
Właśnie! Mój stały i bardzo skrupulatny Czytelnik wytknął mi niedawno, że latoś nawet nie przejechałem się felietonowo po kompromitującym w sumie występie naszych pływaków w Pekinie, jako uczynił ten i ten, i jeszcze ten... A co im, biedakom, miałem wówczas dokładać, bo nie dość, że świat im uciekł, odpłynął czy co tam jeszcze, to i działacze próbują, a jakże, po swojemu tłumaczyć ten obciach, że niby trzeba zmienić metody treningowe, że czas już przewietrzyć kadrę i takie tam różne. Bzdury! Czy wiedzą Państwo, że Michael Phelps, taki supermistrz, pływacki geniusz jakiego może już nigdy nie będzie, nadal spędza codziennie pod surowym okiem trenera aż osiem godzin na basenie w Baltimore, bynajmniej się przy tym nie oszczędzając. On, taki mistrz! Wydawałoby się, że mógłby sobie spokojnie z połowę tych godzin „odpuścić”, bo przecież to on karty rozdaje. Gdzie tam! To jest między innymi miara owego rzekomo nieosiągalnego dla naszych pływaków sukcesu. Oczywiście rzekomo, bo gdy dopowiem, że nasi utytułowani pływacy, pretendenci do olimpijskich krążków trenowali aż po cztery godziny dziennie, to i nie dziwota, że odpłynęli nam Amerykanie, Australijczycy, Chińczycy, Włosi, Rosjanie, Francuzi... i jeszcze kilkanaście innych nacji. Ale dosyć, bo i tak już zbyt dużo na ten temat napisałem, a przecie nie zamierzałem.
Niedawno odwiedzili mnie znajomi z Bydgoszczy, lubię to stare miasto nad Brdą, ich także lubię. Nie widzieliśmy się może i kilkanaście lat, dość długo tu nie przyjeżdżali, oboje pracowali na kontraktach za granicą. Przegadaliśmy całą sobotę i nie tylko było o czym, czasu nam nawet brakowało. Nazajutrz poprosili, bym pokazał im Szczecinek jakiego nie znają, kiedyś tu u nas mieszkali. Zawiozłem ich aż na osiedle generalskie, później zatrzymaliśmy się przy kamiennej kalwarii i dalej – nadjeziorną trasą, obok dawnego Klubu Garnizonowego, restauracji Resiedence, hali sportowej przy czwórce, niemieckiego pomnika w parku, nadjeziornej tawerny, wyciągu do nart wodnych, miejskiego stadionu, tenisowego kompleksu i wreszcie krytej pływalni, bo też jedynie o niej słyszeli. Obserwowali to wszystko i przełykali ślinę, dalibóg! Takie wrażenie zrobiło na nich miasto, które w latach siedemdziesiątych także było ich miastem. Dopisała pogoda, więc później spacerowaliśmy po Starówce, która też im się bardzo spodobała. Przed wyjazdem chcieli jeszcze wstąpić do dużego sklepu spożywczego, zaproponowałem im Tesco, Intermarche, Sano i znów zdziwione miny, a to przecież zaledwie połowa dużych miejscowych marketów. Fajnie się tu u was teraz mieszka, powiedzieli mi na pożegnanie, zupełnie jak u nas, w Bydgoszczy, no może jedynie nie macie tu tramwajów. Nie wiem dlaczego, ale pozostawiłem ich w przekonaniu, że mają coś czego my nie mamy, bo mogłem przecież przebić stawkę naszymi... tramwajami wodnymi. Może następnym razem, gdy przybędzie kilka taksówek, wodnych oczywiście. Tak czy inaczej to był bardzo przyjemny i sentymentalny weekend, dla nich i dla mnie, zatwardziałego mieszczucha, który codziennie patrzy na to, co inni podziwiają i nie reaguje, jakby to było nic szczególnego.
Mówią, że lepszy wróbel w garści niż kanarek na dachu, co i prawda. Tęsknimy czasami do czegoś, co tak naprawdę ot, na wyciągnięcie ręki. Mówią też, że przyzwyczajenie to druga natura człowieka i to też prawda. Ów znajomek znad Brdy fotografując naszą basenową czapę powiedział ni stad, ni zowąd – że tak estetycznej i idealnie wkomponowanej w naturalne warunki krytej pływalni to on jeszcze w Polsce nie widział. Właśnie, dlaczego ja tego nie zauważyłem? Bo widzę ją od lat, codziennie i to kilka razy, stoi w końcu obok szkoły, w której spędzam połowę dnia. Przyzwyczaiłem się do niej, ano właśnie. Malkontenci, znaczy krajanie, którzy nie spoczną póki nie znajdą dziury w całym, być może obruszą się i zaraz dopowiedzą – no a rudery przy Lipowej czy starej Koszalińskiej, a zapyziałe targowisko, a obskurne dworce... No tak, ale to ich stara śpiewka, do czego też można przywyknąć. Myślę, że nie powinno się jednak budować wizerunku swojego miasta na ciągłym negowaniu czegoś, o czym wszyscy i tak doskonale wiedzą. Bo cóż to za odkrycie, że Lipowa taka a nie inna, sam wiem o tym doskonale, codziennie kilka razy tamtędy przechodzę i jasne, że się już przyzwyczaiłem, co nie znaczy, że nie widzę tej mizerii. Może i tak, nawet na pewno, ale gdy tylko wkroczę na niemal przylegający doń długi deptak, przedzielony ratuszowym placem z fontanną, to natychmiast o tej Lipowej zapominam i już nawet nie tęsknię gdzie indziej, gdzie też mi dobrze. Tak jak z tym wróblem i kanarkiem, więc nie chwalmy w nadmiarze cudzego, skoro swoje jeszcze nieodkryte. A w ogóle, warto czasami przemyśleć także i te bezkrytyczne cudze zachwyty, tu zalecałbym mimo wszystko powściągliwość, a nawet i ostrożność. Inni znajomi (tutejsi) zafundowali sobie tegoroczne wrześniowe wakacje w Tunezji, oj, czego im tam nie obiecywano, istne eldorado, niemalże raj na ziemi. Gdy wrócili, na dzień dobry kategorycznie wszystkim zapowiedzieli, że nie chcą jakichkolwiek rozmów na temat ich „rajskiego wypoczynku”. Jasne, że ich nie pytałem, bo wyobrażam sobie jaki mógł być. A na Lipową, prędzej czy później i tak przyjdzie pora. Oby prędzej!
Bogdan Urbanek
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie