
Policjanci nie zabezpieczają miejsca zdarzenia, okradają obywatela, złodziej śmieje im się w sądzie w twarz, z poszkodowanego robi się natręta i odmawia mu się sprawiedliwości, zwalnia się policjanta ze służby niezgodnie z kodeksem, a to wszystko za zgodą sądu i prokuratury? Choć brzmi to jak kiepski scenariusz niszowej komedii, niestety – jak przekonuje pan Janusz – tak właśnie wygląda nasza szczecinecka rzeczywistość.
Na początku były śrubki
Wszystko zaczęło się w styczniu 2012 roku, kiedy funkcjonariusze Straży Miejskiej zatrzymali podejrzanego - znanego im doskonale drobnego złodzieja. Krótką informację z tej interwencji można było przeczytać również w „Temacie” w cotygodniowym raporcie SM. Treść notatki sprzed trzech lat brzmiała: W sobotę około godz. 11 na ul. 28 Lutego strażnicy zauważyli – jak twierdzą – dobrze znanego im z wcześniejszych interwencji mężczyznę. Na plecach targał worek. W środku znajdowały się różnego rodzaju metalowe elementy, m.in. nowe śruby. Złomiarz tłumaczył się, że znalazł je w kontenerze na śmieci. Strażnicy nie uwierzyli w te zapewnienia i po śladach pozostawionych na śniegu... doszli do garażu, do którego złomiarz wcześniej się włamał. „Metalowy” złodziej został przekazany policji.
Do tej pory wszystko odbywało się zgodnie z przepisami i wydawać by się mogło, że sprawa włamania i zaboru mienia lada dzień zostanie zamknięta. Niestety, jak relacjonuje pan Janusz (imię zmienione), użytkownik wspominanego garażu, to był dopiero początek...
Kradli przez tydzień
Pan Janusz, nasz stały Czytelnik, również przeczytał powyższy artykuł, jednak nie podejrzewał nawet, że opisana sytuacja dotyczy właśnie jego nieruchomości. Przekonał się o tym dopiero tydzień później, kiedy wybrał się do swojego garażu. Drzwi były niezabezpieczone, a znajdująca się tu dotychczas zawartość – niemal całkowicie rozgrabiona. - Garaż traktowałem jako magazyn i miałem tam m. in. 600 kg nowych śrubek oraz sporo przedmiotów o łącznej wartości kilku tys. zł. W worku, o którym mowa w artykule, było nie więcej, jak 45 kg śrubek, bo po tyle były pakowane. Co się stało z resztą? I dlaczego przez tydzień nikt nie powiadomił mnie o włamaniu ani nie zabezpieczył odpowiednio garażu? Przecież w tym czasie ktoś dalej kradł moją własność – zauważa wzburzony pan Janusz.
– Okazało się (jak ustaliła później prokuratura w Drawsku Pomorskim - dop. red.), że ci policjanci nigdzie tego nie zgłosili, nie poinformowali nikogo w komendzie, nie przesłuchali złodzieja i na tym się skończyło. Nie ma o tej sytuacji żadnej notatki na policji.
Puścili złodzieja, zatrzymali łup?
Jak wyjaśnia nasz rozmówca, w notatce strażników widnieje także informacja o przekazaniu przybyłym na miejsce policjantom również worka z 45 kg śrubek, za który od tego momentu odpowiadali. Okazuje się, że wtedy własność pana Janusza była widziana po raz ostatni – uprzednio zrabowane przedmioty nie trafiły ani na swoje miejsce w garażu, ani do policyjnego depozytu. - Najciekawsze jest to, że kiedy po tygodniu odkryłem, że ktoś się włamał, od razu zgłosiłem ten fakt na policję. Nikt wówczas nawet słowem nie wspomniał, że to włamanie miało miejsce tydzień temu i że wtedy już mieli sprawcę, ale go wypuścili.
Następnego dnia miałem w towarzystwie funkcjonariuszy iść na złomowisko, gdzie wcześniej zlokalizowałem część zrabowanych przedmioty, aby odzyskać moją własność. Ale policjanci opóźniali sprawę. Nasuwa się od razu pytanie, kto mnie przez ten tydzień okradał – złodziej czy może sami policjanci, skoro nie chcieli mi pomóc?
Co na to prokurator?
- Kiedy poszedłem z tym do prokuratury, nikt mi nie uwierzył, że kradzież miała miejsce już tydzień wcześniej. Powiedziano mi, że mam nie czytać gazet oraz takich raportów. Pani prokurator przy mnie zadzwoniła na policję i usłyszała, że taka sytuacja w ogóle nie miała miejsca. Wtedy poprosiłem strażników miejskich o kopię ich notatki z tego dnia, która potwierdza takie zdarzenie. Z dokumentem wróciłem ponownie do prokuratury. Dowód miałem w ręku, ale nikt nie wziął go pod uwagę – kontynuuje z żalem pan Janusz. – Wtedy złożyłem skargę na Prokuraturę Rejonową w Szczecinku do prokuratury wojewódzkiej. Tyle, że skargę złożyłem za pośrednictwem właśnie naszej prokuratury. Okazało się, że dokument nigdy nie opuścił Szczecinka…
Więcej o sprawie piszemy w dzisiejszym wydaniu tygodnika Temat
foto: piotr290/fotolia.com
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
W takim wypadku może pomoże poinformowanie mediów (TVN, Polsat , itp...), bo u nas tak pięknie zamiata się pod dywan
Sytuacja u mnie była podobna. W zeszłym roku skradziono mi rower. Zgłosiłem fakt na policję, złożyłem zeznania i miałem czekać na efekty "śledztwa". Sam porozwieszałem w Szczecinku zdjęcia roweru, numer telefony do mnie oraz info, że za pomoc w ustaleniu gdzie rower jest albo kto go ukradł. Po 2 dniach dostałem anonimowy telefon, że rower jest na posesji X i że za określoną kwotę pieniędzy powiedzą mi gdzie jest. Zgodziłem się, podali nazwisko i miejscowość, pod Szczecinkiem, dokładnego adresu nie znali. Zawiadomiłem Policję - powiedzieli że wysyłają patrol, pojechałem do miejscowości i czatowałem w miejscu gdzie było największe prawdopodobieństwo spotkania złodzieja. W tym czasie obdzwoniłem znajomych i ustaliłem dokładny adres posesji. Zgłosiłem ustalony adres na policję, i znowu zapewnienie że patrol jest już w drodze. Czekałem 3 godziny i żaden policjant się nie pojawił. Zadzwoniłem ponownie i tu dyspozytor mnie zrugał : czy jestem kretynem i głucholem, mówił że wyśle to wyśle, ale to są sprawy policji i mają określone tryby postępowania i po co sterczę na jakimś skrzyżowaniu. Dodał żebym spieprzał i się rozłączył. Mam znajomego, który ma znajomego..... okazało się, że nie było żadnej notki z moich zgłoszeń, nie było nagrań tych rozmów, żadnego śladu po moich staraniach nadania sprawom biegu. Mieli podany adres i nazwisko na tacy. Oczywiście coś tam się zadziało i poszedłem zeznawać ponownie w jakich okolicznościach uzyskałem dane osobowe podejrzanego i że zaraz jadą na lokal. Minęło ok. 5-6 dni od tamtej pory. Pojechali i umorzyli, nic nie znaleźli. Jaki morał? Na bombach zatrzymają na środku miasta za pierdołę, niech widzi gawiedź, że jest interwencja. Ale o rower się fatygować? Tak jak wyżej koledze o garaż i śrubki? Nieroby z budżetówki, jak mawia Zbigniew Stonoga.