
Część mieszkańców niewielkiego popegeerowskiego Dębowa protestuje przeciwko sprzedaży przez Agencję Nieruchomości Rolnej działki, na której były ich ogródki. Problem w tym, że agencja uruchomiła sprzedaż działek na wniosek tychże właśnie mieszkańców. Wójt gotów jest przejąć część terenu po to, aby wydzierżawić ziemię na ogródki, ale agencja w tej sprawie nabrała wody w usta. Konflikt tak zantagonizował mieszkańców, że po prawdzie już nie wiadomo, co było jego zarzewiem i o co teraz chodzi.
Dębowo jest miniaturową wioską a tak właściwie popegeerowską osadą leżącą nieopodal Trzesieki. Pośrodku, oprócz opuszczonych i na wpół zrujnowanych budynków gospodarczych, tuż przy asfaltowej drodze stoi typowy, sześciorodzinny blok. Swoim wyglądem nie odbiega od dziesiątków jemu podobnych, znajdujących się w nieistniejących już PGR-rach. Zagracone podwórka, byle jakie obejście i przebudowane według indywidualnych potrzeb wnętrze bloku to charakterystyczny obrazek, który przybysza z zewnątrz nieco zaskakuje. Ale tak jest po prostu w większości byłych państwowych majątków.
Nikt im nie powiedział
Jedyne, co mogli odziedziczyć pracownicy upadającego PGR, to zajmowane przez nich mieszkania. W 1993 roku z najemców przeobrazili się w właścicieli.
Zgodnie z układem zbiorowym pracy – ustawa z 1991 roku – każdy każdy pracownik PGR oprócz mieszkania otrzymywał również pięcioarowy ogródek. Tak też było i w Dębowie. Problem w tym, że o uprawnieniach pracowników upadającego PGR zupełnie zapomniała Agencja Nieruchomości Rolnych filia w Koszalinie, bo to ona z mocy prawa przejęła cały majątek. Pozbywając się bloku geodezyjnie wyznaczono jedynie przynależną mu miniaturową działkę. Ogrodów nie ruszano, bo po pierwsze zupełnie o nich zapomniano a po drugie po co, skoro nie było chętnych do ich kupna. Tak było na początku.
- Mieszkania wykupili mieszkańcy, ale nikt im nie powiedział, że mogą skorzystać z prawa kupna 5 arów ziemi. Powiedzieli, że mogą korzystać z ogródków i tak było. Ale kiedy doszło do przetargu powstał problem – uważa sołtys Dębowa i Mosiny - Ewa Glajzer, będąca jednocześnie wiceprzewodniczącą Rady Gminy Szczecinek.
Najpierw poszło o warsztat
Spór o działki powstał wtedy, kiedy trzech mieszkańców zaproponowało agencji wykupienie trzech działek ogrodowych. Ale za nim jeszcze doszło do ogłoszenia przetargu, najpierw mieszkańców poróżniła lokalizacja tuż obok ich okien garażu, w którym prowadzona była naprawa samochodów.
- Warsztat stoi od 1991 roku. Mamy dokumenty, kiedy sanepid wystąpił do agencji z pytaniem, czy te grunty przynależą do agencji czy do kogo innego. Wyjaśnili, że grunty należą do posesji nr 1 w Dębowie a ich współwłaścicielami jest pięć rodzin a szósta nie wykupiła mieszkania – mówią Mirosława Jachowicz i Maria Glejzer.
Jak wynika z protokołu przeprowadzonej w 1993 roku przez ówczesny Urząd Rejonowy wizji lokalnej, warsztat jest wykonany z płyt pilśniowych i stoi w odległości 9,6 m w linii prostej od okien. Jego usytuowanie sprawia, że nie ma szans na zachowanie strefy ochronnej tj. 50 metrów, jeśli wykonuje się tam także lakierowanie. Warsztat został zlokalizowany bez wymaganych uzgodnień. Ponadto urzędnik stwierdza, że współwłaścicielami podwórza oraz gruntów wokół budynku są wszyscy mieszkańcy poza jednym, który nie wykupił mieszkania.
Pilotowałam tę sprawę
-- Jestem bardzo dobrze zorientowana - twierdzi wiceprzewodnicząca i zarazem sołtys - Ewa Glajzer. - Od początku pilotowałam tą sprawę. Kiedy ANR ogłosiła sprzedaż 3 działek, najpierw zażyczyłam sobie pokazania ich na mapie. Znając tę miejscowość nie widziałam możliwości sprzedaży jakichkolwiek działek tym bardziej, że na jednej z nich jest nasza gminna hydrofornia.
Ostatecznie ze sprzedaży działki z hydrofornią się wycofano. To samo zrobiono z dwiema pozostałymi działkami, jedynie nie wstrzymano przetargu na trzecią działkę.
Do przetargu stawiła się jedna osoba - właściciel nieszczęsnego garażu warsztatu. Przetarg został rozstrzygnięty na jego korzyść. Jako właściciel zażądał od Mirosławy Jachowicz, która ją do tej pory uprawiała, rozebrania ogrodzenia.
Nie pracował ale działkę kupił
- On przyszedł tutaj w 1991 roku. Nawet nie przepracował godziny w PGR – mówi Mirosława Jachowicz. - Ponieważ płotu w ogródku nie rozebrałam, 15 lipca podał mnie do sądu. Na jakiej podstawie pozbawiono nas ogródków działkowych? Od lipca zeszłego roku ANR nie odpowiedziała mi na moje pismo. Działka została wycięta nie wiem w jaki sposób. Jakim cudem agencja zabrała nam przydomowe ogródki, nie mam zielonego pojęcia. Ogród uprawiałam od 1977 roku. Oprócz mnie ogrody miały jeszcze cztery rodziny.
- Działki ogrodowe cały czas należały do bloku. Kiedy poskarżyliśmy się w ANR odpowiedziano nam, że wszystkie dokumenty poszły na sieczkę.
- Przyjechali koledzy tego pana, który to kupił i wyrzucili mnie z ogródka w bezczelny sposób. Zwróciłam im uwagę, ze są tam moje aronie moje drzewka, róże, truskawki, które przywiozłam z Podkarpacia - takiej odmiany nikt nie miał. Oni mówią mi „ty taka i owaka pokaż dokument i potwierdź, że to jest twoje”. Przepraszam, ale moim dokumentem jest świadectwo pracy. W 1990 r. przeszłam na emeryturę, czyli nabyłam wszystkie prawa emerytalne. Teraz nikt nie chce określić mi, na jakiej podstawie prawnej to zrobili.
Przyznaję, zamknęłam drzwi
Do podpisania aktu notarialnego doszło 29 listopada ubiegłego roku, a dwa dni wcześniej zakończyła się sprawa sądowa.
- O rzekome pomówienie tego pana. Ale są świadkowie tylko ze Szczecinka. Od nas, z Dębowa, nie ma nikogo. Natychmiast po wydaniu tego wyroku wiedzieli, że jestem skazana i podpisali akt notarialny. Otrzymałam grzywnę 1300 zł. Przeżyłam kupę lat. Byłam radną, to było celowe, aby zniszczyć moje dobre imię. Był tutaj policjant. Przyznaję, zamknęłam sąsiadowi drzwi do piwnicy, bo mi groził bronią i dlatego się go bałam. Policjant kazał otworzyć drzwi – zrobiłam. A on powiedział wtedy tak: Zbyszek rób co ci się podoba, bo tyle lat tu mieszkasz a babom mordy się pozamyka. To jest przecież chore.
Na oczach całej wsi
Maria Glejzer: - On mnie dusił, miałam nawet uszkodzone kręgi szyjne i on teraz podaje mnie do sądu? Sprawa ma być na 27. pojednawcza, ale ja mam świadków. On jawnie kłamie.
Mirosława Jachowicz: - To się działo na oczach całej wsi - On ją dusił. Krzyczeli, puść ją. Nic. Przyjechała karetka pogotowia, bo straciła przytomność. Ratownik sam dzwonił na policję. Mój mąż jak to zobaczył przypłacił to zawałem.
Napisali, że chcą kupić
Sołtys Ewa Glajzer: - Wszystkie procedury zostały przeprowadzone tak jak trzeba. W tej sprawie pojechałam nawet z mieszkańcami do agencji w Koszalinie. Byłam tam dwa razy aby te działkę przekazać gminie i proszę nie mówić, że nic gmina nie robi. Na dzisiaj agencja nie przekazała gminie tych gruntów. Tam jest w sumie 9 arów. Nie jest też wyjaśniona sprawa czy zostaną sprzedane czy też nie. Przedmiotem sprzedaży stały się trzy działki na wniosek mieszkańców Dębowa. Oni napisali ze chcą je kupić i od tego wszystko się zaczęło. Jesteśmy za tym, aby przekazać to w jakiejkolwiek formie na użytkowanie byłym pracownikom PGR, ale nie jesteśmy w stanie wzruszyć aktu notarialnego.
Chciałam wyjaśnić
Maria Glejzer: - Wójt kłamie w tej sprawie prosto w oczy. Naszym zdaniem jest to przekręt. W tej sprawie byliśmy zaproszeni na sesję rady gminy w 26 czerwca. Mimo zaproszenia nie dopuścili nas do wystąpienia. Kiedy zobaczyli jeszcze przed sesją, że ja i mój mąż rozmawiamy z panią Kowalską, Jasionasem i Dymińskim to jakby piorun w nich huknął. Powiedziałam przewodniczącemu przed sesją, że chciałabym zabrać głos i wyjaśnić co się dzieje w Dębowie. Kiedy był u mnie dziennikarz z Radia Koszalin, siedział przy nim przewodniczący Wyszomirski, który właśnie wtedy zaprosił mnie na sesję.
Do głosu zapisała się pani Jachowicz i Józef Glejzer a nie jego żona - Maria Glejzer. Ona była osobą postronną – odpowiada przewodniczący Henryk Wyszomirski.
Agencja nic nie robi
- Właścicielem gruntów nie jest gmina – tłumaczy się wójt Janusz Babiński. - To nie my sprzedawaliśmy grunty a ANR. Jest to problem złożony i trudno teraz ten węzeł gordyjski rozwiązać. Myśmy nawet zadeklarowali, żeby grunty przekazać gminie i wtedy w miarę rozsądnie byśmy je podzielili lub wydzierżawili. Na dzisiaj nie widzimy żadnych działań ze strony agencji. Obiecałem nawet, że wykonamy nawet zmiany w planie zagospodarowania przestrzennego, ale niech agencja wykona jakiś ruch. Nie mamy na nich żadnego wpływu, to jest przecież niezależna od nas jednostka.
Nikt nie chce się przyznać
- Ogródki użytkujemy go od 1973 – mówi Mirosława Jachowicz. – Do tej pory nikt mi nie wypowiedział umowy. Wszyscy wiedzą, że popełnili błędy, ale nikt nie chce do tego się przyznać i naprawić. Tym winnym teraz to ja jestem. To ja na nich piszę, donoszę i pomawiam. To są sterty papieru i oni się już gubią, dlaczego wójt chlapnął, że pożyczył agencji 200 tys. a potem stwierdził, że zrobiłam aferę?
- To wszystko jest tak nakręcone, tan nacudaczone, że zastanawiam się w na jakim żyję świecie. Jak mnie zobaczą w gminie, to albo „taką” gębę mają, albo uciekają. To jest tak zagmatwana sprawa, że jeszcze takich cyrków to pan nie widział.
Jerzy Gasiul
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie