
Niewiele wydarzeń, w skali globalnej, przemawia tak skutecznie do naszej wyobraźni jak sport olimpijski. Wprawdzie nie należymy do potentatów, ale nie znaczy to, że nie zaistnieliśmy podczas rozgrywanych co cztery lata igrzysk. Powspominajmy zatem.
Zmagania sportowych herosów zawsze są i długo jeszcze będą stanowić swoistą magię, zwłaszcza podczas rozgrywanych co cztery lata igrzysk letniej lub zimowej olimpiady. Ich historia sięga starożytnej Grecji i historycznie rzecz ujmując – sport olimpijski zawsze bardzo wiele znaczył, na trwałe wpisując się w rozwój śródziemnomorskiej a właściwie – światowej cywilizacji.
Wprawdzie to baron Pierre de Coubertin w 1896 roku wskrzesił nowożytny ruch olimpijski, ale warto wiedzieć, że pierwsze próby podejmowano już znacznie wcześniej. Igrzyska olimpijskie zainicjowane w Anglii na początku XVII wieku przez Roberta Dovera, przetrwały aż 250 lat. W 1850 roku, także w Anglii, z inicjatywy Williama Penny Brokesa odbyły się igrzyska olimpijskie, które wkrótce przekształcono w Igrzyska Imperium Brytyjskiego, następnie – Igrzyska Commonwealthu. Tuż przed Coubertinem sami Grecy kilkakrotnie próbowali wskrzesić „swoje” igrzyska, czyniąc to zresztą czterokrotnie w latach 1859, 1870, 1875 i 1889.
Jak wiadomo, w pełni udało się to dopiero francuskiemu baronowi, przy czym coubertinowskie igrzyska różniły się od wcześniejszych replik przede wszystkim ich międzynarodową formułą. Analizując historię światowego olimpizmu warto też z satysfakcją dopowiedzieć, że wśród jej najdoskonalszych znawców jest także nasz krajan, profesor dr hab. Bernard Woltmann, który w latach pięćdziesiątych mieszkał w Szczecinku, uczył wychowania fizycznego w Liceum Pedagogicznym i tu właśnie stworzył podwaliny szczecineckiej lekkoatletyki. Dziś profesor Woltmann pracuje w Zamiejscowym Wydziale Akademii Wychowania Fizycznego w Gorzowie Wlkp., który, wraz z macierzystą uczelnią, jako pierwszy w Polsce wprowadził nauczanie olimpizmu jako oddzielnego przedmiotu.
W Helsinkach ścieżki przecierał maratończyk
Winand Osiński, bo o nim oczywiście mowa, był nie tylko pierwszym szczecinecczaninem, który założył dres z pięcioma olimpijskimi kółkami. Zmarły przed dwoma laty nestor szczecineckiego sportu był pierwszym olimpijczykiem Ziemi Koszalińskiej i to nas z pewnością w tym rankingu najbardziej nobilituje. Winand Osiński swoje długie bieganie rozpoczął jeszcze przed wojną, reprezentował wówczas warszawskie kluby –
„Polonię”, „Warszawiankę”, „Legię”, „Syrenę”. Po wojnie trafił do Wałcza, tu spotkał się ze znakomitym polskim trenerem, twórcą słynnego wunderteamu Janem Mulakiem, tu także trenowali – Kazimierz Zimny, Jerzy Chromik, Zdzisław Krzyszkowiak, Witold Baran, Stefan Lewandowski. Był wówczas zawodnikiem HKS Bydgoszcz i kończył studia na Wydziale Leśnictwa warszawskiej SGGW. Do Szczecinka przyjechał w 1948 roku, tuż po zdobyciu tytułu mistrza Polski w maratonie, skusiły go naturalne warunki terenowe do trenowania biegów długich, stadion z dobrą szybką bieżnią oraz fakt, że sekcji lekkoatletycznej „Unii-Darzboru” patronował wówczas miejscowy Zarząd Lasów Państwowych, ponieważ sam był leśnikiem. Startując już w szczecineckich barwach w 1950 roku zdobywa kolejny tytuł mistrza Polski w maratonie, rok później na stadionie „Darzboru” bije rekord Polski w biegu na dystansie 30 kilometrów, poprawiając go aż o 8,24 sek. W roku przedolimpijskim Winand Osiński po raz kolejny zdobywa w Elblągu tytuł mistrza Polski w maratonie wynikiem 2 godz. 43 min., który dał mu miejsce w pierwszej dziesiątce najlepszych zawodników Europy i to było jednocześnie przepustką uprawniającą do startu w Igrzyskach XV Olimpiady Letniej w Helsinkach. Tam spotyka się z największymi światowymi gwiazdami lekkiej atletyki, na starcie maratonu stanęło ponad 80 zawodników z 68 państw, do mety przybiegł w połowie stawki. Rozmawiałem z Winandem Osińskim w 1997 roku, gdy był honorowym starterem biegu jego imienia. Powiedział mi wówczas, wspominając swoją niezapomnianą olimpijską przygodę, że wtedy 27 lipca 1952 roku w Helsinkach od początku biegł swoim tempem, kontrolował stawkę i trzymał się czołówki, był w dobrej formie fizycznej i psychicznej. Nie przewidział jednego i przyszło mu drogo za to zapłacić, trasę helsińskiego maratonu pokrywała niemal wyłącznie nawierzchnia asfaltowa, do czego nie był przyzwyczajony, trenując zwykle między Szczecinkiem a Wałczem, biegał najczęściej po miękkich leśnych duktach. Wygrał Emil Zatopek, słynna „czeska lokomotywa”, ale i tak do dziś pamiętam – wspominał 84-letni wówczas olimpijczyk – moment, gdy mijałem metę, a sto tysięcy ludzi nagradzało mnie oklaskami. Winand Osiński zmarł 11 kwietnia 2006 roku w wieku 93 lat.
Szczecinecka jesień życia „latającego doktora”
W niezapomnianym i znanym w całym sportowym świecie wunderteamie Jana Mulaka tak właśnie nazywano Stefana Lewandowskiego, wielce wówczas utytułowanego średniodystansowca, olimpijczyka z Helsinek i Rzymu (1960r), wielokrotnego rekordzisty i mistrza Polski na dystansach 800 i 1500 metrów, chirurga-ortopedy. Stefan Lewandowski reprezentował wówczas AZS Wrocław a później szczecińskie kluby AZS i „Czarnych”, od 1973 roku przebywał w Niemczech, pracował tam w prywatnej klinice chirurgicznej, na początku lat dziewięćdziesiątych przeprowadził się do Szczecinka, mieszkał przy ulicy Armii Krajowej i przez kilka lat udzielał prywatnych porad ortopedycznych. W roku 1994, 1998 i 2001 był honorowym starterem Ogólnopolskich Biegów Ulicznych im. Winanda Osińskiego. Przed tym ostatnim biegiem rozmawiałem z „latającym doktorem” miedzy innymi na temat jego dwóch olimpijskich startów. W Helsinkach zapłaciłem frycowe – wspominał – miałem zaledwie 22 lata i sam udział w igrzyskach był dla mnie ogromnym wyróżnieniem i przeżyciem. Natomiast do Rzymu jechałem z pewnymi nadziejami, przynajmniej na olimpijski finał na 800 metrów, jednak nie wszystko poszło po mojej myśli. Szkoda, była na to szansa, bo gdybym pobiegł w granicach mojego własnego rekordu Polski (1:46,5 – dop. mój), miałbym srebrny medal olimpijski. W Rzymie moją koronną konkurencję wygrał Nowozelandczyk Peter Snell. W sumie, nieźle wypadliśmy, w lekkiej atletyce złote medale zdobyli Zdzisław Krzyszkowiak na 3 tys. metrów z przeszkodami i Józef Schmidt w trójskoku, a brązowe – Kazimierz Zimny na 5000 metrów i Tadeusz Rut w rzucie młotem. Pełnym blaskiem świeciła wtedy sportowa gwiazda Wilmy Rudolph (USA), która zdobyła trzy złote medale w konkurencjach sprinterskich. Stefan Lewandowski zmarł w 2007 roku, w wieku 77 lat.
Jan Ornoch – olimpijczyk z Monachium i Montrealu
Wraz z bratem Eugeniuszem stworzyli polską szkołę chodu sportowego i to na tyle znaczącą, że Jan Ornoch brylował na chodziarskich trasach właściwie przez całe lata siedemdziesiąte. Jedenastokrotnie zdobywał tytuły mistrza Polski w chodzie na 20 i 50 kilometrów, w 1978 roku podczas mistrzostw Europy w Pradze zdobył brązowy medal w chodzie na 20 km. Był zawodnikiem gdyńskiej „Floty”, w 1975 roku po zawarciu związku małżeńskiego z mieszkanką Szczecinka, Krystyną Dabolin, na stałe zamieszkał w naszym mieście. Olimpiadę w Monachium, która odbywała się w dniach 26 sierpnia – 11 września 1972 roku, zapamiętał szczególnie, palestyńscy terroryści dopuścili się zbrodniczego zamachu na sportowcach izraelskich, polska ekipa mieszkała w wiosce olimpijskiej naprzeciw Izraelczyków i wielu naszych sportowców było świadkami tej wielkiej tragedii. Wydarzenia te musiały mieć wpływ na samopoczucie wielu faworytów, Jan Ornoch w chodzie na 20 kilometrów zajął naprawdę dobre siódme miejsce choć sam, jak twierdzi, być może liczył na nieco więcej.
Do kolejnych igrzysk, w Montrealu, przygotowywał się już w okolicach Szczecinka, codziennie przemierzał wielokilometrowe trasy do Czarnego, Białego Boru, Bobolic, Barwic, charakterystyczną kołyszącą sylwetkę naszego chodziarza znali wszyscy kierowcy, bowiem najczęściej wędrował poboczami dróg. W chodzie na 20 kilometrów wystartowało 62 zawodników, Jan Ornoch zajął XVII miejsce. Wszyscy uczestnicy montrealskich igrzysk byli pod wrażeniem kolejnego złotego medalu Ireny Szewińskiej, oraz „złota” Jacka Wszoły i Tadeusza Ślusarskiego, drużynowo bardzo dobrze tam wypadliśmy. Szczecinecki chodziarz zaliczany był do europejskiej czołówki, w roku 1978 zdobył Złote Kolce – nagrodę dla najlepszego polskiego lekkoatlety i bez trudu uzyskał nominacje do kolejnych igrzysk, w roku 1980 w Moskwie. Niestety, przegrał walkę z dokuczliwą chorobą i na XXII Olimpiadę nie mógł pojechać, zakończył też czynną karierę zawodniczą. Czterokrotnie był honorowym starterem biegu im. Winanda Osińskiego, w tym roku przypomniał o sobie w sportowym światku, w czerwcu zdobył tytuł Mistrza Polski Weteranów 2008 w chodzie na 20 km. Mieszka przy ulicy Wyszyńskiego i wraz z żoną Krystyną prowadzą handlową działalność gospodarczą.
Paraolimpijka z Lillehammer i Nagano
Kilka dni po zakończeniu w 1994 roku Zimowych Igrzysk Olimpijskich w norweskim Lillehammer i cztery lata później w japońskim Nagano, do sportowej rywalizacji przystąpili paraolimpijczycy. Wśród nich była Zenona Baniewicz, pracownica Cukierniczej Spółdzielni Inwalidów SŁOWIANKA, która reprezentowała Polskę w biathlonie. Niewiele brakowało, by nasza krajanka powróciła z igrzysk z olimpijskim medalem, dwukrotnie bowiem zajmowała czwarte miejsca. To i tak ogromne osiągnięcie – światowa czołówka była wówczas niezwykle stabilna, bo zarówno w Lillehammer, jak i Nagano trzy pierwsze miejsca zajmowały Niemki, Szwajcarki i Austriaczki. Zenona Baniewicz twierdzi, że udział w igrzyskach olimpijskich był z pewnością przygodą jej życia, zwłaszcza w odległym Nagano, na zawsze pozostanie to w jej pamięci. W Japonii – wspomina Zenona Baniewicz – byliśmy obdarowywani przez kibiców drobnymi upominkami, to bardzo sympatyczny zwyczaj. Jednego dnia otrzymałam przemiły list, którego treść przetłumaczyła mi nasza tłumaczka, wraz z przepiękną japońską laleczką. Nazajutrz inny kibic podarował mi pas do kimona misternie zdobiony złotą nitką. Pomyślałam, skoro mam już pas, to trzeba dokupić kimono. Później okazało się, że mój złoty pas jest bardzo cenny i kilkakrotnie przewyższa wartość kimona.
Po powrocie z igrzysk olimpijskich inwalidów Zenona Baniewicz odbyła dziesiątki spotkań, głównie z młodzieżą szczecineckich szkół, w ratuszu przyjął ją Burmistrz Miasta w asyście przedstawicieli ówczesnych władz samorządowych. Nasza olimpijka mieszka w Szczecinku i nadal pracuje w „Słowiance”
Bogdan Urbanek
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
zapomnieliscie dodac ze biegal jeszcze latajacy doktor stefan jakis tam mieszkal na armii krajowej slynn brama pod napiecie :)
a co sie teraz dzieje w sporcie szczecineckim czyzby nie bylo warunkow do uprawiania zadnej dyscypliny??