Felieton ukazał się 26.11 w Temacie Szczecineckim
Niedawno na tym miejscu pytałem, czy nowej władzy, wówczas w opozycji, starczy determinacji do obrony języka polskiego. I nie tylko języka, gdyż od dawna wciska nam się teorie o przebrzmiałych wartościach. Wszystko zaczyna być przebrzmiałe wedle tych mędrców.
Rozumiem, że język musi być giętki by wyrażać to, co pomyśli głowa, wieszcz tak zauważył proroczo. Ale tu i teraz głowa myślenie jakby wyłącza. Zatem łykam anglojęzyczną nazwę rdzennie polskiej firmy na ulicznym szyldzie, to jest przepraszam – na bilbordzie lub czymś podobnym. Tym obcym słowem, nazywa się spłowiałą szmatę. Rozejrzyjmy się wokół w Szczecinku, a wtedy przekonacie się, że piszę tak nie bez powodu i nie ze starczej zgryźliwości. O ileż byłoby ładniej, gdyby ten chłam poszedł na śmietnik. Nie tylko u nas w mieście, wszędzie.
A telewizornie? Możemy sprzęt przestawić na inny kanał, jak nam się coś nie podoba. Ale jaki? Na każdym trafimy reklamy, z których większość to obrazki ze snu pijanego wariata. A jak nie reklamówki, to kretyńskie filmy, mogące podniecać idiotów.
Gdyby ktoś się uparł i policzył ile czasu antenowego pochłaniają reklamy, a ile film – wyszłoby czasem pół na pół, a w najlepszej sytuacji jeden do trzech. Bywają pozycje ambitne. Głównie w nocy, bo w godzinach „największej oglądalności” leci barachło. Przeważnie z morderstwem, żywymi zwłokami itp. w roli głównej. Ponoć widz tego i tylko tego pragnie.
Każdy? Większość? Mam wątpliwości, bo zarówno w szczecineckim kinie kiedy grają ciekawy obraz sala pełna. To samo, gdy chodzi o imprezy w kinie lub w Zamku. Chwała należy się SAPiK za dobór repertuaru.
Niemal każda produkcja filmowa w TV, że użyję modnego teraz zwrotu, musi zawierać trupa. Bez trupa nie ma życia. Może to być morderstwo za pomocą szybkostrzelnej, wielkokalibrowej spluwy, mogą się zabijać z użyciem narzędzi spiczasto-krawędziastych lub krawędziasto-tępych. I muszą kopać się w krocze. Kiedyś policzyłem ile kopniaków w to czułe miejsce przyjął bohater tak zwanego filmu akcji. Straciłem rachubę przy dwudziestu. I gostek nie zszedł z bólu, mało - nawet się nie krzywił po każdym sztosie! Co mnie wprawiło w dłuższe osłupienie.
Czasem obejrzę odcinek jakiś serialu na tym lub innym kanale telewizji – przepraszam za wyrażenie – publicznej. I co? Nie ma takiego, w którym nie występowałby przebiegły morderca (lub kandydat na zbója), złodziej, naciągacz naiwnych starszych pań. Bywają pedofile oraz rozmaici kochający zupełnie inaczej.
Tym sposobem możemy mieć nieboszczyka lub stukniętego zboka w każdym domu, w każdej chwili. Nawet w serialu pt. „Ojciec Mateusz” ksiądz rzymskokatolicki, grany przez utalentowanego artystę o aparycji i gestach przepięknego amanta, nie modli się, brewiarza nie czyta, nie spowiada i tak dalej, lecz wspomaga policję. I zamiast niej rozwiązuje kryminalne zagadki. Przy czym policjanci wychodzą na upośledzonych umysłowo w stopniu umiarkowanym.
W TV komercyjnych większość serialowych tasiemców to tak zwane formaty. Co oznacza małpowanie, aczkolwiek wmawiają nam, że chodzi o przystosowanie scenariusza do polskich warunków. Polskich?
W wielotysięczno odcinkowej telenoweli „Na Wspólnej” z obsadą prawdziwych aktorskich gwiazd, kradną, malują brzydkie napisy na szybie knajpki, biją się po buźkach, a w kilku odcinkach następuje kumulacja seksu lub kopulacja kumulacji, bo już nie odróżniam. Powie ktoś – świat pędzi, wszystko się zmienia, być może nie zawsze na lepsze, nic wielkiego. Obyczaj nowy, inny, nie można stać w miejscu.
Ocenzurować, zakazać, wyrzucić? Bzdura kompletna. Dlaczego jednak ja, podatnik, mam dokładać do chłamu? Dlaczego publiczne pieniądze wydaje się na występki przed kamerami kilku facetów, którzy uważają, że stworzyli kabaret? Niech występują, nie mam nic przeciwko, u cioci na imieninach na ulicy, gdziekolwiek. I niech płaci ten, kto chce oglądać.
Wiem, z gustem jak ze smakiem – dyskusji nie ma. Tyle, że tak zwane publiczne (czyt. za nasze pieniądze działające) środki przekazu maja gusty kształtować. Ostatnio wybuchła jakaś lokalna wojenka we Wrocławiu w kwestii utworu scenicznego, w którym można oglądać seks „na żywo”. Tylko w tym sęk, że nie w prywatnym teatrze, tylko w miejskim, utrzymywanym z podatków.
Dalece mi do purytanizmu, toteż proszę bardzo: Pod koniec lat 70. w Hamburgu koledzy dziennikarze niemieccy pokazali nam za tzw. Żelazną Bramą dzielnicę burdeli oraz pornokabaretów. „Chodźcie do nas, tylko u nas cztery pary na raz się...” wrzeszczał po polsku odźwierny, rodak nasz na saksach w bogato szamerowanym mundurze generała armii pruskiej, gdy usłyszał naszą rozmowę w mowie ojczystej. Kto chciał – wchodził, płacił słono. Z własnej kieszeni, a spektakl odbywał się, za przeproszeniem, w burdelu, a nie w teatrze.
Nowy minister kultury zapowiedział, że weźmie się za porządek, że będzie pilnował kasy i nie da forsy na imprezy jak wspomniane wyżej.
Urzędnik ten ma odpowiednie narzędzia – ustawy jak ta o ochronie języka ojczystego, niestety martwa. Jest też rada od telewizji i radiofonii, gdzie jej członkowie są opłacani jak ministrowie i która powinna zając się wykorzystaniem czasu na reklamy, ich jakością. Czym dotychczas się zajmuje – nie wie nikt poza nią samą. No, to do roboty.
Ps. Nowy szef resortu kultury jest w randze wicepremiera. Chyba to coś znaczy. Poprzednio tylko raz się tak zdarzyło, gdy ministrem kultury i wicepremierem (za Gierka) był Józef Tejchma. Komuch jakby kto pytał, lecz przyzwoity, ceniony za światły rozum. Teraz mamy profesora Glińskiego, którego media przedstawiały jako bezwolnego cyborga. A okazuje się sympatycznym starszym panem. Nawet rozmownym.
Wojciech JurczakJeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie