
W niedzielę 5 sierpnia na Mysiej Wyspie atmosfera niczym z gangsterskiego filmu. Było słychać policyjny gwizdek przywołujący gangsterów do porządku, był uciekający do jeziora perkusista - zbieg, były tajemnicze narady w oparach palonego tytoniu i słychać było pogrzebową pieśń...
To właśnie występ dobrze nam znanego zespołu Dixie Band, który w okresie wakacyjnym co drugi tydzień dostarcza gościom Mysiej Wyspy porządnej dawki starego, dobrego jazzu. I, jak się w niedzielę okazało, także dreszczyku emocji.
Koncert rozpoczął dobrze znany fanom zespołu utwór „Riverside”, który – jak wyjaśnia Andrzej Prokopowicz, grający na trąbce – był bardzo popularny na statkach pływających po Missisipi. Piosenka okazała się również zwiastunem nadpływającej „Księżnej Jadwigi”, która chwilę po zagraniu przez zespół „Riverside”, podpłynęła z grupą kolejnych gości przybywających na koncert.
Podczas występu każdy z członków zespołu kolejno dawał solowy popis na swoim instrumencie. Można było usłyszeć puzon Rafała Mizdalskiego, trąbkę Andrzeja Prokopowicza, kontrabas Sławomira Polaka, pianino Andrzeja „Zióło” Zielińskiego, klarnet Karola Ostrowskiego, banjo Waldka Gołdona, i perkusję Łukasza Łapińskiego. Solówki nie mogły jednak trwać zbyt długo, bo muzycy mogliby wyzionąć ducha i zagrana podczas koncertu pieśń pogrzebowa musiałaby być odtworzona z oczywistego powodu, aniżeli tylko dla uprzyjemnienia słuchaczom popołudnia. A po solówkach, gdy wszystkie instrumenty grały już razem, całej tej barwnej feerii dźwięków towarzyszył charyzmatyczny głos Magdaleny Czurejno.
W pewnym momencie pikanterii całości dodał... policyjny gwizdek, który można było usłyszeć podczas utworu „Gang Olsena” nawiązującego do duńskiej rodzinki mafijnej o nazwisku Olsen. Zapewne członkowie tejże familii bardzo często słyszeli dźwięki policyjnego gwizdka, nawołującego uciekających Olsenów do zatrzymania się i podniesienia rąk do góry. Ale i perkusista musiał mieć coś na sumieniu, gdyż niedługo po tym utworze, gdy grupa postanowiła zrobić sobie przerwę na „naradę” i papierosa, zrzucił desperacko ciuchy i... zbiegł do jeziora. Grupa jednak oczyściła go z zarzutów i wyjaśniła, że pan Łapiński uciekał przed... upałem. No cóż, możemy tylko wierzyć na słowo, ale chyba była to prawda, gdyż ktoś, kto miałby wyrzuty sumienia z jakiegokolwiek powodu nie wróciłby na miejsce zbrodni, a perkusista grzecznie przypłynął z powrotem i dołączył do grupy, aby kontynuować występ. (mk)
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
G.K.krytykuje na swojej stronie dno kapieliska na Mysiej Wyspie,a Wy milczycie na ten temat.