
Pewnego dnia długo zastanawiałem się, czy wybrać się głęboko w las na spotkanie z borsukami, czy nieco bliżej i na zdecydowanie łatwiejszy „łup”, jakim miał okazać się dorodny rogacz, którego od jakiegoś czasu regularnie obserwowałem. Wygrało moje wygodnictwo i po części głód sukcesu fotograficznego, gdyż większość moich ostatnich wypraw kończyła się brakiem szczęścia do zdjęć, które dawałyby mi zadowolenie i satysfakcję.
Sarny są zwierzętami z natury płochliwymi i prowadzącymi dość skryty tryb życia. Cechuje je przywiązanie do swojego terytorium, które nie jest wielkie i zależnie od pory roku może się wahać od 20 do 30 ha. Zdecydowanie większym areałem osobniczym (koczowiskiem), dochodzącym nawet do 150 ha, wykazuje się sarna polna. Inną ciekawostką jest fakt, że budowa oka sarny sprawia, że widzi ona nieostre i zniekształcone obrazy, jednocześnie jest ono bardzo wrażliwe na ruch. Zachowanie sarny jest też różne na otwartym terenie, gdzie zawsze szybko ratuje się ucieczką. Natomiast pod osłoną gąszczu wytrzymuje z
bliżenie się wroga na bardzo bliską odległość. Umiejętne wykorzystanie tych faktów, daje duże możliwości obserwacji z bliska. Tak więc trochę cierpliwości zmieszanej w odpowiednich proporcjach z wiedzą, a prawdopodobieństwo fotograficznego sukcesu jest duże. Zachęcony dużą znajomością sarnich zwyczajów i miejsc, w których najchętniej bytują ochoczo ruszyłem w jedno z piękniejszych miejsc mojego leśnictwa.
Piękne popołudnie rozlewało się ciepłymi kolorami po niewielkiej śródleśnej łączce. Licznie rozrzucone jałowce dodawały jej uroku niczym wyszukana biżuteria. Trochę nie pasowałem do tego widoku objuczony sprzętem fotograficznym i mojego patentu złożoną przenośną czatownią.
Niczym szczególnym jest, że spora część zwierząt wykazuje dużą regularność w trybie życia. Doświadczone stare rogacze potrafią wychodzić na żer w swoich ulubionych miejscach niemalże z zegarmistrzowską precyzją. Moje obserwacje sprawiły, że mimo faktu dysponowania małą ilością czasu na rozstawienie mojej czatowni, to i tak czułem, że uporam się z przygotowaniami w sam raz i zamaskuję, zanim zorientują się sarny. Wybrałem odpowiednie miejsce nie tylko pod względem bezpieczeństwa mojego ukrycia, ale też mając na uwadze, że jak tylko pojawi się „mój rogacz”, będę miał go na pięknym tle i w wyjątkowym świetle, jakie tego dnia w wymarzony sposób wydobywało z cienia niebywałe detale jaru, w którym ścielił się dywan łąki.
W chwili, gdy pozostało już tylko zakryć specjalną siatką stelaż czatowni, nagle z odległości może trzydziestu metrów, usłyszałem donośne i wyraźnie zdenerwowane „szczekanie” mojego rogacza! Aż podskoczyłem, wyrwany z rozśpiewanej ptakami ciszy. No tak, to on mnie obserwował, tym razem ja byłemobiektem zainteresowania. Zostałem bezlitośnie zdekonspirowany. Zaniepokojonego głosu sarny nie lekceważy w lesie żadne zwierzę. System alarmowy został uruchomiony. Rogacz odskoczył w gęstwinę i słyszałem jak coraz bardziej się oddala, długo jeszcze wyrażając swoje oburzenie charakterystycznym głosem przypominającym nieco szczekanie. Szanse na rewelacyjne zdjęcia sarny tego dnia przepadły. Pozostało zapaść w czatowni i liczyć na jakiś cud, przypadek, a przy okazji z przyjemnością relaksować się, jako to mawiają niektórzy filmowcy, w pięknych okolicznościach przyrody.
Dzięki takiemu postawieniu sprawy, w lesie nie ma straconych chwil. Rozsiadłem się zatem wygodnie i,korzystając z pięknego otocznia, poddałem się odprężającemu nastrojowi letniej łąki, szumu drzew i żywicznemu zapachowi borów. Zdarzenie z rogaczem sprawiło, że zacząłem wspominać „komicznie” zdarzenia, jakie przytrafiły się mi podczas moich leśnych wędrówek.
Pewnego razu wracałem bardzo późną porą z lasu. Zmęczony długim przemierzaniem leśnych ścieżek z opuszczoną głową i mocno nadwyrężoną kondycją, z trudem wlokłem się do samochodu. Noc była ciepła i wyjątkowo cicha. Księżyc jak na swoje możliwości leniwie rozświetlał drogę, czyniąc z rozjeżdżonych kolein białe nitki drogowskazów. Kiedy wyszedłem z lasu na otwartą przestrzeń, postanowiłem sobie nieco skrócić drogę przecinając łąkę. Wiedząc, że nie mam już pod nogami pniaków, gałęzi i wystających korzeni przestałem koncentrować uwagę na tym, co pod nogami. Cisza, księżyc i monotonne równe tempo marszu sprawiły, że z przyjemnością zapadałem się we własne myśli. Nagle nadepnąłem na ogromną minę hukową! Ryk niemalże bestii, tajemniczy dinozaur, który wyskoczył z pod ziemi niczym zza światów. Moje serce pobiło wszelkie rekordy uderzeń na sekundę, a głos, który z siebie wydobyłem byłby marzeniem wszystkich dźwiękowców zajmujących się produkcją horrorów. Jak się okazało, ja w swoim zamyśleniu nadepnąłem na borsuka, który był tak zajęty swoim łowieckim trofeum, że też nie zauważył jak się zbliżam. Wszystkie jego zmysły zawiodły. Podejrzewam, że on podobnie jak ja poczuł w sobie roczną normę stężenia adrenaliny we krwi. Najbardziej śmieszyło mnie, że ja po okrzyku przerażenia trzymałem się za serce, a borsuk kilka metrów, po tym jak ode mnie odskoczył wydawał z siebie dźwięki jak lokomotywa, która sapie i dyszy! Od tamtej pory mam ogromny sentyment do borsuków.
Ciekawych, śmiesznych, dramatycznych spotkań ze zwierzętami mam we wspomnieniach więcej niż jakichkolwiek fotografii. Tego albumu wspomnień nie oddałbym za nic w świecie. Nie da się go jednak zapełnić przez oglądanie telewizji, czytanie książek, czy oglądanie fotografii. Zatem pakujmy w plecaki aparaty, zapał i w las! Gdy wrócimy, rozpakowując bagaż zauważymy, że jest on powiększony o nieporównywalne z niczym przeżycia.
Robert Antosz
[email protected]
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie