
Mimo traumatycznych przeżyć Bożena jest bardzo pogodna – stale się uśmiecha. To efekt wielotygodniowej terapii zastosowanej przez psychologa. Pomaga jej w tym i młody wiek i mąż, a także jej pięcioletni synek, który jeszcze miesiąc temu z utęsknieniem oczekiwał na siostrzyczkę. Ba, wybrał nawet dla niej imię. Zdecydował, że powinna się nazywać Zuzia. Rodzice na jego propozycję przystali. Na jej przyjęcie było już wszystko przygotowane nawet zabawki...
Jest mi ciężko i do dzisiaj nie mogę z tym się pogodzić. Ponieważ mam już chłopczyka, wiedziałam czym jest ciąża. Wiedziałem, jak odczuwa się ruchy, jak i czy przyjmować leki. Przyjmowałam leki na hemoglobinę, na podniesienie witaminy i kwas foliowy. Podczas całej ciąży nie chorowałam, chodziłam też regularnie do poradni „K”. W tym czasie nie chorowałam.
Do szczecineckiego szpitala trafiłam na tydzień przed terminem. Trafiłam tam, kiedy pojawiły się bardzo częste bóle. To było z piątku na sobotę 12 lipca. Pechowo dla mnie, bo właśnie rozpoczynał się weekend. Bóle rozpoczęły się o 22, ale się początkowo nie martwiłam, bo były bardzo rzadkie. Z czasem bolało mnie coraz bardziej i z mężem pojechaliśmy do szpitala. To była ok. 2-3 w nocy. Czekaliśmy jakiś czas na izbie przyjęć. - Ma pani napięty brzuch i bardzo nisko, będzie pani rodzić – powiedziała mi dyżurująca tam pielęgniarka proponując, abyśmy z mężem udali się windą na Oddział Położniczy.
Tam najpierw przeprowadzono ze mną wywiad. Sprawdzono, że miałam już rozwarcie na 3 cm. Przyszła położna , podłączyła mi KTG... i oświadczyła, że nie może znaleźć tętna. Zawołano ordynatora. Ten pobujał mi brzuchem. Przez chwilę zapadła cisza. - Dziecka nie ma, dziecko nie żyje – stwierdził autorytatywnie ordynator, dodając: Pocieszę panią,, nie jest pani pierwsza i nie ostatnia. W tym miesiącu pani jest piąta, a w roku ósma i kto wie ile jeszcze dzieci pochowamy. Żadnego słowa pocieszenia.
Przecież cały czas chodziłam do Poradni „K” na regularne badania, krwi i moczu. Lekarze twierdzili, że wszystko przebiega tak jak trzeba. Odsłuchiwałam nawet tętno mojego dziecka do samego końca. Było wszystko tak, jak być powinno.
Leżąc na łóżku przy ordynatorze kątem oka zobaczyłam na monitorze jak trzy razy zapukało serduszko mojego dziecka. Te pukanie tylko ja słyszałam. Lekarz tego nie słyszał?! Dlaczego nie słyszał? Zapadła cisza ,a ja trzymając ręce na brzuchu poczułam ruchy! Moja córeczka leżąc początkowo z prawej strony brzucha stopniowo schodziła w dół... Sądzę, że musiała się ratować do samego końca.
Cały czas błagałam, aby ratowali moje dziecko. Bez efektu. Zawieziono mnie z powrotem na salę. Leżałam tam długie 6 godzin bez żadnej opieki ze strony lekarza. W tym czasie przychodziła do mnie jedynie położna, podając mi wodę. Tłumaczyła mi, że nie mogą mi podać żadnych leków przeciwbólowych. Pocieszała mnie, podnosiła na duchu.... A ja wciąż prosiłam, ratujcie moje dziecko.- Siostro ja przed chwilą czułam ruchy.
- To niemożliwe.
Przecież to ja nosiłam dziecko przez dziewięć miesięcy.
Na drugi dzień z samego rana zadzwoniłam po doktora Żyłkę. Miałam szczęście, miał akurat dyżur. Przyszedł do mnie. Przysięgam, widziałam jak się wzruszył moją tragedią.
- W piątek była pani u mnie na USG, wszystko było dobrze. Mówiłem nawet, że lada dzień będzie pani rodzić. Jeszcze powiedziałem, że nic nie zagraża życiu dziecka.
Ujęła mnie jego postawa. Dałabym wszystkie pieniądze, aby to on mnie prowadził i był przy porodzie. To jedyny lekarz z powołania. Jedyny, który potrafi się dzielić radością, kiedy rodzi się zdrowe dziecko, ale też rozumie kobietę po utracie dziecka.
Na pewno nie ordynatorowi. Nie, nie. Przez niego mam awersję do szczecineckiego szpitala.
Pierwsze dziecko rodziłam również w naszym szpitalu, ale wtedy opieka była o wiele lepiej zorganizowana. Była bardzo miła atmosfera, szybko zawieziono mnie na porodówkę, sprawnie zrobiono KTG. Teraz zanim zrobią wywiad, zanim przyjedzie lekarz mija godzina albo i dłużej. Jak się, za przeproszeniem, gęby nie otworzy, to nic nie zrobią. Co to za szpital, że wszystko trzeba przynieść ze sobą? Żeby kobiety były owinięte fartuchami? To jest okropne. A jeszcze przed pięciu laty było całkiem inaczej. Mieli i wkładki dla matek, i pampersy dla dziecka i pieluchy, jeśli któraś nie zdążyła kupić.
Poród odbył się siłami natury. Córeczka miała 58 cm i ważyła 2,72 kg, podczas gdy szpitalne USG wykazało niecałe 2 kg. To był kawał dziewuchy. Położna ochrzciła mi ją. – Zuzia. Tak miała mieć na imię i tak też się stało.
W dzień wypisu, podczas obchodu ordynator bezczelnie mnie zapytał, czy potrzebuję dla siebie urlopu macierzyńskiego? A co, miałam na drugi dzień, jakby nic się nie stało, iść do pracy? Byłam po prostu w szoku. Do mnie do dzisiaj nie dociera, że moje dziecko po prostu nie żyje.
Potraktowali moje dziecko jak królika doświadczalnego. - Wasz dzieciak leży w chłodni w „Atenie” – stwierdził sucho ordynator.
Nie użył słowa córka, noworodek, czy dziecko. Żadnego słowa pociechy. Zadecydował z dyrektorem, że sekcja zwłok będzie wykonana w Koszalinie. Ponieważ się na to nie zgodziłam, kazali mi napisać do dyrektora podanie, aby odstąpić od sekcji. Napisałam. Odstąpili.
Ja przecież wiem jaka jest przyczyna.
Na wszystkich Świętych pójdę na grób mojej Zuzi zapalić świeczkę. Na pewno się rozpłaczę...
Jerzy Gasiul
Imię mojej rozmówczyni zostało zmienione
foto na str. głównej: stock.xchng / sardinelly
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
nikt nic nie zrobi bo wsyscy sie boja kiwnac palcem nikomu nie chce sie ciagac po sadach a lekarzom cizko cos udowodnic! ja trafilam do szpitala 12 lipca czyli w tym czasie co pani ale na szczescie udalo mi sie urodzic zdrowa coreczke.byla w moim brzuchu 13 godzin bez wod plodowych zanim sie urodzila lekarze a wlasciwie jedna pani doktor nie miala czasu odpowiedziec mi na zadne moje pytanie, byly tylko szepty miedzy poelegniarkami o moich zielonych wodach plodowych ale coz?? na szczescie na dyzur przyszedl DOKTOR ŻYŁKA i wszystko poszło sprawnie. brak słów na to co dzieje sie w szpitalu szczegolnie na oddziale polozniczym lekarze podchodza do pacjentow jakby robili im łaske a potem domagaja sie podwyrzek!!!! nic nie mozna im zrobic
W pierwszej kolejności chciałbym Państwu złożyć wyrazy najgłębszego współczucia. Proszę mi wierzyć wiemy wraz z żoną co Państwo czują. My z żoną przechodziliśmy to o samo rok temu tylko było to 12 sierpnia 2007 r. też w niedzielę i takie samo podejście mieli wówczas lekarze do mojej żony. Na chwilę obecną trzeba by było coś zrobić względem tej placówki a w szczególności lekarzom. Jeżeli jest ktoś jaki również Państwo to czekam na jakieś info o tym. Ja czekam. Jeszcze raz wyrazy najgłębszego współczucia. Andrzej
to bardzo przykre i straszne :(
Najgorsze, że jesteśmy bezsilni!
niewiem co pani powiedziec przykro mi to za malo nigdy nie przezylam takiej tragedi jak pani ale jedno jest pewne nie mozna tak tego zostawic nasz pan ordynator nie jest wszechmocny