
Temat nr 527
Złamanie - niezidentyfikowana jednostka chorobowa
Nie może opanować łez. Mówi, że o tego rodzaju przypadkach wiedziała do tej pory jedynie z gazet i telewizji. Sądziła, że jej nic podobnego nie może się przydarzyć. Teraz przekonała się, że w życiu wszystko jest możliwe.
Barbara Pisarska jest osobą niepełnosprawną jeżdżącą na wózku. Na początku lipca, z mocno opuchniętą nogą trafiła do szczecineckiego szpitala. Przez niemal trzy tygodnie leżała na szpitalnym wyciągu, ale dopiero tydzień po wypisaniu okazało się, że przyczyną opuchlizny było... złamanie. Dlaczego tak długo trwała diagnoza? Bo wcześniej na oddziale chirurgicznym nikomu nawet nie przyszło do głowy, aby najpierw wykonać... prześwietlenie RTG.
Przywiezionemu z ulicy przez pogotowie ratunkowe pijaczkowi z rozbitą głową bezzwłocznie udziela się pełnej pomocy medycznej. Z drugiej zaś strony, osobę niepełnosprawną, jeżdżącą na wózku, ze złamaną nogą nie dość, że wypisuje się ze szpitala z mylnie postawioną diagnozą, to na dodatek pozostawia się ją samą sobie. Ot tak, po prostu.
Pani Barbara Pisarska jest osobą niepełnosprawną. Od wielu lat choruje na jamistość rdzenia kręgowego. Choroba sprawiła, że od pasa w dół pozbawiona jest czucia. Mówi, nie bez cienia ironii, że dzięki jej schorzeniu szpital może zaoszczędzić na środkach znieczulających i na anestezjologu. Mały kalendarzyk pani Barbary w całości jest wypełniony notatkami. Tak dzień po dniu. Na początku lipca zaniepokoiło ją spuchnęte lewe kolano.
Znam fantastycznych lekarzy
- Jeszcze 4 lipca byłam na wyborach, a nazajutrz poprosiłam o wizytę lekarza rodzinnego. - Pani doktor przyjechała bardzo szybko – wspomina pani Barbara. - Kiedy zobaczyła moją nogę, natychmiast wystawiła skierowanie do szpitala. Zadzwoniła nawet ode mnie z domu po karetkę pogotowia. Miałam godzinę czasu na spakowanie się.
W szpitalu nie zrobiono mi żadnych badań. Ponieważ wszystko notuję, o proszę, w poniedziałek zapisałam, że lekarz obejrzał moją nogę na izbie przyjęć i natychmiast przewieziono mnie na chirurgię. Trafiłam tam akurat w porze obiadowej, więc nic się nie działo. Dopiero na drugi dzień - 6 lipca na obchodzie porannym zadecydowano, aby wykonać mi USG lewego podudzia. W pracowni USG przyjął mnie doktor Rut. Mówię nazwiskami, aby wiadomo było, kto czym się zajmuje. Cała służba zdrowia cierpi na tym, że opinię o nich się uogólnia. Znam przecież fantastycznych lekarzy...
W tym miejscu pani Barbara nie może pohamować łez. Cała jej wypowiedź co chwila jest z tego powodu przerywana.
Nie widzę żadnych zmian
Na badaniach doplerowskich żył stwierdzono, cytuję: żyła udowa nie uwidoczniona, żyła piszczelowa, to samo, nie uwidoczniono, odstrzałkowa... nie znam się na tym. Potem żyła podkolanowa sprawdzono... Nie wiem, czy aby nie obawiano się, że mam w nodze żylaki? Wiem, że nie było robione to, co powinno być. Nikt mnie o tym zresztą nie informował. Na końcu lekarz napisał w uwagach: „Obrzęk tkanek miękkich podudzia lewego”.
Tak sobie leżałam do końca tygodnia. Moim lekarzem prowadzącym był Aleksander Leszczyński. Przez ten czas otrzymywałam leki, kroplówkę. Poza tym nic nie robiono. Dodam, że cały czas leżałam z nogą na szynie podniesioną do góry. Pod koniec tygodnia, 11 lipca, na obchodzie lekarskim słyszę, jak pan ordynator informuje mnie, że mam się szykować do domu. Przestraszyłam się! Przecież przez ten czas z moją nogą nic się nie zmieniło! Mówię więc lekarzowi, że nie widzę żadnych zmian. Kolano mam nadal gorące, a obrzęk nie schodzi. Doktor chyba musiał mieć czas na zastanowienie, bo na obchodzie porannym 12 lipca zasugerował ordynatorowi, aby jeszcze raz zrobić USG. Zrobiono mi to nazajutrz. Tym razem doktor Rut powiedział mi, bo go o to zapytałam. Uważam, że pacjent powinien wiedzieć, dlaczego drugi raz jestem w tym samym gabinecie. Chciałam wiedzieć, co tam się dzieje zważywszy, że lekarz patrzy nie na pacjenta, a w ekran monitora. Lekarz powiedział, że mam w tym miejscu krwiaka, wróciłam więc na oddział.
Prawe czy lewe?
Dr Leszczyński wziął mnie do gabinetu zabiegowego i przeciął skórę pod kolanem, pobrano też próbki wydzieliny. O, tutaj mam wyniki tego badania. Badania wykonała diagnosta laboratoryjny mgr Sylwia Żakowska, specjalista z mikrobiologii. Wykonano mi więc antybiogram, nie będę czytać tego wszystkiego, ale przeczytam tylko fragment... nie wyhodowano drobnoustrojów, wydzielina krwista z... podudzia prawego(?!) A gdyby coś wyhodowano, to by mi ucięli prawą nogę? (Płacz)
Szpital zrobił swoje
13 lipca opatrunek założono na całą nogę. Dodam, że na grzbiecie stopy miałam zdarty naskórek. Stało się to prawdopodobnie od ćwiczeń, jakie codziennie muszę wykonywać. Kiedy przecięto mi nogę pod kolanem, pielęgniarki opatrunek zmieniały już dwa razy dziennie. W szpitalu personel nie miał ze mną żadnego kłopotu. Jestem po kursie FAR (Fundacji Aktywnej Rehabilitacji). Byłam na obozie w Spale, jestem więc przeszkolona i wyuczona jak się poruszać na wózku i jak koło siebie wszystko zrobić. Naprawdę pielęgniarkom i średniemu personelowi jestem przeogromnie wdzięczna, bo to są ludzie od czarnej roboty. (Płacz) Jak wychodziłam ze szpitala, napisałam im dziękczynny pean do książki, bo to im się należy. Tak sobie leżałam... W trzecim tygodniu, 21 lipca stwierdzono, że wydzielina wypłynęła, przecięcie zasklepiało się, a mnie poinformowano, że nazajutrz dostanę wypis.
Karetka pogotowia przywiozła mnie do domu. Tutaj sama sobie miałam robić opatrunki. W karcie informacyjnej zaznaczono, ze mam się zgłosić do kontroli w poradni chirurgicznej za tydzień - 29 lipca. Rozpoznanie: owrzodzenie stopy lewej – był to jedynie zdarty naskórek, dalej zapalenie tkanki podskórnej podudzia lewego... 29 lipca nie doczekałam karetki. Akurat pojechała do Bydgoszczy. Do przychodni chirurgicznej zawiózł mnie mój niepełnosprawny bratanek. Tam przyjął mnie doktor Leszczyński. Był bardzo zadowolony. Powiedział, że jest duża różnica, że wszystko wraca do normalności.
Zaniepokojona wciąż opuchniętym kolanem mówię: Panie doktorze, a może da mi pan skierowanie do rentgena, zobaczylibyśmy co tam jest. Od ręki wypisał mi skierowanie.
To jest złamanie
Wrzucono mnie na stół – mają przecież nowoczesną aparaturę, ale jakoś pacjent nie może się tam dostać. Zrobili zdjęcie, ale za oknem widzę, że o czymś dyskutują. Weszła pani i mówi: Ma pani złamaną nogę i nie jest to złamanie nowe.
Bo przecież mogłam wyjść z chirurgii i złamać sobie nogę. To niech pan sobie pomyśli, jak się może czuć człowiek, który wychodzi ze szpitala i po tygodniu dowiaduje się, że ma złamaną nogę!
Wróciłam ze zdjęciem do pana doktora. Ten pobiegał szukać komputera. Czekam w gabinecie z pielęgniarką. Doktor wrócił i mówi, że mam złamaną nogę. Ale przecież ja już o tym wiem. Od razu dał mi 29 lipca skierowanie na oddział ortopedii. Z papierami jadę na izbę przyjęć. Około czternastej przyjął mnie dr Szostakowski. Obejrzał dokumenty i... zaczął przepytywać studentkę odbywającą szpitalną praktykę z tego, co zostało napisane w mojej karcie informacyjnej. Doktor uważał, że źle zostało to napisane. Dyskutował z nią, czy to jest poprzeczne porażenie kończyn, czy inne. W końcu zajął się mną. Stwierdził, że na oddział nie ma sensu mnie brać, bo nóg i tak nie używam, a więc nadaję się do zaopatrzenia ortopedycznego. Na skierowaniu napisał: „Brak wskazań do hospitalizacji - do zaopatrzenia w poradni ortopedycznej”.
W poradni doktor przyjmował dopiero na drugi dzień. Znowu, przy pomocy mojego bratanka, pojechałam do przychodni. Kolejka olbrzymia, a terminy odległe. W rejestracji mówię, że byłam wczoraj u lekarza na izbie przyjęć, bo mam złamaną nogę. Ale i tak musiałam swoje odczekać. Lekarz od razu poinformował, że cała noga idzie w gips. Wpadłam w panikę. Mimo niepełnosprawności, jestem osobą bardzo sprawną. Teraz cała noga, od palców aż za kolano, jest w gipsie. Jestem skazana na pomoc innych osób. Przecież ja mam jeszcze pod opieką moją 83 letnią mamusię...
Myślałam, że jakieś są inne sposoby unieruchomienia. Żeby przesiąść się z wózka na łóżko, muszę mieć wolne dwie nogi, a ja mam teraz tylko jedną... Przywieziono mnie do domu, położono na wersalce... i tak zostałam. Co mam zrobić, żeby ułatwić sobie życie? Sąsiadka przyniosła mi panel. Akurat jej mąż wymieniał w mieszkaniu podłogę. Teraz mam podpórkę na nogę w gipsie. Będę z gipsem do 13 września. W sumie 2,5 miesiąca...
Może bym o tym nie mówiła, ale przyszła znajoma i mnie do tego namówiła, żebym nie odpuściła. Jestem osobą aktywną. Nigdy się z taką sytuacją jeszcze nie spotkałam, a przecież choruję od 16 roku życia. Nie spotkałam się z taką... Nawet nie potrafię tego określić, bo się tylko na usta cisną słowa niecenzuralne, a ja takich nie używam. Nie chodzi mi o to, aby lekarz mnie hołubił, aby głaskał po głowie... ale żeby się zainteresował... Takie postępowanie jest po prostu niewyobrażalne w dobie takich cudów techniki. Przecież nasz szpital ma nowoczesną diagnostykę, pracownię rentgenowską, tomograf. Trzeba tylko te narzędzia wykorzystać.
Tymczasem, już po kilku dniach leżenia usłyszałam od lekarza, że szpital na mnie traci, bo za długo leżę! Że też coś takiego można powiedzieć pacjentowi? Nie zdarzyło mi się, żeby pan profesor na neurochirurgii powiedział, że klinika na mnie traci. Wychodzi na to, że szpital w Szczecinku chce jedynie pacjentów jednodniowych. Najlepiej, żeby sam się zdiagnozował, zoperował i na koniec podziękował. Tak to wygląda.
Pani Barbara przeleżała ze złamaną nogą, jak się okazuje zupełnie niepotrzebnie, aż 17 dni! W tym przypadku lekarska zasada primum non nocere – brzmi jak krotochwila tyle, że nie jest to ten rodzaj sztuki.
Jerzy Gasiul
artykuł ukazał się w 527 numerze Tematu
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
a ty jeżdzisz na wózku?
Nic dodać,nic ująć bo tak działa nasza służba zdrowia. To jest przykre i żenujące,ale podobnie był kiedyś potraktowany mój ojciec po udarze.Może starsi ludzie od razu spisani są na straty???
To po cholerę ona tam pracuje skoro nie udzieliła żadnej pomocy,nie potrafiła?? dosłownie żenujące, niech ktoś się w końcu za ten bałagan weźmie a nie taka samowolka, im wszystko wolno. Polecam Klinikę w Bydgoszczy, lekarze w Sz-ku powinni się od nich uczyć, całkiem inne podejście do pacjenta, fachowa pomoc!
powinny być punkty do "zdobycia" za błędne diagnozy i błędy. W taki sposób ktoś kto kilka razy okazał się konowałem przestałby być lekarzem.
Na szczęscie nie choruję ale jak każdy mam osoby w rodzinie i znajomych którzy potrzebują jak wszyscy od czasu do czasu pomocy specjalisty. Faktem jest że na przestrzeni lat mojego dorosłego życia spotkałem sie z mnóstwem złych opini na temat Szczecineckiego szpitala, każdy kto miał z nim stycznosc narzeka na lekarzy, kazdy kto ma możliwości jeździ leczyc sie gdzie kolwiek indziej, do Koszalina, Szczecina, Poznania byle nie tutaj, co jest tego przyczyną - mój osobisty przypadek to wieczorna wizyta na izbie przyjęc z moim synem który po małym wypadku potrzebował pomocy i konsultacji, pani lekarak rozłozyła ręce i wypisała skierowanie do Koszalina, według niej nic nie powinno byc ale w sumie nie jest specjalista od dzieci więc jak chcemy to mozemy jechac do Koszalina, co oczywiści zrobiliśmy natychmiast a tam inny swiat, wszyscy zainteresowani nami i oburzeni tym że nie udzielono nam tu podstawowej pomocy któraokazała sie banalnie prosta.
Popełnił Pan błąd z tymi pijaczkami..na pewno bład.
Ciekawe czy pechową pacjętkę badał lekarz który pomylił się z powiołaniem (czytaj. Jacek.Szostakowski)? Dodam,że jeżeli tak... to wszystko tłumaczy....
mojej babci zrobili zdjęcie okolicy barku po upadku i powiedzieli że wszystko ok i można ją zabrać do domu. Co się okazało? Na zdjęciu bez problemu zauważyłem złamany obojczyk (nie mam wykształcenia medycznego). Lekarz po naszej interwencji dalej twierdził że nic na zdjęciu nie widzi.
w moim przypadku stwierdzono miażdżycę w wieku 35 lat, miałam zrobione RTG szyjnego odcinka kręgosłupa oraz podstawowe badanie krwi i moczu, porażka :-((((( dopiero szpital z wykwalifikowanym personelem zlecił wykonanie szeregu badań i postawiono właściwą diagnozę,(Panie dr Pawlik warto wrucić na I rok medycyny)Współczuję tej Pani Basi z całego serca, do naszego szpitala to tylko po śmierć można się zgłosić.
lekarze mordercy !!!!!!!
pozdrawiamy z całą rodzinką S.L.
całe szczęście,że Pani nie trafiła na Szostakowskiego, bo wyzwałby Panią i wygonił od razu do domu. Ten pan w swoim słownictwie ma tylko słowa na k..., ch... i itp. Wiem co piszę, bo miałam z nim doczynienia.
chyba co drgi ieszkaniec zna z tj strony nas szpital i learzy, moj tata po udarze 2tygodnie i został wypiany do domu, przywieziono go nieprzytomnego i sie okazało ze miał drugi udar ale nikt tego nie zauwazył, efekt juz nie zyje, Dr Szostakowski wyisał moja mame ze szpitala po zabiegu operacyjnym kolana z zadnych instrukcji, miała sie wszystko dowiedziec na wizycie kontrolnej a tam kolejny specjalista zapytany jak ma postepowac czy cwiczyc itd odpowiedział "jak do tej pory" Niestety tak mozna wiele opowiadac, pyta sie po co ci lekarz?za co im sie płaci?
Koszmar przeżyła ta kobieta:(Miałam podobną sytuację z mężem na izbie przyjęć, przyjął nas młody lekarz obejrzał nogę męża i zalecił smarować żelem żeby opuchlizna zeszła nie zrobiono nawet RTG i wysłano nas do domu. Po pwrocie do Pozania udaliśmy się do lekarza okazło się że mąż ma złamaną nogę. To o się dzieje w służbie zdrowia poprostu przeraża. Współczuję tej Pani z całego serca i życzę powodzienia.
Po wykonanej biopsji... :]
Parę lat temu byłem na zmianie opatrunku z dzieckiem po operacji pnia mózgu.Pielęgniarka miała tipsy jak Drakula brudne ręce ,a rękawiczki założyła po interwencji żony.To jest rzeźnia nie szpital...