
wywiad ukazał się w tygodniku Temat nr 538 (21.10.2010)
Rozmowa z radnym Andrzejem Bratkowskim, wiceprzewodniczącym Rady Powiatowej SLD, kandydatem na burmistrza Szczecinka
Jestem mieszkańcem Szczecinka od urodzenia, jestem jego wielkim miłośnikiem. Urodziłem przy ul. Szkolnej 4, jestem jakby skazany na tą dzielnicę. Tam na boisku uczyłem się chodzić, jeździć na rowerze, zdzierałem sobie kolana. Tu skończyłem szkolę podstawową, tu szkołę średnią Liceum Pedagogiczne, które już od wielu lat już nie istnieje, a mimo to, dalej o nim się mówi. Tu miałem fantastycznych wychowańców z panią Regiec na czele. Po skończonych studiach na UAM wróciłem tutaj. Tak się złożyło, że mój poprzednik, nauczyciel historii zmarł, i wróciłem do tej samej szkoły, w której zdawałem maturę i tam pracowałem aż do emerytury. Jeśli chodzi o pewne walory naturalne, uważam Szczecinek za jedno najpiękniejszych miast w Polsce. To jest diament, który wymaga szlifu. Dla mnie jest to magiczne miejsce.
Mówi się, że historycy mają do teraźniejszości dystans. Pan też?
- Oczywiście i to ogromny. Historii nigdy nie traktowałem jako opium do zatruwania mózgów. Dla mnie historia zawsze była taką, o jakiej mówili starożytni - historia magistra vitae. Nigdy w swojej pracy pedagogicznej, a przepracowałem w szkole 34 lata, wykładając ten przedmiot historii, nie mitologizowałem. Starałem się, aby była również dla mnie nauczycielką życia. Taki pogląd mają również moi uczniowie. Czasami te nasze rozmowy były bardzo gorzkie, szczególnie jeśli chodzi o historię tę najnowszą. To w tej chwili próbuje się ją zmitologizować...
Sądzi pan, że nie upowszechniano mitów, choćby w latach sześćdziesiątych?
- Wszyscy to pamiętamy. Rozkładano inaczej różnego rodzaju akcenty. Było bardzo wiele przemilczeń, szczególnie w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. Powiem, że lepiej nauczanie historii wyglądało w latach sześćdziesiątych niż w okresie gierkowskim. Pamiętam taki moment z tego okresu, kiedy środowisko historyków, szczególnie na uniwersytecie, oczekiwało takiej radykalnej zmiany.
Historią interesowałem się od najmłodszych lat. Dzieje powstania warszawskiego były też historią mojej rodziny. Przyniosłem panu pewien dokument, poświadczający obecność mojego ojca w (w Szczecinku) 19 kwietnia 1945 roku. Zaświadcza się, że ob. Bratkowski Zenon jest kierownikiem piekarni wojskowej znajdującej się przy Friedrichstrasse 20. Zaświadczenie wydane po polsku i rosyjsku. Ojciec brał udział w powstaniu, ale krótko. Ojciec był na Pradze, tam Niemcy roznieśli powstańców w pył. Matka siedziała w piwnicy. Mój brat urodził się w obozie przejściowym w Pruszkowie. Ojciec ujawnił się jako żołnierz AK dopiero po 1956 roku. Niestety, parę miesięcy potem zmarł. Jeśli kiedykolwiek rozmawialiśmy o powstaniu, wtedy moja mama strasznie płakała. W rodzinie nigdy tych spraw nie mitologizowaliśmy.
Wracając do poprzedniego wątku, okres gomułkowski był dużo lepszy niż potem za Gierka. Ukończyłem UAM w 1973 roku, miałem wspaniałych wykładowców. Związałem się z Zakładem Historii Wojskowości, prowadzonym przez rektora prof. Benona Miśkiewicza. Będąc jeszcze na studiach, usłyszeliśmy, nie wiem po jakim to było plenum, że nie będzie rewizji historii. W środowisku historyków oczekiwano, że zmiana grudniowa spowoduje także zmianę oceny wielu wydarzeń. Niestety, tak się nie stało. Nastąpiło nawet pewne uwstecznienie, czego dowodem były prowadzone przez Wojskowy Instytut Historyczny badania, przez wiele lat czytałem ich kwartalniki. Najwięcej prób dokonania rewizji historii było w latach siedemdziesiątych. To się objawiało pewnymi posunięciami w sferze politycznej, jak choćby likwidacja autonomii związków młodzieżowych. Było to wyraźne odejście od tego, co się wydarzyło po 1956 roku. Uczyłem tej historii wiele lat i nie wiem, czy kiedykolwiek ktoś z nauczycieli doświadczał politycznego nacisku, żeby o czymś nie mówić.
Pan tego nigdy nie doświadczał?
- Nie. Nigdy.
Ale program szkolny trzeba było zrealizować?
- Zgadza się. Ale twierdzenie, że się nie mówiło przykładowo o Katyniu, jest nieprawdziwe. We wszystkich podręcznikach było napisane o sprawie katyńskiej. W latach osiemdziesiątych nie było wątpliwości, kto tą zbrodnię popełnił. Nikt tego oficjalnie nie negował. Nawet pamiętam, że bywały raz na jakiś czas spotkania historyków z całego województwa, a odbywało się to w gmachu komitetu wojewódzkiego. Pamiętam, kiedy przyjechał prof. Trzeciakowski z Poznania. To była końcówka lat gierkowskich, kiedy domagano się z naszego środowiska, aby sprawę Katynia wyjaśnić. Nigdy nie usłyszałem, że zrobili to Niemcy... Na dowód mogę przynieść swoją pracę magisterską, jej tytuł brzmiał: „Komenda Główna AK a Delegatura Rządu”. To prawda, że literatury było niewiele, ale miałem dostęp do prohibitów. Kiedy zacząłem je czytać, wiele mitów zaczęło upadać. Mam napisane expressis verbis, że w 1939 roku była dwustronna agresja, i nikt mi tego nie zakwestionował. Mimo że mój profesor był i rektorem, i członkiem partii, a potem za Jaruzelskiego był ministrem oświaty. Także środowisko naukowe nie było silnie zideologizowane. Prawdą jest za to, że mitologizowano dzieje ruchu robotniczego.
Próbuję patrzeć na historię choćby Szczecinka w sposób obiektywny. Doświadczałem jej od dziecka, bo tutaj się urodziłem. Znałem sekretarzy, przewodniczących. Jeśli dzisiaj próbujemy oceniać historię minionych lat bez kontekstu historycznego, kim oni byli, skąd przyszli, jaką mieli mentalność, to nasze oceny będą z góry fałszywe, jednostronne i nieprawdziwe.
Jak słyszę, o historii może pan mówić godzinami. W takim razie, jak pan, jako historyk i zarazem radny, ocenia tę kadencję?
- Strasznie. Wydaje mi się, że całą odpowiedzialność za złą pracę rady ponosi burmistrz. Burmistrz nigdy nie prowadził dialogu ani ze środowiskiem swoim, ani z opozycyjnym. Przedstawiał swoje wizje, podejmował decyzje. Obserwowałem to nie tylko na sesjach, ale i w pracach komisji. Dzieje komisji rewizyjnej są tego doskonałą ilustracją. Byłem w tej komisji i wystąpiłem z niej. Powiedziałem, że nie będę firmował czegoś, do czego nie mam przekonania i z czym się nie zgadzam. W poprzedniej kadencji, mimo że na jej czele stał pan Szycko - związany przecież z tamtą stroną - komisja podejmowała poważne problemy. Komisja zawsze daje burmistrzowi pogląd na różne sprawy, dzieją się przecież i rzeczy złe, i dobre. O tym nie chciał wiedzieć burmistrz, nie prowadził dialogu. Kiedy na sesji występowały różne kontrowersje, to reakcja pana burmistrza zawsze szła w kierunku dyskredytowania swego interlokutora, a nie w kierunku rozwiązania czy też przekonania do siebie. Dlatego ta rada stała się radą niemą. Proszę popatrzeć, a przez litość nie będę wymieniał nazwisk, ilu radnych przez całą kadencję nie zabrało ani razu głosu. I niech to zostanie jako komentarz. Ta rada była bardzo mało twórcza, nie wyszły żadne poważne propozycje. Jeśli zabierałem głos, może i kontrowersyjny - jestem osobą mającą sprecyzowane poglądy i wyrażam je w sposób jednoznaczny, można się z nimi zgadzać lub nie - to starałem się w najważniejszych kwestiach zajmować stanowisko.
