Reklama

Bo zegary mają duszę

25/07/2008 18:19

U zegarmistrza Ryszarda Focińskiego upływający czas odmierza kilkanaście zegarów małych, dużych i tych bardzo dużych, których głośno tykające mechanizmy zagłusza budzikowe i ręczne pospólstwo.

W małej, niepozornej, „wrośniętej” w ziemię budce, niezależnie od pory dnia klientów raczej nie brakuje. Ludzie najczęściej przychodzą po wymianę baterii, teleskopu w zegarku, naprawę paska, czy bransoletki. Zdarzają się też „poważniejsi” klienci - to ci, którym posłuszeństwa odmówił ścienny zegar – najczęściej rodzinna pamiątka przechodząca z pokolenia na pokolenie. To taka swoista zegarowa arystokracja, wymagająca specjalnego traktowania.

Bo ma duszę  
  Szczególnego pietyzmu i pracy wymagają tzw. zegary pałacowe. - Naprawiam ich dosyć sporo. W tej chwili mam kilka takich zegarów. Wszystkie mają już ponad sto lat, ale jak na tego typu zegary to nie jest dużo. Odmierzany przez nie czas zrobił jednak swoje. Wypracowały się niektóre części i trzeba je wymienić. Tutaj, na miejscu mam tokareczkę i co mogę to zrobię, ale niektórych rzeczy jednak nie da się wykonać. Naprawa tego typu zegarów jest bardzo pracochłonna.
   - Biorę się do ich naprawy wtedy, kiedy mam ochotę. A tak! Mówię to nawet klientowi, że jego zegar zrobię, kiedy będę miał na to chęć. Jeśli nie będę miał do tego odpowiedniego nastroju, po prostu go nie zrobię. Wtedy klient może czekać miesiąc, dwa, zanim wezmę go do roboty. Ale kiedy już wezmę się za naprawę, wtedy wystarczy pół dnia. Taki zegar ma duszę. Słychać go, bo przeważnie dzwoni. Jakoś inaczej się zachowuje niż kwarcowy, który sobie tylko pyka. Ale takich zegarów jest coraz mniej. Teraz jest duży import z Chin, ba nawet porządne firmy mają swoje montownie w Chinach.

Z ojca na syna
  - Zacząłem pracować jako zegarmistrz po wyjściu z wojska w 1975 roku u ojca, który był właścicielem tego zakładu. Mój dziadek nie był zegarmistrzem, ale ja przejąłem zawód po moim ojcu. Ojciec zaczął robić w tym fachu z chwilą przyjazdu do Szczecinka w 1947 roku. Wtedy w Szczecinku nie było prywatnych zegarmistrzów. Wszyscy pracowali w spółdzielni, która mieściła się przy ul. Żukowa (dz. Wyszyńskiego), w miejscu dzisiejszego baru. Spółdzielnia nazywała się „Jedność”. Z czasem każdy z nich uciekł. Niestety, mój syn, mimo moich starań  nie chce w tym zawodzie pracować. Rzemieślników niszczy ZUS, poza tym nie mam lokalu. W tej chwili handel się bardziej opłaci niż rzemiosło.

Pierwszy zegar
 - Na pewno pierwszym zegarem, który dostałem do naprawy był budzik. Dlaczego? Ponieważ ojciec nie dałby mi do naprawy zegarka ręcznego, mimo że już miałem o tym pojęcie. Nasz zakład najpierw był na końcu ulicy Wyszyńskiego, potem mieliśmy budkę na rynku. Teraz mam przy ul. Wyszyńskiego. Budka niepozorna, ale nic nie mogę zrobić. Nie jestem właścicielem gruntu, w każdej chwili mogę otrzymać wypowiedzenie i będę musiał stąd uciekać. 
  - To jest mój zawód i moja pasja. W tym wieku już nie mogę go zmienić. Przychodzą do mnie również ci, którzy przychodzili do mojego ojca. Wspominają mi nawet, że byli u mojego ojca kilkadziesiąt lat temu.

Od budzika do wieżowego
  Co ludzie przynoszą do naprawy? - Głównie zegarki kwarcowe, w których trzeba założyć szkiełko, bo się stłukło, pasek wymienić. Tradycyjne zegarki odchodzą już w przeszłość. Owszem, kiedyś też zdarzały się zegarki na baterie, ale były to zegarki elektryczne a nie, jak teraz, elektroniczne.
  - Naprawiałem także zegar wieżowy w Szkole Podstawowej nr 1 i ten w ratuszu. Ten ostatni jeszcze z ojcem. Po wojnie nasi rzemieślnicy założyli mu naciąg elektryczny, bo nie miał kto zegara nakręcać. Zamontowano wtedy silnik elektryczny ze ślimakiem, ale to nie zdawało egzaminu. Ojciec potem przerabiał go na system tradycyjny, nakręcany korbą. Do dzisiaj ratuszowy zegar nakręcany jest korbą. Co trzeci dzień trzeba tam wejść i nakręcić trzy bębny.
  - Naprawa zegarów wieżowych to było dla nas wyzwanie. Ten drugi naprawiony przez nas, w „jedynce”, mimo że jest tam pan, którego przeszkoliłem, dzisiaj już nie chodzi. Niestety, nie mam na to wpływu. To był największy zegar, który zdarzyło mi się naprawiać. Miał jeden szkopuł, z którym nikt sobie nie mógł poradzić, nikt też tego nie mógł dojrzeć. Okazało się, że jeden z malutkich trybów był zgięty i dlatego zegar zatrzymywał się raz na dobę.

