
Jak sam przyznaje, swojej pracy nigdy nie polubił. Wróżono mu wielką przyszłość, miał zostać księdzem. Tylko przypadek sprawił, że w 1943 roku zaczął kształcić się na szewca i pracuje w tym fachu od przeszło 50-ciu lat. Pan Marian Wieteska.
Kiedy stanęłam przed zakładem szewskim na ul. Rzemieślniczej, czułam pewne obawy. Starszy człowiek z doświadczeniem życiowym, obyty z historią, wyspecjalizowany w swoim fachu – to może onieśmielać! Zza lady spojrzał na mnie jednak uśmiechnięty starszy pan o przenikliwym wzroku. Był zdziwiony, gdy wyjaśniałam mu cel swojej wizyty. – Jestem ciekawym człowiekiem? – pytał zdumiony, a ja z każdym słowem jego opowieści utwierdzałam się w przekonaniu, że wybrałam odpowiednią osobę.
Okupacja
Swoją przygodę z szewstwem pan Wieteska rozpoczął mając lat 15, w 1943 roku. Niemcy masowo wywozili polskich chłopców do pracy. Mimo, iż pochodził z licznej rodziny, matka chciała mieć wszystkie dzieci przy sobie. Nie zezwoliła na wyjazd syna, poszukując mu innego zajęcia. - Był taki warunek, że mogłem zostać w domu, ale musiałem pracować dla dobra Niemiec – wspomina.
Praca polegała na utrzymywaniu niemieckich majątków, częściej zrywaniu szyszek w lesie. Pan Wieteska nie przyjął jednak tej oferty, gdyż wolał pracować dla siebie i na własny rachunek.
Trudne początki
Pan Marian zawsze był prymusem w szkole. Gdy wybuchła wojna, chodził do 3. klasy. Mimo wszystko miał wiele nadziei i z optymizmem patrzył w przyszłość. - Starano się nawet mi pomóc, gdyż pochodziłem z rodziny niezamożnej – wyjaśnia. Cóż za złośliwość losu! Dopiero masowy mord Niemców na Żydach otworzył, młodemu wówczas Wietesce, drogę do ówczesnej kariery. Wraz z Żydami zabrakło bowiem rzemieślników i handlarzy, zmalała liczba prawników. Nie istniała masowa produkcja, nie było sklepów z odzieżą ani obuwiem. Błędne koło – buty zamawiało się na miarę u szewców, którzy zostali wymordowani! Brak rzemieślników – brak butów i innych produktów codziennego użytku.
Czas na naukę!
- To była szansa dla polskich chłopców, by pozostać w domu a jednocześnie nie pracować dla Niemców – z entuzjazmem wspomina szczecinecki szewc. U każdego rzemieślnika gromadziło się po kilkunastu uczniów, chcących uczyć się rzemiosła. Gdy rodzice zechcieli posłać młodego Mariana na nauki do zakładu, było już za późno. U każdego majstra był komplet chłopców. - Najlepiej mieli uczniowie w miastach, bo szli do majstra, odpracowali swoje godziny i wracali do domu – komentuje pan Wieteska. Sam mieszkał na wsi, do najbliższego miasteczka miał 6 km. Szukanie stancji okazało się mozolne i bezskuteczne. Majster zauważył jednak u Mariana talent i predyspozycje do wykonywania zawodu, w nagrodę zaoferował mu nocleg i wyżywienie w swoim prywatnym domu. – To było dla mnie niezwykle ważne! – podkreśla.
Ziemia odzyskana
Kiedy w 1945 roku pan Marian Wieteska przyjechał na Zachód, na Ziemie Odzyskane, miał za sobą już 3 lata nauki rzemiosła. W nowym środowisku radził sobie doskonale jako szewc, z początku podlegając pod zakład, później otwierając własną działalność gospodarczą.
– Robiłem najwspanialsze oficerki w okolicy! – chwali się swymi osiągnięciami.
Dzisiaj pan Marian jest już wiekową osobą, która od 50. lat oferuje usługi szewskie w pełnym zakresie. Podczas rozmowy ani razu nie nazwał swojego zajęcia „pracą”, zawsze zaznaczając, że szewstwo jest rzemiosłem.
- Słyszałem od wielu starszych osób, że szewstwo to jest rzemiosło najbardziej pogardliwe, że to brudne i nieopłacalne – komentuje po wieloletniej praktyce. Otoczony butami i starymi maszynami do szycia nie traci poczucia humoru. Twierdzi, że nie zamieniłby swojej pracy na żadną inną. Trudno się nawet dziwić – Najlepszy szewc w mieście, bez wątpienia! Przychodzę do pana Wieteski od kiedy tylko pamiętam. Ludzie jednak nie doceniają tego, wolą kupić nowe buty niż naprawiać – wtrąca starsza kobieta, która przysłuchiwała się naszej rozmowie.
Nasz szczecinecki szewc cieszy się faktycznie dużą popularnością, ma swoich stałych klientów i wciąż pełne ręce roboty. – Nie chcę rezygnować z tego, co jest tak przydatne, do czego tak się przyzwyczaiłem. Mój syn też prowadzi swój zakład na ul. 28. Lutego. Jestem z nas dumny! – podsumowuje pan Marian Wieteska, wracając do swojej pracy.
Ewa Piasecka
foto: autorka / stock.xchng
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Jestem pełen podziwu dla tak cieżko pracujących ludzi.Ktoś kto zaczął pracować od 13 roku życia zasługuje na szacunek. W tym wieku większość ludzi oczekuje na pomoc innych a on wciąż jest wierny zasadom które wpojono mu w tych ciężkich i odległych czasach.Takich ludzi warto naśladować i brać za wzór. Życzę panu jeszcze wiele lat owocnej pracy i zdrowia.
Może tak było wcześniej! Teraz jednak nie podejmuje się wszystkich napraw, wybiera te proste a przy tym "zdziera" kasę. Sympatyczniejszy jest koło kina "Wolność"