
Kisiel powiedziałby - „Trudno, skoro castingi mają teraz zastąpić umiejętności, czyńmy je z umiarem, rozsądnym umiarem”. Nie, nie wymyśliłem prochu, to jego słowa, podebrane z któregoś z felietonowych tekstów z „Tygodnika Powszechnego”, już po 1989 roku. Casting, słowo może i nowe, bez wątpienia modne, choć bez przesady, latami był to zwykły nabór czy wybór i jakoś nikomu to nie przeszkadzało. Ale że panta rhei, to już nawet mówią, iż obciachem jest teraz napić się zwykłej swojskiej oranżady czy w lokalu z ambicjami żądać golonki z zasmażką, ot czasy! Casting w swej normalnej, powiedziałbym, słownikowej postaci - to nic ponad spotkanie, na którym dokonuje się wyboru aktorki, modelki, reklamowej prezenterki etc. przy czym jasne, że dotyczy to także obsady męskiej. W castingach tłumnie zazwyczaj uczestniczą przyszli bądź początkujący aktorzy, statyści, aktorzy amatorzy, dzieci, modele, słowem, kto żyw. Nie tak dawno z okna swojego pokoju obserwowałem sporą grupę pań i gdzieniegdzie panów, oczekujących, rozpoczęcia castingu na sprzedawców w naszym osiedlowym supermarkecie. Poszło, znaczy odbył się, choć do dziś tamten castingowy personel zmienił się trzykrotnie, a może i więcej. Ale nie tylko handlowe giganty sięgają po tak nieskomplikowaną formę doboru przyszłych pracowników. Nieco ponad rok temu od wczesnych godzin porannych pod drzwiami naszego nowego osiedlowego sklepu mięsno-wędliniarskiego (kolejnego) też ustawił się spory wianuszek kobiet, liczących na któreś z dwóch sklepowych stanowisk. Wprawdzie po niespełna roku pobliski rzeźnik, jak powiedziałaby moja mama, znów zamknął swe podwoje, no ale jakby co casting się tam odbył, a jakże.
Wbrew pozorom, castingi nie są jednak giełdą oczekiwanych umiejętności. Oferowanych, zgoda, ale na pewno nie takich, do jakich być może i przywykliśmy, gdzieś tam je wypatrzyliśmy, czy nam się po prostu należą. No nie! Daleko nie szukać, tu u nas w Szczecinku wielu castingowych sprzedawców rzadko kiedy zadośćuczyni naszej prośbie i raczej nie poda nam twardego ostrego sera czy białego półsłodkiego wina, bo się na tym z reguły nie wyznają. I w tym, myślę, tkwi istota Kisielowej troski o fuzję castingu z umiarem, rozsądnym umiarem. Castingową wylęgarnią są oczywiście coraz bardziej ekspansywne stacje telewizyjne, które dawno już zatraciły rozsądek w serialowej gonitwie za widzem. A że aktorska obsada nie z gumy, agencje castingowe dwoją się i troją, no i mamy to co mamy - debiutujący amatorzy gubią końcówki, fatalnie wymawiają zmiękczenia, ich dialogi są po prostu niezrozumiałe. Przykład, dlaczego profesjonalny aktor czysto i poprawnie powie „wziąć” czy „kupić”, a serialowy amator czy lokalny reporter z szybkiego naboru - „wziąsc” czy „kupic”? Proste, aktor z akademickim cenzusem wie co to jest dykcja i jakie znaczenie w sposobie wymawiana tekstu ma przepona. Ale co tam - telewizyjni producenci liczą nade wszystko na sukces kasowy, castingowy amator jest tani, nie to co zawodowiec z nazwiskiem, ot i cały wic.
Gdyby móc ów właściwie rozumiany casting z rankingiem połączyć, no właśnie, czy jest to możliwe? Mówiąc prościej - czy mamy możliwość samodzielnego wyboru tego co najlepsze? Wydaje się, że po części tak, choćby w ochronie zdrowia, wszak ciągle jeszcze sami sobie wybieramy lekarza rodzinnego, uwzględniając przecie na ogół dobre o nim opinie. Co do mnie - ze swojego wyboru jestem rad i to bardzo, i za rodzinę też mogę to samo dopowiedzieć, i żadna to prywata. Gdyby można było tak w szkołach, ale w tych publicznych, samorządowych? Bo niby dlaczego nie, bo jaka to w końcu osobliwość, że uczeń czy jego rodzic sami sobie wybiorą nauczyciela? Nie odkrywam Ameryki, gardłowałem za tym i to nie raz na niejednej krajowej konferencji. Broniłem nawet swoich racji w obecności byłej wiceminister i co? Ano ku ogromnemu zdumieniu usłyszałem - „Kolego, a co zrobilibyśmy z nauczycielami, których uczniowie czy rodzice nie wybiorą?” No proszę, wyszło szydło z worka, ale dlaczego asekuracyjnie zakładać, że nikt bądź mało kto ich wybierze? Też proste, widać znacząco odstają od tych najlepszych, czyli są po prostu słabi, więc nie powinniśmy ich żałować. Czy trzeba to przywoływać i dopytywać o takie czy inne priorytety, teraz XXI wieku? I to też jest ten Kisielowy rozsądek, rozsadek z umiarem. Że odwrotnie? To przecież to samo.
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie