
Temat nr 528
Wywiad z Henrykiem Wróżyńskim, aktorem, reżyserem teatralnym i poetą, mieszkańcem Szczecinka, który na stałe mieszka w Seatlle
Byłeś chyba pierwszym absolwentem I LO im. ks. Elżbiety, który ukończył krakowską PWST. W twoje ślady poszli później Lech Mackiewicz i Jarosław Boberek, choć ten ostatni wybrał akurat Wrocław. Jak wspominasz swoje licealne czasy i zabawę w teatr w szczecineckim domu kultury?
- Nie, nie byłem pierwszym absolwentem naszego liceum, który ukończył krakowską PWST. Było nas dwóch. To znaczy: Lech Mackiewicz i ja. Dostaliśmy się do Krakowa w tym samym czasie. Był rok 1979. Cztery lata później odebraliśmy dyplomy. Ale ważniejsze od tych dyplomów było to, czego się nauczyliśmy. Pamiętam, jak jadąc autostradą w Seattle, zobaczyłem naklejkę na tylnej szybie auta przede mną: „Jeżeli możesz to przeczytać, to zawdzięczasz to swojemu nauczycielowi”. Tak, to wielka prawda. I tak, mijając to auto z naklejką na tylnej szybie, pomyślałem sobie o moich nauczycielkach języka polskiego, literatury polskiej, literatury całego świata. One wykonały niesamowitą pracę nie tylko ze mną, ale z tysiącami młodych ludzi w Szczecinku. Pani Kolasińska, pani Błach, pani Bromberkowska, pani Gładkowska, pani Korotkiewicz, pani Kubiak, pani Zdankiewicz. Dziękuję.
Pytasz o licealne czasy? Komunizm był wszędzie, ale taki rozwodniony. Gierek miał biegunkę i dawali paszporty. Polacy zaczęli podróżować. Prawdę mówiąc, bardziej mnie interesowały usta mojej dziewczyny. Kochałem ją bardzo. Zawsze miała mgłę w tych czarnych włosach. Jej długi płaszcz był zielono-niebieski. To bardzo ważne, co powiedziałem.
Noce do rana... Ewa Demarczyk, Bob Dylan, Led Zeppelin, Ping Floyd. Jazz nas uwodził i od tej pory mamy w sobie wszystkie saksofony świata. Trąbki też. Tomasz Stańko. Do dzisiejszego dnia słucham utworów Marka Grechuty.
To, co nas łączyło przez cztery lata, to była przyjaźń. I to nie ma znaczenia, czy utrzymujemy kontakty do dzisiaj. Wiem, że jak spotkam kogoś po latach to rozmowom nie będzie końca. Jak dowiedziałem się, że Zbyszek Bejmert zginął jako pilot, to długo nie spałem. Ale nie o snach chcę rozmawiać. Siedział przede mną w ławce i nasze żarty i dowcipy ścigają mnie czasem po niebie. Pamiętam jak mój przyjaciel Andrzej, powiedział kiedyś naszej wychowawczyni bardzo poważnym głosem, że jeden z naszych kolegów śpi w czerwonych skarpetkach i słucha Radia Wolna Europa. To była jego odpowiedź na pytanie, co się dzieje w klasie
Pytasz o teatr w Szczecineckim Ośrodku Kultury. Myślę, że nie była to zabawa. Traktowaliśmy tę pracę poważnie. Dużo dobrej literatury: Herbert, Rilke, Kafka... Cudowne wiersze Majakowskiego... To zanim KGB go wykończyło. Dużo ciekawych ludzi było ze mną na scenie jak reżyserowałem. Twoja siostra Violetta, Teresa Krzesińska, Jan Abolik, Lech Mackiewicz. Mówię tu o przedstawieniu, do którego napisałem scenariusz oparty na tekstach Majakowskiego i Kafki, zbudowałem scenografię, zagrałem w tym przedstawieniu i wyreżyserowałem je. Nasze przedstawienie zostało wybrane jako najlepsze przedstawienie w Polsce na Festiwalu Teatru Niezależnego w Gdańsku w roku 1979. Dostałem nagrodę za reżyserię i byłem bardzo dumny z pracy moich kolegów. Lena Wrożyńska, która pracowała w tym ośrodku, przygotowała wspaniałe pole do rozwoju młodych talentów. Jej zespoły muzyczne, spotkania z poezją, spotkania z jazzem - wielka praca Andrzeja Pietrasa, przedstawienia teatralne, były jakimś rytmem miasta... Powstał tam klub Młodych Niezależnych piszących prozę i poezję; z Krzyśkiem Jachimczakiem, Adamem Bidulką, Jackiem Janasem, Teresą Miszkiewicz, Włodkiem Pawilszynem, i ja sam napisałem kilka tekstów.
Do dzisiejszego dnia pamiętam Jerzego Sułkowskiego, który przychodził na każde spotkanie. Opowiadał dużo o przedwojennej Warszawie. Szczególnie o Gałczyńskim i Węgrzynie. Czasami rzucał na stół „Tygodnik Powszechny” i mówił: Panie Henryku! Niech pan przeczyta! Nabokov! Jak pan Jerzy umarł odwiedziłem jego siostrę w Krakowie. Przekazałem jej kilka pamiątek. Co ja bym dał za to, żeby usiąść z nim i wypić kawę jeszcze raz. Były takie wspaniałe domy w Szczecinku, w których spędziłem dużo wieczorów do rana rozmawiając, pijąc wino, słuchając muzyki, czytając wiersze... Nie sposób wszystkich wymienić, ale wszystkim dziękuję.
W Krakowie czekały cię gorące czasy, karnawał Solidarności, powstanie NZS, stan wojenny i studia na jednej z najlepszych uczelni aktorskich w Europie. Wielkie nazwiska - Wajda, Trela, Budzisz - Krzyżanowska, Sthur, żywa pamięć o Swinarskim i Grotowskim. Nie miałeś kompleksów chłopaka z prowincji?
-Tak, to były gorące i piękne czasy. Zaczęliśmy studiować w roku, w którym po raz pierwszy Jan Paweł II odwiedził Polskę. Kiedy kończyliśmy studia przyjechał z drugą wizytą. W międzyczasie powstała Solidarność i NZS, stan wojenny... Pamiętam jak w budynku PWST na trzecim piętrze, podczas strajków przed stanem wojennym, wystawialiśmy duże głośniki w oknach i tak do oporu leciał Jacek Kaczmarski z piosenką „Mury”. Na chodniku, na przystanku tramwajowym, ludzie odkrzykiwali: „runą, runą” i bili brawo. Wieczorem ktoś brał gitarę i śpiewał piosenki Stachury albo to, co sam napisał i to co chciał. Ja myślę, że w tych czasach teatr nie nadążał i był trochę z tyłu. Każdy dzień w polityce i na ulicy przynosił takie zmiany, że trzeba było w tym rzeczywiście siedzieć, żeby wszystko ogarnąć. Pamiętaj, że kolejki stały nie tylko za mięsem na kartki, czy papierosami na kartki, czy półlitrówką na kartki... Żeby kupić „Gazetę Krakowską “, ustawiało się w kolejce do kiosku każdego ranka, około sto pięćdziesiąt do dwustu ludzi. Tutaj kartek nie było, odwrotnie, każdy chciał dotknąć wolną gazetę w wolnej Polsce. Wszyscy lubili zapach farby drukarskiej. Tak pachniała wolność. Polacy od drugiej wojny światowej chyba nigdy tyle nie czytali. A jaka radość!
Wracając do moich profesorów w Krakowskiej PWST. Było ich wielu i dużo im zawdzięczam. Nie sposób wszystkich wymienić. Ewa Lassek, gwiazda Teatru Starego, której klasy aktorskie dały nam tyle, że wszyscy święci mają ją w swojej opiece w niebie. Piszę o niej trochę w mojej noweli „Wymiana pamięci”, którą chyba skończę w przyszłym roku. Jerzy Goliński. Buntownik od urodzenia i znakomity pedagog. Nie mogliśmy spać po jego zajęciach. Prowokował nas strasznie. Udowodnił wszystkim, że nic nie umiemy i to był początek, żeby zacząć studiować. Pokora, skromność, droga do własnego wnętrza... Miał rację.
Kiedy Jerzy Trela zaczął uczyć w krakowskiej PWST byliśmy jego pierwszymi studentami. Miałem z nim zajęcia przez dwa lata, tak samo jak z jego profesorem i moim profesorem - Jerzym Jarockim. Jednym z najwybitniejszych reżyserów w historii teatru światowego.
Można było wciąż zobaczyć w Krakowie „Dziady” i „Wyzwolenie” w reżyserii Swinarskiego czy „Noc listopadową” i „Biesy” w reżyserii Wajdy. W roku 1980 zjechał do Krakowa po ośmiu miesiącach prób we Włoszech Tadeusz Kantor. Jego Teatr Cricot 2 przywiózł polską prapremierę przedstawienia pt. „Wielopole - Wielopole”. Po kilku latach pisałem pracę magisterską o Kantorze na bazie tego przedstawienia. Przepiękny teatr.
Jak to dziwnie się czasem układa? Kilka miesięcy temu napisałem wiersz pt. „Wielopole - Wielopole, po latach”. Będzie w przygotowywanym do druku tomie poezji „Zdjęcie”.
Nie, nie miałem kompleksów. Byłem trochę onieśmielony. Tak jak każdy z nas, przyjęty na pierwszy rok krakowskiej PWST. Poza paroma kolegami z Krakowa my wszyscy przyjechaliśmy z całej Polski. I to była świetna mieszanka. Nawet fabryka Wedel nie robi lepszej. Pan Sułkowski miałby coś na ten temat do powiedzenia. Był zaręczony z panną Wedel przed wojną... Cha, cha... Tak jak słyszysz ja wiem skąd pochodzę... W Szczecinku się urodziłem i wychowałem... Tutaj wycinałem w parku pierwsze widełki, żeby zrobić procę, biegałem dookoła jeziora, kajakowałem, łapałem ryby i pierwszy raz się zakochałem. Jak się nie zapomina skąd się idzie to nie ma kompleksów. Jak zaczynasz uciekać od samego siebie, jak próbujesz być tym kim nie jesteś, to zaczynają się problemy.
Kiedy podjąłeś decyzję o emigracji?
Myślę, że najlepszą odpowiedzią na to pytanie będzie fragment mojej książki, którą piszę pt.
„Wymiana pamięci”:
- I kiedy weszła do Sandwich Shop, żeby kupić herbatę z lodem, odwróciłem się nagle w kierunku wody. Była niebieska fantastycznie. Niebieska w gorącym dniu. Niebieskie niebo przeciągało się wspaniale w nieskrępowanej nagości. Taki niepowtarzalny amerykański błękit Zachodniego Wybrzeża i tak pięknie nagi jak kobieta, w której się można zakochać. Ani jednej chmurki, która by mogła przesłonić jej piękne ciało. I nagle samotny orzeł, cały czarny z białą głową i żółtym dziobem zawisł nisko w powietrzu. One mają kilka gniazd dookoła Puget Sound. Niesamowite, piękne ptaki. Często siadają na tych wysokich jodłach zwanych tutaj Douglas Fir. Niektóre z tych drzew są bardzo stare. W parku, w którym biegam rano jest taka jodła, która zaczęła rosnąć około roku 1564. Przynajmniej tak napisane jest na tablicy informacyjnej. W tym roku urodził się Szekspir... Znowu taka teatralna koneksja. Czasami zatrzymuję się pod tym drzewem i mówię: Hej Will! How do you do? On śmieje się i podnosi rękę, jakby chciał pokropić moją spoconą głowę teatralną miotłą. - Proszę, oto twoja herbata – Powiedziała - Podając mi oszronioną szklankę. I co ja tu widzę. Karta Ptak na niebie w całej okazałości. Mówiłam ci, że to dobra karta. Zobacz! Trzy rozkrzyczane mewy próbują go przegonić. Tak jakby same chciały mieć to niebo na własność. To wygląda śmiesznie. Odpędza je jak komary od siebie. No, proszę pana, majestatyczna Karta Ptak przeleciała panu nad głową. Co pan na to?
- Całuję twoją dłoń Madame, myśląc, że to usta twe, Madame... Jest taka piosenka. Dzięki za wróżbę i dzięki za herbatę. Taka Karta Ptak przydałaby się wielu ludziom.
- Wyobraź sobie, lata temu, w komunistycznej Polsce, siedzę w klasie, w liceum i piszę sprawdzian z matematyki. Mija może dwadzieścia minut i nauczyciel przerywa i każe nam powstać. Wszyscy zgłupieli i nikt nie wie co się dzieje. I nie ma to nic wspólnego z matematyką. Po chwili, uroczystym głosem oznajmia: „ Partia komunistyczna wymaga od was, żebyście się uczyli. Proszę siadać”. I tak myślałem sobie, czego ty skurwysynu chcesz, o co ci chodzi? Nie dość, że jest ciepło, piękna pogoda za oknem, widać cudowne jezioro, przy którym się wychowałem, a ty mi tutaj wyjeżdżasz, że mam się uczyć, bo tego wymaga partia, która doprowadziła kraj... Wiesz, rzygać mi się chce jak o tym myślę. Pisałem o tym w jakimś felietonie czy opowiadaniu, które opublikowałem lata temu w Australii, w „Gazecie Polskiej”.
Ty chyba żartujesz? Rzeczywiście tak powiedział?
- Ja nie żartuję i tak się stało. Takie błękitne niebo jak dzisiaj w Seattle, a ten skurwysyn w powiatowym mieście pisze czerwonym flamastrem po błękicie: „Partia komunistyczna wymaga od was, żebyście się uczyli”.
- Już wtedy zawirowała mi w głowie taka myśl. Wiedziałem, że chcę podróżować, że gdzieś wyjadę, że będę chciał zobaczyć inny świat i innych ludzi. Jak wróciłem do domu i opowiedziałem babci Paulinie, która jeszcze żyła, całą historię, ona roześmiała się i powiedziała: „Nie wiem czy on jest matematykiem, ale chyba jest idiotą. Przed drugą wojną światową mieliśmy matematyków. Jednych zabili Rosjanie a drugich Niemcy. Kilku przeżyło ten straszny czas”.
- Powiedziała, że ma zimną lemoniadę w lodówce. Żebym się napił. Do dzisiaj pamiętam.
Muzykę kochasz prawie tak samo jak teatr, zamieszkałeś w Seattle, mieście Hendrixa, Nirwany i Pearl Jam - czy muzyka miała wpływ na twoją decyzję i wybór miejsca?
-Nie, nie miała. Wszystkich, których wymieniłeś bardzo cenię. Dodaj jeszcze Dave Matthews Band. Na początku lat dziewięćdziesiątych miasto Seattle było mekką teatralną. Było tu chyba kilkadziesiąt teatrów. To wtedy zagrałem Pamiętnik Wariata Gogola, Zbrodnię i karę Dostojewskiego i parę przedstawień wyreżyserowałem na uczelniach, na których uczyłem: Amadeusz Shaffera, Tango Mrożka, Wariata i zakonnice Witkacego, Króla Leara Szekspira. Każdego roku bardzo dużo dobrej muzyki wychodzi z tego miasta. Przechadza się po świecie i wraca albo nie wraca. I ta woda. Woda wszędzie. Tak jak w Szczecinku. Trochę inaczej, ale blisko, po lewej stronie poniżej obojczyka. Taki puls. Niektórzy nazywają to życiem.
Jak wyglądała rzeczywistość polskiego aktora i reżysera teatralnego. który postanawia działać poza mainstreamowym nurtem sztuki w USA?
- Ciężko, ciężko, ciężko... Wspaniale, wspaniale, wspaniale... Spocony, spocony, spocony... Oczy się śmieją, nieogolony, oczy się śmieją, nieogolony, oczy się śmieją, nieogolony... Biegnę, chyba się przewrócę... Kurtyna w górę, oklaski... Kurtyna w dół, oklaski... Jak nie ma kurtyny to stoję sam i patrzę na samego siebie...
Śmialiśmy się parę razy z Lechem Mackiewiczem, rozmawiając o naszych przygodach. Jego w Australii i moich w Stanach Zjednoczonych. Nasi koledzy w Polsce nie mogą czasem sobie wyobrazić, co to znaczy być producentem, zbudować scenę i widownię, zbudować scenografię, wyreżyserować przedstawienie, zaprojektować kostiumy, rekwizyty, plakat, program przedstawienia, zaprojektować i sprzedać bilety... Cha, cha... Czasami ustawić światła przez piętnaście godzin...
- Piękna kobieta obok mnie mówi, że potrzebuje nowy stanik. Ja mówię, że za godzinę premiera i wkładam ostatni druk programów teatralnych do pudełka. Jedziemy szybko do teatru. Ona mówi, że jej piersi falują artystycznie i nowy stanik jest niepotrzebny.
Dobry wieczór państwu.
W Studio 21, które założyłem w 1999 roku grałem sztuki takich autorów, jak A. Czechow, T.Williams, E. Albee, M. McDonagh, B. Friel i S. Barry. Wielka przygoda przez dziesięć lat.
Ostatnio zająłeś się poezją, jedno z liczących się w Polsce wydawnictw opublikowało nawet tomik twoich wierszy. Czy mógłbyś naszym czytelnikom przybliżyć szczegóły twojego projektu.
-Tak, dużo pisałem ostatnio. Warszawskie Wydawnictwo Nowy Świat właśnie wydało mój tomik wierszy pt. „ Białe podkolanówki”. Zapraszam wszystkich do dobrej lektury. Wiem, że Merlin już prowadzi sprzedaż wysyłkową i chyba można zamawiać w Empikach i księgarniach Matras.
Przygotowuję do druku prozę poetycką pt. „ Na palcach “. Właśnie kilka opowiadań z tego tomu drukował ostatnio nowojorski „Nowy Dziennik” w swoim cotygodniowym Przeglądzie Polskim. W listopadzie mam spotkanie z publicznością w Nowym Yorku w Galerii Księgarni Nowego Dziennika.
Wygląda na to, że mój drugi tom poezji pt. „Zdjęcie” jest prawie gotowy do druku i chyba wyjdzie w przyszłym roku. Jak już wspomniałem w tej rozmowie w 2011 chcę ukończyć nowelę pt. „Wymiana pamięci”.
Kiedy odwiedzisz Szczecinek?
-Będę w Szczecinku we wrześniu, kilka dni w Warszawie i w Krakowie.
Artystyczne plany na przyszłość?
- Chciałbym wyreżyserować w Seattle sztukę Lecha Mackiewicza i Matyldy Mackiewicz-Walton pt. „Acts of Love”. Bardzo ciekawy projekt. W Polsce natomiast chciałbym wyreżyserować sztukę Toma Griffina „The Boys Next Door” , którą przetłumaczyłem. Jest to sztuka o ludziach potrzebujących specjalnej uwagi i pomocy społeczeństwa. Polski tytuł: „Chłopcy za ścianą”.
Pisać. Pisać. Pisać.
Rozmawiał: Tomasz Czuk
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Miło spotkać po latach choć na stronie www. Jeśli tu zajrzysz Henryku, to przypomnij sobie biwak orkiestry drących się głosów z recytowanym Grochowiakiem pod rozgwieżdżonym niebem (było czterech dyrygentów z batutami z objedzonych udek kury). Serdecznie pozdrawiam i zapraszam na kawę. Bardzo mnie interesuje, co porabia Lena.
przeslij mi ten tekst Chaca pozdrawiam
...można, jako odpowiedź, zacytować puentę znanej anegdoty : "...po urwaniu czwartej nogi pchła głuchnie!". Tak się ma twój wniosek do rzeczywistości
...kiedy czytam takie relacje ludzi, którzy wyjechali w świat, bo poczuli jak im ciasno w socjalistycznej ojczyźnie. Każdy ma swoją wrażliwość, która determinuje życiowe decyzje. Pana Henryka znam z czasów "ogólniaka" i "pedeku". Jego los przebiega według popularnego przekleństwa: "obyś żył w ciekawych czasach..., a wierność sztuce jest godna szacunku. I zapewniam PT :)... ,że papiery kombatanckie to nie jest ta wartość, o którą chodzi Takim Ludziom... /"...Dane nam do inności prawo... strach głupców zdeptał bredni wrzawą, bo tylko garb możesz mieć swój!...- .J.Kofta/
Całe szczęście tacy ludzie idą już powoli, wraz ze swoimi poronionymi pomysłami, w odstawkę historii (chilami tylko się jeszcze odezwą z odkrywczymi myślami, jak ta twoja). A może po prostu zazdrość i zawiść cię zżera?!
Śmieszą mnie takie opowieści. Każdy system ma swoje zabawne ułomności. Biedny prześladowany w szkole poeta... ha ha. Biegusiem po papiery kombatanckie. Teraz za to nie jest zabawnie, ale strasznie i jakoś nikt stąd nie ucieckać... bo nie ma dokąd. Kiedy ludzie skończą opowiadać takie brednie? Musi wymrzeć chyba, pokolenie "pamiętających". Na razie jakoś trzeba się męczyć z obecnym totalitaryzmem ciemnoty.