Potrafi pan być radykalny i ostry, by nie powiedzieć czasami bezpardonowy.
- Wydaje mi się, że bawienie się w rękawiczkach czasem nie przynosi żadnego rezultatu. Robię to świadomie, aby zwrócić uwagę. Jeśli na coś nie zwróci się uwagi, choćby intonacją głosu, czy gestykulacją, słowem, zwrotem, to to przeleci.
A może celowo pan prowokuje, aby przeciwnik się odkrył?
- Nie wiem, czy burmistrz to chwycił, ale ja się świetnie bawię. Jego ostania reakcja związana z opuszczeniem przeze mnie komisji rewizyjnej odbiła się nawet szerokim echem we wszystkich mediach. Ja za obiad dziękuję, choć sposób zaproponowania wydaje mi się mało elegancki. Wiele osób zwraca uwagę na to, że - żeby to powiedzieć jak najdelikatniej - że pan burmistrz wykazuje czasem braki elementarnego sposobu komunikowania się.
Jak pan ocenia tę radę w kontekście tych pozostałych sprzed jednej czy dwóch kadencji?
- Najbardziej twórcze były rady z dwóch pierwszych kadencji. Raz, że były większe. Poza tym byli tam ludzie spoza rady.
Ale oni byli w tylko w komisjach.
- Dobrze, ale oni wnosili do pracy Rady Miasta świeży powiew.
Wtedy jako SLD mieliście też więcej radnych.
- Zgadza się. Nigdy nie mieliśmy takiej przewagi, aby sformułować władzę wykonawczą, a w komisjach uczestniczyli różni ludzie z różnych środowisk. Uważam, że dla rady było to bardzo twórcze. Z drugiej strony, moim zdaniem, władza powinna być uspołeczniona poprzez dialog z różnymi środowiskami. Teraz ograniczono ilość radnych twierdząc, że jest to oszczędność. Na utrzymanie rady w stumilionowym budżecie jest ok. 320 tys. i to nie zawsze wykorzystanych. Koszty tak zwanej demokracji są więc niewielkie.
Dlaczego pan mówi „tak zwana”?
- Ta demokracja przyjmuje czasami charakter fasadowy. Są instytucje, partie polityczne - formalnie wszystko się zgadza. Odbywają się wybory, głosowanie, ale w rzeczywistości strona decyzyjna jest w jednej ręce i jeśli ktoś z tymi decyzjami się nie zgadza, to nie mieści się w demokracji.
W tej kadencji z SLD było was tylko dwóch. Co się udało zrobić?
- Wielką bardzo pozytywną rolę odegrał radny Wojciech Knapik.
Niezwykle rzadko zabiera głos...
- Tak. Niektórzy mówią o takiej krowie, co to dużo ryczy i mało mleka daje. Ja tylko bym odesłał do efektów pracy komisji problemów społecznych, prowadzonej właśnie pod jego przewodnictwem. To jest najczarniejsza, najtrudniejsza praca. Tak jak on ją prowadzi, z takim zaangażowaniem i jednocześnie skrupulatnością, tego nie ma w żadnej innej komisji. Jeśli mówić o sukcesie, to jest nim z pewnością praca kolegi Knapika. To w tej komisji ogniskuje się cała szczecinecka bieda, brak mieszkań, łzy i inne rzeczy. Dużo łatwiej być przewodniczącym komisji prawa czy jakiejkolwiek innej komisji. Tutaj ludzie czekają pod drzwiami i trzeba ich wysłuchać, i rozmawiać z nimi. Kolega nie ma takiego wyrywnego charakteru jak ja, ale robi wybitnie doskonałą pracę.
Jak jest szczecinecka lewica?
- Jest poobijana. Z bardzo różnych względów. Na pewno wielkim ciosem dla nas były wyniki poprzednich wyborów.
A strata lidera?
- Niewątpliwie osobowość pana Gładowskiego miała charakter wiodący. Jego pozycja wynikająca z pełnienia różnych funkcji w mieście, potem senatora, kreowała go na osobę, którą byłoby bardzo trudno kimkolwiek zastąpić. Jest już tak, że wszelka władza przyciąga. Doświadczają tego wszystkie ugrupowania na różnym poziomie. Brak władzy powoduje, że odpadają ci, którzy są luźno związani. Nadal uważamy, że na scenie politycznej miasta jesteśmy ugrupowaniem, które w ilości członków biorących udział w życiu politycznym, jest najliczniejsze. Nie wiem, ile wynosi rzeczywisty skład PO. Ale patrząc na listy, które składają do różnych gremiów, tam wielu jest bardzo luźno z nimi związanych.
Ma pan na myśli skład dyrekcji różnych zakładów, miejskich spółek?
- Część z nich była u nas.
Pewnie, jak to się mówi, nie mieli skrystalizowanych poglądów, dlatego odeszli...
- O nie, oni poglądy mają. To byłoby dla nich obraźliwe. Oni mają poglądy jednoznaczne i skrystalizowane. Oni po prostu przystosowują się do aktualnie zmieniającej się sytuacji politycznej. Wydaje mi się, że jest to postawa racjonalna. Zostali u nas ci, którzy związani byli z nami od początku. Najgorzej jest z młodymi, sporo ich wyjechało. Myśmy mieli sporą grupę młodych. Fakt, że się zestarzeli, ale sporo wyjechało. Tu nie ma pracy, tu nie ma przyszłości.
SLD zawsze kojarzy się mojemu pokoleniu jako kontynuatorka PZPR.
- Jeśli chodzi o PZPR, byłem tam dość długo, widziałem niejedno. W tym PZPR, podobnie jak w każdej innej partii, było mnóstwo ludzi ze względów koniunkturalnych. Z ideowością zawsze był problem. I to nie tylko dlatego, że ktoś był mocno antykatolicki czy antykościelny, ale miał w sobie to, co się nazywa wrażliwością lewicową. Przychodzili do nas ludzie ze względu na swoje stanowiska, a często i dla świętego spokoju. Ja do PZPR dojrzewałem bardzo długo. Środowisko z którego się wywodzę, było bardzo dalekie od PZPR...
Z mojego punktu widzenia, jako osoby relacjonującej przebieg sesji, byłyby one miałkie gdyby nie było radnego Bratkowskiego. Wyobraża pan sobie niebycie radnym?
- Oczywiście.
I co by pan robił?
- Wyobrażam sobie każdą sytuację. Jeśli człowiek nie bierze tego pod uwagę, to popełnia błąd. Potem jest to przyczyną głębokiego rozczarowania i frustracji. Niewątpliwie jednak liczę na to, że zostanę radnym.
Ale startuje pan na burmistrza. Nie chce pan być radnym?
- Jako burmistrz miałbym większe możliwości realizacji swoich koncepcji. Jako radny, gdyby się udało zdobyć większość, miałbym większy wpływ na decyzje rady. Jestem realistą, nie chodzę z głową w chmurach. Niemniej jednak, jeśli człowiek się angażuje w jakąś działalność, to jeśli powiedział „A” to musi powiedzieć „B” „C”... Świętem każdego ugrupowania są wybory. Po to one istnieją, aby stawać do społecznej oceny. Moje środowisko i ja zdecydowaliśmy, że w tych wyborach będę startować na stanowisko burmistrza.
I jak pan ocenia swoje szanse?
- Nie mogę powiedzieć, że nie oceniam pozytywnie. Gdybym na początku uznał, że to nie ma sensu, tego bym nie robił. Liczę na to, że mimo tzw. „błyskotliwych sukcesów” pana burmistrza - proszę to ująć w cudzysłów - to jego cechy charakteru, szczególnie w kontaktach z innymi ludźmi, innymi środowiskami, wzmacniają moją pozycję i dają mi większe szanse. Tym bardziej, że w pewnych zasadniczych i ważnych dla miasta sprawach z panem burmistrzem różnimy się w sposób właśnie zasadniczy.
Co pan zrobiłby jako burmistrz, co naprawił, co zmienił, a co kontynuował?
- Zaczęte inwestycje trzeba skończyć, lecz trzeba przede wszystkim uzdrowić finanse. Nasz kraj i miasto pogrąża się w długach. Twierdzenie, że mamy 34 czy 35 mln długów przy 90 mln dochodu daje się jakoś przełknąć, ale zapominamy o tym, albo niektórzy o tym nie chcą pamiętać, że miasto podżyrowało niezłe kredyty. Gdy to dodamy, to suma jest dwukrotnie większa! Sytuacja finansów państwa jest bardzo zła. Zapewnienia, że to się nie odbije na dochodach, subwencjach, dotacjach jest mydleniem ludziom oczu.
Uważam, że powinno się wykonać analizy zadłużenia i korekty. Toczyłem różne spory z burmistrzem Golińskim, ale wtedy po każdym budżecie pozostała nadwyżka. Nie była wtedy prowadzona polityka gwałtownego zadłużenia. To prawda, że nie byliśmy jeszcze w UE. Ale trzeba w tej sytuacji dokonać korekty planów. I zastanowić się, czy idziemy w dobrym kierunku. Nastawiliśmy się na turystykę. Ma ona rozwiązać problemy miasta...
Tak jak w każdej gminie tak i tutaj stawia się na turystykę...
- Czy po 20 latach nie należy przeanalizować efektów? Mamy basen, do którego musimy dołożyć. Mamy statki, wyciąg, schronisko dla zwierząt, pełną infrastrukturę sportową, już nie mówię o szkolnictwie i pomocy społecznej. Pytanie, czy dalej iść w tym kierunku? Niestety, w cieniu kominów turystyki nie będzie. Jak się robi ładna pogoda, wieją wiatry ze wschodu i południa wtedy całe miasto jest zasmrodzone.
W tym kontekście nie powinno się wydawać pieniędzy na turystykę?
- Efekty są dalekie od oczekiwań. Przykładowo, jeśli w środku sezonu zamyka się pijalnie, restauracje, bo nie ma klientów, to świadczy, że turystów nie było tylu, ilu byśmy oczekiwali. Trzeba dokonać rewizji wydatków. Trzeba powiedzieć otwarcie - młodzież ucieka, ilość mieszkańców spada. Patrzę na swoją ulicę i widzę, że cała młodzież wyjechała. Nieliczni zostali. Dlaczego? Bo tu nie ma pracy. Najważniejszym problemem, ważniejszym od turystyki, która nie będzie przynosić nowych miejsc pracy, jest pójście w całkiem innym kierunku.
A więc jakim? Powstają uzbrojone tereny w strefie ekonomicznej. Był pan za powołaniem strefy?
- Przy jej powołaniu była historia związana z Kronospanem. Pan burmistrz mówił o Kronspanie jako stronie wiodącej, a to nie jest prawda. Póki był w opozycji, to nasze poglądy w tym względzie niewiele się różniły. Kiedy został burmistrzem, to sytuacja była taka, że za prawo wejścia do strefy, która musiała być potwierdzona uchwałą rady, pan Aleksandrowicz (dyrektor Kronospanu – dop. mój) publicznie złożył deklarację, że sfinansuje pomiary z emitorów wraz z ustawieniem tablicy. I nagle panu burmistrzowi się odmieniło. Twierdzi, że taka tablica z pomiarami pyłu… zniechęci turystów. Potem Kronospan sam na siebie ściągnął problem, oskarżając pana za artykuł. Z tego wyszły inne konsekwencje, które trwają do tej pory.
To co zrobiłby pan jako burmistrz?
- Takiego pytania oczekiwałem.
Proszę tylko odpowiedzieć na nie w taki sposób, aby kolejny raz nie pozwano mnie do sądu, tym razem z panem.
- Nie. Widzimy, że administracja miejska nie daje sobie rady, wojewódzka też nie. Z różnych powodów tak się dzieje, prawnych, organizacyjnych... Pozostaje tylko Unia Europejska. Ten wielki międzynarodowy koncern tylko jej się boi. Trzeba to nagłośnić nie w Polsce i nie w Szczecinku. O tym trzeba mówić w Europie... Kiedy ten zakład był jeszcze mały, na początku można było wymusić przestrzegania norm.
Ale co pan by zrobił?
- Umówiłbym się z jakimś dziennikarzem przykładowo z niemieckiego „Bilda” czy angielskiego „Financial Times”. Jeśli przepięknej kobiecie, jak pani Omena zapłaciliśmy 24 tys. zł za reklamę, to wydaje się, że podobna suma za zasponsorowanie takiego artykułu nie byłaby za mała. Wiele międzynarodowych koncernów dzięki nagłośnieniu ich łajdackiego działania musiało zmienić swoje działanie. Przypomnijmy sobie katastrofę Bhopalu w Indiach... Twierdzenie, że oni gdzieś pójdą, jest nieprawdą. Zbyt dużo pieniędzy tutaj utopili, aby tak zrobić. Mają bazę surowcową, mają - w przyrównaniu z warunkami zachodnioeuropejskimi - niewolnicze stawki dla robotnika, który jeszcze za te swoje kajdany pójdzie pod ratusz i będzie tam wydziwiał. Mam o nich jak najgorsze zdanie – jako o firmie, która wykorzystuje i trudną sytuację kraju i społeczeństwa, aby maksymalizować swoje zyski. Te normy, których bez szmerania, przestrzegają w Niemczech, tutaj są lekceważone. Sposób prowadzenia dialogu ze społeczeństwem w postaci nawet tej kretyńskiej manifestacji pod ratuszem, jest nie do zaakceptowania. Przypominają mi się najgorsze czasy...
Ale czy nie sądzi pan, że przyczyna tego stanu tkwi gdzieś indziej – w urzędach, które wydawały i nadal wydają decyzje, pozwolenia? Nawet dziecko wie, że w naszym kraju w urzędach można wszystko „załatwić”.
- To słowo powinno paść. W normalnym, praworządnym kraju, który chce za taki uchodzić, takie działania byłyby niemożliwe. Dla mnie do tej pory jest zagadką, w jaki sposób została zalegalizowana nielegalna hałda. A jeszcze sprawa wysypiska z kilkusetzłotową karą...
Co jest najważniejsze dla miasta?
- Szczecinek był swego czasu lokalnym liderem gospodarczym. Były tu młyny, przetwórnie, warsztaty obsługujące cały powiat. Było to miasto żołnierzy i kolejarzy. Wiem, że wojska już nie będzie, a kolej jest w kompletnej zapaści. A może w tej specjalnej strefie zaproponować lokalizację centrum logistycznego? To jest tylko myśl, koncepcja. Musimy iść w tym kierunku. Mam też inne marzenia: Tani i ekologiczny transport w mieście. Przecież Szczecinek ma idealny układ do uruchomiania linii trolejbusowej. Wiem to jest gigantyczna inwestycja. Gdyby się udała, byłoby to wspaniałe. Wystarczyłyby dwie - trzy linie na długie lata. Moją ideą fixe jest budownictwo ekologiczne, takie jak w Szwecji. Warunki klimatyczne i istniejące zasoby wskazują, że powinniśmy wykorzystać tutejsze surowce. Ta inspiracja musi być jednak ze strony władz miasta. Następnie budowa domu seniora, ale nie takiego na kształt domu starców. To jest realizowane w wielu krajach. Budowa budynku socjalnego odpowiednim dla wieku standardzie. Zatrudniona byłaby tam pielęgniarka, dozorca. My jako społeczeństwo się starzejemy...
Wie pan dobrze, jako doświadczony polityk, że burmistrz bez zaplecza politycznego może niewiele...
- Są dwie opcje. Taka jak dzisiaj, bardzo luksusowa, czyli większość w radzie. Albo, za czym ja optuję, zainspirować, zachęcić do współpracy. Gdybym został burmistrzem, starałbym się nie podsycać tych wszystkich różnic, które nas dzielą. Rada nie może pracować tylko na komisjach i sesjach - to jest wypaczanie jej pracy. Czy kiedykolwiek burmistrz chciał się spotkać jakąkolwiek grupą radnych? Jako nauczyciel i historyk na wielu rzeczach się nie znam, ale od tego jest potężny zespół administracyjny. W Szczecinku jest szereg środowisk, które czują się odtrącone ze względu na reprezentowane przez siebie poglądy, przeszłość itd. Burmistrz powinien jednoczyć, integrować, a nie dzielić. Dbałbym przede wszystkim o pozycję rady, aby była miejscem spierania, ścierania się poglądów. Za burmistrza Golińskiego nigdy tak nie było. A ten człowiek wywołuje strach..
Ale z burmistrzem Golińskim też pan się spierał i kłócił.
- Spieraliśmy się, to prawda. Ale gdybym miał porównać osobowość pana Golińskiego i Douglasa , to wolałbym pracować z tym pierwszym, mimo że dzieliły nas bardzo często bardzo ostre spory. Oto obrazek atmosfery w mieście za rządów pana Douglasa. Zbieram podpisy, idę do jednej osoby. A ona się pyta, a pan Douglas będzie to widział? Do tej pory z czymś takim się nie spotkałem! I to jest smutne. To jest atmosfera takiego zastraszenia.
To wynika przede wszystkim z postawy tych ludzi.
- Ale muszą być jakieś przesłanki ku temu. Ludzie w ten sposób to odbierają.
Nie jest pan łatwy we współpracy?
- Proszę popytać się moich uczniów, a są ich setki, jakim byłem nauczycielem, jak wyglądały moje lekcje, jak się odnosiłem do uczniów. To prawda, że nie dawałem sobie w kaszę dmuchać i nawet najwięksi chuligani wyciągali ręce z kieszeni na mój widok.
Zaczęliśmy od historii i skończyliśmy na niej. Jest pan zadowolony z statusu emerytowanego nauczyciela?
- Jako nauczyciel jestem spełniony. Odszedłem chyba we właściwym czasie. Uważam, że te trzydzieści lat nie wzięło się znikąd. Gdybym ktoś mi zaproponował dwie, trzy godziny, to kto wie, czy bym ewentualnie nie skorzystał. Ale żeby wrócić, to nie. Zbyt duża różnica pokoleniowa powoduje, że uczeń dla nauczyciela jest niezrozumiały. Sam pamiętam jak było.
Rozmawiał: Jerzy Gasiul
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
takiego burmistrza to aż obciach.Wstydz sie Pan wstydz za te swoje wypowiedzi.WSTYDZ
oj nie!
...hadko czytać!
Spójrzmy na propozycje Kandydata: Jak załatwić sprawę Krono? K: Rozdmuchać ją w mediach europejskich. Dlaczego tego nie zrobił? Bo: 1. z własnej kieszeni skąpi środków; 2. nie zależało mu szczególnie na tym, by szkodzić Krono. Pamięć, jeśli staje się wybiórcza, to znak, że należy zabrać się za krzyżówki i sudoku, a dać sobie natomiast spokój z uprawianiem polityki.
Chciałbym być na lekcji historii ( w stanie wojennym )u tego Pana. Chętnie posłuchałbym jak członek PZPR-u opowiada uczniom jak to RUSCY mordowali Polaków w Katyniu.ŻENADA !!! W "mechaniku" nauczyciele bali się nawet myśleć o tym, a co dopiero uczyć. Nie inaczej było w ZSZ.Teraz po śmierci W.G wszyscy są tacy odważni i nazywają się demokratami. Całe szczęście, że w tamtych czasach było RADIO WOLANA EUROPA i ks. Rydzyk w parafii Św. Ducha!!! Pozdrawiam i życzę przegranej temu Panu!
Anonimowe poparcie ? wstyd !
żenada uczył pan kłamstw i im przyklaskiwał wierzył pan w jedyną słuszna partię, a teraz z pana demokrata ? niechcę obrażać ale jedż pan na Białoruś albo do Korei /tej słusznej/ i tam padnij
Bardzo dobra recenzja wystawiona burmistrzowi i radzie. Mimo, że pan Bratkowski nie jest politykiem z mojej bajki, w dużej mierze zgadzam się z jego oceną sytuacji w radzie. Arogancja i samouwielbienia burmistrza Douglasa sięga szczytu Himalajów. Jego apodyktyczność i dyktatorskie zapędy przerażają mnie. Takie cechy w połaczeniu z pewnością o własnej nieomylności są bardzo groźne dla demokracji, czego już doświadczamy, wspomina o nich pan Bratkowski w swoim wywiadzie.
Panie profesorze , słynne Pańskie powiedzenie - "waćpanny i huzary, zapraszam do klasy " zostanie mi w pamięci do końca życia :). Życzę powodzenia w wyborach!