Najpierw obserwuję
   - Zanim przystąpię do naprawy najpierw obserwuję. Znam zasady działania zegarowych mechanizmów, więc wiem jak powinny działać. Słuch pomaga? - Po jego chodzie też można poznać, czy wszystko jest prawidłowe, czy też kuleje. Wsłuchiwać się można tylko w zegary wahadłowe.
   - Do niedawna mieliśmy zegary ścienne i budziki produkcji polskiej, rosyjskiej, enerdowskiej. Teraz wszystkie pochodzą z jest z prywatnego importu przeważnie z Belgii, Holandii i Francji. Niektóre zastosowane tam rozwiązania nieraz pierwszy raz widzę. Nie są to stare zegary, pochodzą najczęściej z lat sześćdziesiątych. W tym czasie u nas takich rozwiązań nie stosowano.
  Lepsze? – Nie. Po prostu inne.
  - Po naprawie taki zegar obserwuję u siebie przez dwa tygodnie. Na ręczny wystarczy dwie doby.

Psują się wszystkie
  - Zegarki, które były popularne w latach 60 i 70 ludzie do dzisiaj jeszcze noszą. Mam na myśli te ręcznie nakręcane. Przychodzą do mnie osoby ok. pięćdziesiątki z takimi zegarkami, które - jak twierdzą - dostali jeszcze na komunię. Pewnego razu przyszedł do mnie pan z rosyjskim zegarkiem kirowskim. Powiedział mi wręcz, że jest to jego pierwszy zegarek, nie obchodzi go jak to zrobię, ten zegarek ma chodzić.
  - Tradycyjne lub wysokiej jakości zegarki wytrzymują dłużej. Natomiast takie popularne zegarki kwarcowe po 3 latach nadają się do wyrzucenia. Dlaczego? - Ponieważ nie wytrzymuje obudowa. To są cynkowe stopy, które się kruszą i rozpadają.
  Najdroższy zegarek, jaki naprawiałem, to był rolex. Jedyny raz w życiu miałem taki w ręku. Kosztuje w tej chwili ok. 20 tys. euro, a mimo tego się popsuł. To mnie trochę zdziwiło, ponieważ taki zegarek nie ma prawa się popsuć. Okazało się, że się urwała sprężyna. Być może była to wina klienta. 

Wolą jednorazówki
- Moda wraca i w tej chwili ludzie szukają zegarków mechanicznych. Są z tym pewne kłopoty. Nie ma już tanich, rosyjskich zegarków. To były bardzo dobre zegarki. W tej chwili zegarek rosyjski Poljot kosztuje 1300 zł. Polskich zegarków ręcznych nigdy nie było. Znane z lat sześćdziesiątych marki Bałtyk i Jantar to były zegarki rosyjskie robione w Łodzi. Tam robiono jedynie koperty i tarcze. Teraz już nic nie ma. Zegarki mechaniczne kupić można, ale są szwajcarskie, a to już spory wydatek. Dlatego ludzie wolą kupować jednorazówki po 15 złotych. 
  Najmniejszym zegarkiem, jaki naprawiałem, był produkowany niegdyś przez Rosjan Łucz. To były bardzo rzadkie i bardzo malutkie zegarki przeznaczone dla kobiet. Były jednak mało wytrzymałe. Tak już jest, że najbardziej uszkodzone, jakie mi się trafiały do naprawy, to były z reguły zegarki damskie. Kobiety myją, piorą, gotują i bardzo często się zdarza, że zegarki zalewane są wodą, są często zardzewiałe wewnątrz. U mężczyzn najczęściej są uszkodzenia mechaniczne. To taka specyfika.

Wraca moda na stare
  - Tu mam kieszonkowy szpidel. To taki stary zegarek wykonany jeszcze przed wymyśleniem wychwytu łopatkowego. Część mechanizmu robiona jest ręcznie. Jest już naprawiony, muszę go jeszcze poskładać. Jest tam taki łańcuszek podobny do takiego w rowerze, teraz bardzo trudno byłoby go dorobić. Zrobiony został dwieście lat temu.
 - Ten ma obrotowe wahadło. Ten na górze to zegar roczny. Nakręca się go raz w roku. Mechanizm jest pod szklaną kopułą, aby się nie zakurzył. Polega to na tym, że wahadło się obraca. Ma bardzo mały ruch, ale za to ma duże przełożenie. Bardzo powolny ruch sprawia, że nakręca się go raz do roku. Są też zegary, w których mechanizm wisi na strunie. Struny bardzo często są urywane i takie zegary są bardzo trudne do naprawy. Ten zegar pochodzi z Holandii. Ma ok. 30 lat, ale ładnie wygląda. Godziny wybijają mosiężne dzwonki.  U nas do tej pory najczęściej spotykało się zegary z gongami (polskie) albo strunami (rosyjskie). 
  - Tu jest ciekawy zegar. Jego mechanizm z cyferblatem umieszczony jest na wahadle. Jest trudny w odczytaniu, nie jest funkcjonalny, dlatego stanowi raczej dekorację. 
 
Latem najwięcej
 - Najwięcej klientów przychodzi latem. Zimowe miesiące są do niczego. Styczeń, luty, marzec, to martwe miesiące. W tym czasie ciężko przeżyć. Najlepszym dniem w tygodniu jest poniedziałek, wtedy mam najwięcej klientów a najgorszym... wtorek.
          
                

Rozmawiał:Jerzy Gasiul


foto: temat / stock.xchng

Aplikacja temat.net

Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.


Aplikacja na Androida Aplikacja na IOS

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo Temat Szczecinecki Temat.net




Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do