
tygodnik Temat nr 636 / 4 października 2012
Wieża wodociągowa z charakterystyczną sylwetką z daleka przypominającą ludzką postać, odeszła do historii. Pozostały po niej wspomnienia i zdjęcia. Teraz, miast proporcjonalnego ośmiobocznego bębna z kopułą, najpewniej przez długie lata będziemy oglądać przyklapnięty drewniany dach - symbol tymczasowości i bezsiły urzędów zobowiązanych do ochrony zabytków. Do tego co pozostało, po jakimś czasie zapewne się przyzwyczaimy. Potem wyrośnie nowe pokolenie, a kto wie, może ktoś napisze nawet bajkę o zaczarowanym zamku, z którego pozostała jedynie ośmiokątna baszta. Nie da się z niej zrobić ani galerii handlowej, ani kolejnego marketu, bo tych mamy - jak na tej wielkości miasto - całkiem sporo. Nie to, żebym ubolewał nad dolą i niedolą różnych Interemarchów, Polomarketów, Biedronek czy też samotnych jak duży palec w bucie Nettów, Kauflandów i Tesców. Jak mam wybierać zatęchłą, przesiąkniętą papierosowym dymem budkę z ofertą niczym w peerelowskim GS, to wolę tam. Po pierwsze taniej - choć bywa z tym różnie. Po drugie nie trzeba daleko wychodzić z domu. Są praktycznie na każdym większym osiedlu. To tyle w tej kwestii.
Bo to panie wszystko zmierza ku zagładzie. Nawet Majom w tym roku skończył się kalendarz. A poza, tym robi się coraz zimniej, dni są coraz krótsze, a przejęte przez obcych niegdyś nasze banki nie chcą nawet udzielać kredytów. Ile z tych narzekań możemy uznać za ważną informację, a ile za objawy jesienno-zimowej depresji? Pośród nas są i tacy, którzy wbrew przeciwnościom wynikających nie tylko z niepogody, nie poddają się. Nie poddają się i już. Takim właśnie wojownikiem, chociaż z chorym sercem jest Kazimierz Margol - szef, jakże inaczej - Stowarzyszenia Kardiologicznego. Właśnie w tych dniach jego stowarzyszenie obchodziło swoje dziesięciolecie. Co roku właśnie o tej porze sala kina Wolność wypełnia się po brzegi tylko po to, aby wysłuchać wykładów wybitnych lekarzy - kardiochirurgów. Z tej okazji do naszego prowincjonalnego miasteczka przyjeżdżają lekarskie sławy. I co ważne, nie uważają swego przyjazdu za jakąkolwiek ujmę w dorobku swojej pracy.
Wszystko robi to emerytowany nauczyciel. A tak, mógłby przecież nie wyróżnić się aż tak bardzo z tłumu. Zgodnie z obowiązującą doktryną, powinien przecież usiąść, stękać, narzekać na niskie ciśnienie, wrogie otoczenie, szwankujące zdrowie i kilkanaście innych przypadłości nie tylko wieku emerytalnego. Mógłby klapnąć w głębokim fotelu i mrużąc z zadowolenia oczy, entuzjazmować się kolejnymi dyrdymałami serwowanymi w kablówce w tzw. samorządowych audycjach. Tymczasem, nie oglądając się na lokalnych polityków, nie respektując prawideł wynikających z lokalnego systemu klientystycznego (obowiązuje hasło: „Kto nie z nami jest przeciw nam”), zdobywa na działalność stowarzyszenia pieniądze, organizuje różnego rodzaju spotkania, a na koniec jeszcze cała sala śpiewa mu sto lat. I to wszystko bez żadnego pozwolenia, bez zaangażowania urzędowych, promocyjnych specjalistów i bez pieniędzy budżetowych. Ba, nawet bez polityków, bo podczas spotkań, nawet takich jak to ostatnie, organizatorzy obywają się bez przemówień połączonych z wręczaniem obfitych wiązanek, zresztą kupionych za pieniądze podatników. Szef stowarzyszenia, jako były oszczepnik, słynie z krzepy w rękach, ale i mało giętkiego kręgosłupa. Krótko mówiąc, po prostu zgroza. Jak nic, wszystko to pachnie polityczną dywersją.
A jeśli już mowa o promocji, to nie spisali się szczecineccy uczestnicy prawicowej, a więc już choćby tylko z tego powodu, wrażej demonstracji w Warszawie. Oj, się nie spisali. Nie dość, że był ich pełen autobus, to na dodatek wzięli ze sobą jakoś niezupełnie przystające do „fajnej Polski” hasła. Pośród nich było jedno zupełnie nieprawomyślne, by nie powiedzieć nieeuropejskie, a więc wysoce nieprzyzwoite. Otóż, ponieśli ze sobą baner - parodię propagandowego plakatu nakazującego czujność wobec wrogów z napisem „Nie zaprzeczaj oficjalnej wersji wydarzeń, bo będziesz z PISU”. I gdyby tylko to. Dwóch panów Dariusz Trawiński i Jarosław Pianowski dali się wyłowić z tłumu redaktorowi Skowrońskiemu, a ten zrobił z nimi krótki wywiad (a panowie ze Szczecinka?). Na koniec nawet baner dali sobie wyłudzić. Teraz pamiątka ze Szczecinka będzie stała w holu warszawskiego Radia Wnet. I jak tu wbrew jesiennej słocie nie myśleć o nadchodzącej wiośnie?
Jerzy Gasiul
(jg)
foto: archiwum
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie