Świętobora – dostał się nawet pod Grunwaldem do polskiej niewoli. Przynajmniej przez chwilę przestaliśmy być prowincjonalnym zadupiem, sentencjonalnie zakończył swój historyczny wywód. I trudno się było z nim nie zgodzić, tym bardziej że na kolejny powiew wielkiej polityki Szczecinek musiał czekać aż do 1423 roku. Później też z nami różnie bywało. Owszem, nawiedzali nas od czasu do czasu przedstawiciele wielkiego świata, ale raczej tylko po to, aby zedrzeć z nas wojenne kontrybucje.
Wracając jednak do Grunwaldu i emocji, jakie wzbudza do dzisiaj. Czy się to historykom spodoba, czy nie, mieliśmy jednak w grunwaldzkiej wiktorii swój skromny udział i Zenek dobrze kombinuje. Choćby dlatego, że jeden z uczestników szczecineckiego zjazdu, Bogusław VIII, wbrew ustaleniom, do jakich w naszym mieście wówczas doszło, celowo spóźnił się ze swoim hufcem pod Grunwald i obiecanej pomocy Krzyżakom nie udzielił. Nie pamiętam dokładnie ile mieczów prowadził ze sobą, ale na pewno by się krzyżakom przydały, tym bardziej że dwa nagie za darmo nam oddali jeszcze przed samą walką. Poza tym Pomorce bitne chłopy były i w bojach zaprawione, o czym wielokrotnie niemieccy i polscy kronikarze donosili. To właśnie z postacią Bogusława VIII Zenek wiąże największe nadzieje i chce w przyszłym roku zorganizować grupę rekonstrukcyjną, która jego śladem wyruszy z Pomorza pod Grunwald. Jakieś „zakute pały” się przecież w Szczecinku znajdą, a jak nie, to się Kaszubów z Chojnic wypożyczy za drobną opłatą lub Rusinów z Białego Boru – też mieli swoje pięć minut pod Grunwaldem. Słyszałem jednak, że chętnych u nas nie brakuje, więc nie będzie to chyba potrzebne. Zenek już zresztą kuje żelazo i szykuje w grodzie Warcisława nowe zaciągi, a że ma chłop głowę do interesu, to na pewno niejeden przy tej okazji ubije – w ciemię go kijem nie głaskali. Jedno w każdym razie jest pewne, w krzyżackich barwach mój sąsiad nie wystąpi, choćby mu konia z rzędem obiecywali, nie ma takiej opcji. Poza tym nikt nie lubi grać w przegranej drużynie, zwłaszcza gdy się występuje przeciwko naszym zachodnim sąsiadom. Kwestią sporną pozostaje tylko postać samego Bogusława. Intuicja podpowiada mi jednak, że rola pomorskiego władcy przypadnie Zenkowi, który kolejny raz będzie miał doskonałą okazję odpłacić Niemcom za 1974 rok, i wygrać! Bo z Niemcami tradycyjnie wygrywamy już tylko pod Grunwaldem – ostatnio nawet w siatkówkę nam dokładają…
Tomasz Czuk
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie