
Cóż, skoro ludzie za nic mają dobre obyczaje, tym gorzej dla nich, znaczy dla ludzi – tak mniej więcej nieodżałowany Jerzy Giedroyć rozpoczął swoje autorskie spotkanie w warszawskim klubie studenckim Wydziału Dziennikarstwa i Nauk Politycznych. Było to latem 1993 roku. Znalazłem się tam po latach i to zupełnie dla mnie niespodziewanie, wejściówkę dostałem od znajomego profesora UW, mojego byłego promotora, którego wówczas odwiedziłem z okazji Jubileuszu. Organizatorzy zatytułowali je „Etyka i etykieta”. Przywołałem tę intelektualną ucztę nie bez powodu, zapamiętałem bowiem, że przez czas jakiś rozprawialiśmy między innymi o wszechobecnej manierze, jakiej gromadnie podporządkowali się wtedy nasi oficjele. Właśnie ręka w kieszeni – to był obowiązujący naówczas sznyt! Dalibóg, wtedy wszyscy nasi nagle zaczęli sobie tą ręką dodawać splendoru. No bo jak może Clinton, Kohl czy Blair, to i naszym nowobogackim niewątpliwie wypadało, tak to sobie pewnikiem koncypowano. Obserwowałem Mistrza, który w każdym calu mógł stanowić wzorzec arbitra elegancji i który z widocznym zakłopotaniem wypowiadał cierpkie słowa pod adresem młodych wilczków ówczesnej władzy, i nie tylko władzy. Właśnie za ową manierę z ręką w portkach, choć też nie tylko.
Niestety, trwa to do dziś. Znany telewizyjny prezenter, który przemieszcza się po stacjach komercyjno-publicznych niczym meteoryt, rozpoczyna swój program oczywiście z ręką w kieszeni, to wręcz jego czołówka. Dopowiedzmy też, że ręka w kieszeni jest oczywiście ponad podziałami, bo zgodnie ją tam wtryniają zarówno rządzący jak i opozycjoniści. Wystarczy prześledzić obojętnie jakie wiadomości i to niekoniecznie te główne, warszawskie, także i te nasze, gaweksowskie. Oto mój ulubiony oficjel w otoczeniu kamer i młodzieży zamyka sezon żeglarski. Z ręką w kieszeni? A jak! Inny obrazek, też lokalny – podniosła patriotyczna uroczystość z flagami i hymnem a tu poważni, wydawałoby się, ludzie z rękami w kieszeniach. Oj, przydałby się kodeks urzędniczy, jako żywo! Jasne, czepiam się – znów powie w poniedziałek mój znajomy cenzor – bo niby cóż to takiego, ta ręka w kieszeni. Toć nawet premier... Ciekawe, myślę sobie, gdybym tak stanął przed moimi szkolnymi dzieciakami z ręką w kieszeni – co by sobie o mnie pomyśleli. Pytanie oczywiście retoryczne, bo nijak nie mogę się przełamać i nawet nie chce. Może i dobrze, na pewno, bo i oni – jak ze mną rozmawiają – też nie trzymają rąk w swoich porciętach. Znaczy, że nie obchodzi ich ta polityczno-obyczajowa maniera. I dobrze, oby wytrwali jak najdłużej! Więc co mi tam premier.
Upadają obyczaje. W autobusach komunikacji miejskiej ludzie obnoszą się swoim kaszlem, jakby to był powód do dumy, i jakby wszyscy wokół mieli nakazane im tej przypadłości zazdrościć. A przecież nie jest to ani estetyczne, ani higieniczne – a jednak trwa. Nie jestem zdrowotnym szowinistą, mnie też zdarza się kaszlnąć w miejscach użyteczności publicznej, no ale żeby czynić to aż tak ostentacyjnie? Nie, nie uchodzi, co by nie mówić! Jeszcze nie tak dawno wydawało mi się, że gdzie jak gdzie, ale na cmentarzu i to w dniu Wszystkich Świętych nikt nie powinien sobie pikników urządzać, a jednak i tego się latoś doczekałem. Piszę za siebie, bo i sam widziałem uradowane towarzystwo, niekoniecznie małoletnie, biesiadujące przy grobie, trunkowo, a jakże.
Wracając jeszcze do Giedroycia, gdy w pewnym momencie któryś z uczestników spotkania zapytał go jaki polski produkt gospodarczy ma szansę zawojować Europę, odpowiedział – nie wiem, nie znam się na tym, zresztą to nie to spotkanie. Otóż to! Dlaczego ten niby niewiele znaczący fakt przywołuję? Bo to także upadający obyczaj, a w zasadzie kolejny uszczerbek w ich piedestale. Rozejrzyjmy się wokół siebie, otaczają nas ludzie, którzy na wszystkim się znają, a tak naprawdę... Oto samonamaszczony erudyta w telewizorze codziennie mówi o czym innym, wpadł już w taki stan samouwielbienia, że niemal protekcjonalnie puszcza oko do lokalnych telewidzów. Jak przeczyta, będzie wiedział, że o niego chodzi, a gdyby miał wątpliwości, to... kłania się Gombrowicz. Już wszystko jasne, to i dobrze!
Oczywiście, że mógłbym jeszcze co nieco przywołać, ale czas kończyć no i ta ręka w kieszeni ciągle mnie prześladuje. Ot, przed chwilą, w Echach Dnia wypowiadał się znajomy intelektualista. Sam sobie obstawiałem zakłady i niby wygrałem, bo ręka oczywiście powędrowała do kieszeni, tylko co mi z tego, kto mi zapłaci. Może zrzędzę i się starzeję, czepiam się i dostrzegam akurat to, co inni obojętnie mijają? Niekoniecznie, w TVN-ie, też przed chwilą, Miecugow rozmawiał z Zanussim i młodym Damięckim, przez kilka minut i „na stojąco”. I co, otóż żaden z panów nie snobował się ową ręka w kieszeni. Nie było takiej potrzeby, widać oni są ponad to, mają klasę. Ten sznyt nie musi dodawać im tego niby splendoru. Więc może nie jest jeszcze tak źle...
Bogdan Urbanek
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie