
(tygodnik temat, 17 maja 2012)
Tak już po prostu jest, że naszą wrogość wobec innych warunkuje pamięć o doznanych krzywdach. Na nic filozofia, etyka, nauki o cnocie czy setki przeczytanych książek - na ogół i tak wybieramy z nich to, co akurat nam się podoba. Znane na całym świecie w rozmaitych wariantach, uniwersalne powiedzenie: postępuj tak, jak chciałbyś, by postępowano wobec ciebie, niespodziewanie zaczyna drażnić. Szybko bowiem okazuje się, że to, co pasuje nam, reszcie - niekoniecznie. Idąc w zakład Pascala, najłatwiej więc poprosić Boga o zesłanie daru mądrości. Najlepiej jednak z zastrzeżeniem, że... jeszcze nie teraz.
Podobno nienawidzą ci, którym inni utrudniają spełnienie marzeń. Niejeden człowiek odkrył już, że chcąc przezwyciężyć tę tkwiącą gdzieś w środku ludzką słabość, warto najpierw przyjrzeć się sobie. Tylko, że to niełatwe. Nasza natura najchętniej unikałaby bowiem lustra. Można też inaczej. Najprościej, nie bacząc na nic, przypasać oręż i chwycić za ostry miecz słów. Aby osiągnąć cel, wystarczy poubliżać, powyzywać i pozłorzeczyć. Nawymyślać w imię wolności i ojczyzny. Zelżyć w obronie dobra i równowagi. Nadużyć znaczenia tworzących kanon wartości pojęć, by łączyć ludzi i ocalić ideały. Beztrosko zapomnieć o sile rażenia i bezmyślnie trwonić słowa. I czekać, aż media to kupią. I może nie raz powtórzą. A żądny sensacji świat o wszystkim usłyszy. Bo o to przecież chodzi.
Bohaterów... słowem? Zdziwienie jest zawsze to samo. Pojawia się, jakby reakcją na słowa nigdy nie była odpowiedź. Najczęściej poziom odzewu jest dokładnie ważony. Pół biedy, gdy ta reakcja zbliża się do poziomu bodźca. Ale dla niektórych i to bywa za trudne. Toteż raczej należy spodziewać się repliki dotkliwszej, bardziej bolesnej. Tak na wszelki wypadek. Gdyby temu, kto zaczął, już więcej nie przyszło do głowy kontynuować dialog.
Przyglądając się współczesnemu językowi publicznej debaty, zastanawiam się, czym jest nasza kultura i czym my jesteśmy. Już starożytni wiedzieli, że słowa zachowują ideę i ją przekazują. Mając tę świadomość, przestaję być pewna, czy mowa wciąż odzwierciedla świat za pomocą nazw. Można przecież powątpiewać, czy rzeczywiście pomiędzy nie zawsze trafionymi pomysłami burmistrza a wstrząsającymi wyczynami Josefa Mengele da się postawić znak równości. Równie wątpliwa wydaje się teza, że każdy internauta, krytykujący zachowanie władzy na forum "Tematu", to żołędny dupek.
Adekwatność słów też już się zaciera. Czy chrześcijański Bóg - ten sam, który przed tysiącem lat ukształtował naszą narodową tożsamość - jak okazało się 3 maja, jest... homofobem? I czy faktycznie wypowiedziane przez duchownego gorzkie słowa, odnoszące się do ludzkich sumień, to nawoływanie do nienawiści? Jeśli tak, to gdzie w tym całym "nawoływaniu" umieścić niełatwe dla świata, w tym dla rządzących, nauki Jana Pawła II? Wypadałoby chyba gdzieś pośrodku.
I jak tu nie wierzyć, że kryzys wartości zaczyna się od słów.
Dawniej ulubione przez polityków: hańba i zdrada - miały bardzo ciężką wagę. Dziś relatywnie złagodniały i rozmyły się w swojej semantyce. Z pozostałymi słowami stało się to samo. Znaczą już tylko tyle, ile różnią się od innych. Tylko czekać, aż dupki czy naziści tak nam spowszednieją, że nie będą już ani ranić, ani łamać kulturowych konwencji.
Mówi się, że władza jest wynikiem ludzkich obaw: podobno wybieramy tych, od których oczekujemy, że ochronią nas przed naszą posępną naturą. Spodziewamy się, że rządzący będą piewcami mądrości i sprawiedliwych rozwiązań. Tyle teoria. W praktyce jest trochę inaczej: wybieramy tych, którzy przeszkodzą innym objąć władzę. Mądrość i sprawiedliwość odkładamy na bok. Głosujemy "przeciw", a nie "za".
Kogo wybierzemy przy najbliższej okazji? Czy za dwa lata, jak chciałyby prawa współczesnego języka, postawimy na otoczenie tych, dla których trudne do zaakceptowania decyzje są jak najgorsze w historii zbrodnie na ludzkości? A może wybierzemy zwolenników tego, któremu osoby nieprzychylne kojarzą się wyłącznie z tylną częścią ciała? Może jednak zagłosujemy na tych, których słowa znaczą coś w jednej tylko "eko-dziedzinie"? No chyba, że do czasu wyborów objawi się nam ktoś jeszcze. Nie przemknie niezauważony. Poznamy go po słowach.
Póki co, wszyscy grają w swoją słowną grę. A potem? Potem i tak wrócimy do punktu wyjścia: jak zwykle kluczowy okaże się pretekst, który pozwoli im, obiecawszy wszystko, co pomieści pojemność słuchu, zepchnąć nas - masy - do roli przedmiotu.
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie