Emocje związane z szczecineckim szpitalem są ciągle żywe. Świadczy o tym ostatnia nadzwyczajna sesja Rady Miasta, zwołana w poniedziałek (3.10). Miało być spokojnie i merytorycznie, a wyszło - jak zawsze. Prezesowi szpitala zarzucono drugie dno w powiązaniach z Podimedem, powrócił temat SOR i… sepsy.
Po co ta sesja?
Na początku głos zabrał Jerzy Hardie-Douglas. Burmistrz przypomniał, jakie przeobrażenia wciągu kilku ostatnich lat przeszedł szczecinecki szpital. - Dzięki zrozumieniu radnych i zabezpieczaniu zarówno przez miasto, jak i powiat środków finansowych, powstały nowe oddziały. Warunki się niesamowicie zmieniły. Przez 7 lat wpompowaliśmy w szpital blisko 30 mln zł. Były to środki z samorządów, pochodzące z zewnątrz, a także środki wypracowane przez szpital. Dążymy do tego, żeby stworzyć ośrodek o wszystkich cechach szpitala specjalistycznego – powiedział burmistrz.
Następnie wytłumaczył radnym, po co w ogóle została zwołana nadzwyczajna sesja. – To próby przedstawienia nielicznych, na szczęście, lokalnych polityków i jedno ze szczecineckich mediów, niesprawiedliwego i kłamliwego obrazu szpitala – zaakcentował Jerzy Hardie-Douglas. - Powtarza się niepoparte dowodami jakieś zdania o zapaści zadłużeniu, o kolejkach, o długim okresie oczekiwania na pomoc na SOR, o błędach lekarskich. Szpital stał się elementem pewnej gry politycznej. (…) Szpital jest bardzo delikatną tkanką. Przez taki szum szkodzi się firmie, szkodzi się personelowi zatrudnionemu w spółce. Aby personel mógł pracować, musi być dobra atmosfera. Podczas tej sesji odpowiemy na pytanie, gdzie jesteśmy, w którą stronę zmierzamy, jakie są zagrożenia, a także na co poszły przekazywane przez miasto pieniądze.
Czy szpital dostanie kredyt?
Przez mniej więcej godzinę prezes Radosław Niemiec omawiał obecną sytuację szpitala. Potem przewodnicząca rady Katarzyna Dudź ogłosiła początek dyskusji. Z możliwości zadawania pytań skorzystali radni opozycyjni. Pytali m.in. o kredyt, który szpital musi zaciągnąć na zakup łącznika oraz o sytuację finansową spółki.
- Czy spółka otrzymała kredyt? Jeśli tak, to do jakiej wysokości? – dociekał Jacek Pawłowicz. – Spółka jest w trakcie wnioskowania o kredyt. Chcemy to rozwiązać kompleksowo. Wniosek na zakup łącznika został już złożony. Spółka jest w dobrej kondycji. Nie mamy żadnych sygnałów, aby taki kredyt nie mógł być udzielony – odpowiedział Radosław Niemiec. – Czy miasto udzieliło pożyczki szpitalowi – kontynuował radny. – Tak, w takiej kwocie, na jaką zgodziła się Rada Miasta – odparł burmistrz.
Skąd ta strata?
- Jaka jest narastająco strata w spółce, na koniec 2016 roku – próbował się z kolei dowiedzieć radny Roman Matuszak. – Około 1,1 mln zł, od stycznia do czerwca. W poprzednich latach straty były wyższe. To około miliona różnicy – tłumaczył prezes. – Mamy jeszcze nadlimity… - A których latach szpital miał na koniec roku straty i z czego one wynikały? – drążył temat Marcin Bedka. – W 2014 i w 2015 roku odpowiednio 600 tys. zł, a potem 1,1 mln zł. W poprzednich latach były zyski. Strata nie jest jedynym miernikiem funkcjonowania firmy. To też inwestycje, to zakup nowego sprzętu medycznego… (…) Nie tylko brakuje lekarzy specjalistów, ale również pielęgniarek. Trzeba czasami powziąć pewne decyzje kosztowe, żeby kolejne lata zaprocentowały zyskami i nie pozwoliły na cofanie się spółki. Głównym dobrem szpitala są kadry. Bez odpowiedniego wynagradzania tych kadr, za chwilę nowy SOR czy OIOM nie będzie mógł funkcjonować.
Ma być lepiej
Do dyskusji przyłączył się burmistrz: - W 2014 r. oddaliśmy do użytku parę tys. nowych metrów kwadratowych szpitala, do których przeniósł się oddział wewnętrzny i urazowo-ortopedyczny. Z tego powodu wzrosły koszty utrzymania, a ani złotówka kontraktu nie przybyła. Jest jeszcze kwestia lekarzy, którzy w większości wyjechali za granicę. Ci, co zostali, w znacznej części wymuszają płace, które nie zawsze są adekwatne. To jest niezwykle trudne, ale też powoduje straszne obciążenie, bo bez lekarzy nie da się funkcjonować. Podobnie jest z pielęgniarkami.
- Czy widzi pan moment, w którym szpital nie będzie przynosił strat? Może w perspektywie 2,3 lat? – dopytywał jeszcze prezesa radny M. Bedka. - Mamy przemyślane, jasne cele strategiczne – wyjaśniał R. Niemiec. – Wiemy, co należy zrobić, aby spółka osiągnęła stabilność i stwarzała szerokie możliwości dostępu chorych do świadczeń medycznych. Rok 2017 będzie już innym przełożeniem. Nie wiemy, jednak jak ten cały system będzie dalej funkcjonować. Czy będzie dalej NFZ? Ma być wdrażana zupełnie inna polityka.
Lekarzom brakuje empatii?
Na zupełnie inny tor skierowała dyskusję radna Renata Rak: - Dla pacjentów, którzy trafiają do szpitala w wyniku nieszczęśliwych wypadków, ważne jest ludzkie podejście, życzliwość, właściwy stosunek. Empatii nie da się nauczyć. Czy jest możliwość monitorowania tego, jak lekarze odnoszą się do pacjentów? Czy szpital prowadzi szkolenia w zakresie lekarz pacjent?
- To nie dotyczy tylko lekarzy, ale całej kadry medycznej. Lekarzy dobiera się pod względem przygotowania do kontaktu z pacjentem. Robimy wszystko, żeby baza była przyjazna pacjentowi. Odbywają się szkolenia, szczególnie z pracownikami SOR. Same nowe warunki nie polepszą tych relacji. Następuje odpowiedni dobór personelu do tego oddziału. Czy będzie lepiej? Na pewno tak. Chciałem zwrócić uwagę, że wszystkie oddziały ratunkowe mają problemy… - wyjaśniał prezes.
Na SOR się czeka
- Ja chciałbym powiedzieć coś o zbyt długim czasie oczekiwania na SOR – dodał Jerzy Hardie-Douglas. - Połowa radnych nie miała świadomości, że jak zachorujemy, to powinniśmy się udać do Podimedu, gdzie świadczona jest nocna i świąteczna pomoc medyczna. Każdy pacjent, który ma temperaturę, kaszel, który zasłabł, powinien się tam udać. Jeśli takiej wiedzy nie ma wśród radnych, to tym bardziej nie ma jej wśród mieszkańców Szczecinka i powiatu.
- Ja miałem dwukrotnie nieprzyjemność czekać na SOR-ze – raz 3 godz., a potem 6,5 godz. Już nie wspomnę o przypadku mojej mamy, gdzie pomylono wypisy. Widziałem, jak bardzo sprawnie panie, które obsługują SOR, tłumaczą ludziom z grypą, że trzeba przejść dalej. Mimo że mieszkańcy nie wiedzą, gdzie iść, to te panie świetnie sobie z tym radzą, żeby ich informować – dołączył ponownie do dyskusji Marcin Bedka. – Czy jest jakiś pomysł na to, żebym nie miał takiego pecha i nie musiał tak długo czekać na SOR-ze? Może trzeba zwiększyć zatrudnienie?
- Na pecha nic nie poradzę – odparł R. Niemiec. – Na SOR powinni trafiać pacjenci urazowi. To są jakieś filmy s-f, gdzie w ciągu minuty diagnozuje się pacjenta. My musimy uzbroić się w cierpliwość. Procedury trwają, to jest normalny oddział. Proszę się nie denerwować, że się czeka. Lekarz nie jest w stanie bez odpowiednich procedur przeprowadzić badań, podjąć właściwych decyzji. Czasem są też zlecane konsultacje z lekarzem specjalistą, który często musi zejść z oddziału. Kiedy pacjent nie wymaga nagłej pomocy, bo jest to np. ktoś ze złamaną ręką, a w szpitalu trwa akurat akcja ratunkowa, to musi poczekać.
- W takim razie chciałbym przekazać informację mieszkańcom, że jak złamiecie nogę, to standardem będzie czekanie przez 6 godzin. Nie widać, by jakieś zmiany nastąpiły. Dlatego polecam brać pogotowie i będzie szybciej…
„Proszę nie obrażać i nie deprecjonować!”
W tym momencie temperatura na sali obrad wyraźnie skoczyła. Prezes szpitala do tej pory spokojny, bardzo wyraźnie zmienił intonację przekazu.
- W którym momencie ja to powiedziałem?! Pan obraża pracowników SOR! – perswadował wzburzony Radosław Niemiec. – Mamy kilkanaście tys. przyjęć rocznie. Możecie się czuć bardzo bezpiecznie, jest też profesjonalna kadra, specjalistów, ratowników medycznych, chirurgów ogólnych… Mówi się o jednostkowych przypadkach, nie wiem, czy są prawdziwe, bo nie znam przypadku niepotrzebnego czekania. Lekarze pracują bez snu, by w jak najszybszym czasie udzielić pomocy.
- Katarzyna Dudź stanęła w obronie prezesa: - Proszę brać odpowiedzialność za słowa!
Burmistrz także zabrał głos: - To absolutnie oburzające! Skandaliczne! Widać, że ta sesja została zwołana zasadnie. Jest garstka radnych, którzy w taki sposób chcą zbić kapitał polityczny. Pan się do nich zalicza. Złamanie to nie jest stan zagrażający życiu, choć dla osoby, którą to spotkało, na pewno jest to traumatyczne. Mimo że pana nie lubię, nie chcę, żeby pan kiedyś trafił na SOR. Nigdzie takie przypadki nie są załatwiane natychmiast. Ale żeby atakować szpital, który powinien być naszą dumą? Niech pan zobaczy, jak jest gdzie indziej…
- Na SOR czeka się przeciętnie do godziny czasu – wtrącił prezes. – Ten oddział przyjmuje kilkanaście tys. osób rocznie. Nie chciałbym, żeby tego typu uwagi wpływały na deprecjonowanie naszej pracy. Co? Chce pan popędzać pracę lekarzy?
W imieniu mieszkańców
- Jak widać o szpitalu mogą się wypowiadać tylko lekarze – odpierał ataki Marcin Bedka. - A ja chcę występować w imieniu mieszkańców. Nie powiedziałem, że osoby, o których wspomniałem, nie były prawidłowo opatrzone. Nie poruszyłem spraw innych niż kwestia czekania. Ja się nie znam. Mieszkaniec który przychodzi na SOR również. Zadałem jedynie pytanie prezesowi, czy ma taką świadomość, czy to monitoruje. A usłyszałem że trzeba czekać...
Inną drażliwą kwestią, która bynajmniej nie ostudziła emocji była sprawa poprzedniej funkcji obecnego prezesa szpitala. - Zanim został pan prezesem spółki, był pan prokurentem firmy Podimed. Był pan przewodniczącym Rady Nadzorczej szpitala. Czy pana firma wykonywała usługi na rzecz spółki? – zaczął Jacek Pawłowicz. - Z zawodu jestem doradcą podatkowych – tłumaczył prezes. - I co z tego? Nigdy moje biuro nie świadczyło usług na rzecz szpitala.
W powiązaniach prezesa z Podimedem jest „drugie dno”?
– Mamy takie pismo, w którym trzy firmy na nazwisko Szycko mają zawarty kontrakt ze szpitalem i realizują ponad 30 umów. Czy inne firmy też realizują tak dużo umów? – pytał dalej Marcin Bedka. - Różnego rodzaju umowy w trakcie trwania okresu działalności spółki są realizowane – wyjaśniał dalej R. Niemiec. - To są dziesiątki tys. usług na rzecz szpitala. Nie rozumiem dlaczego pan pyta o tą spółkę. To wszystko jest zgodne z literą prawa! Nie ma żadnych preferencji dla jakiejkolwiek spółki. Doktor Szycko też wykonuje szereg cennych i wyjątkowych porad na rzecz szpitala. Ale to nie jest tak, że usługi idą w jedną stronę. Mamy tu korzystną obopólną działalność. Takie same umowy mamy z firmami okolicznymi.
- Spokojnie, nie trzeba się unosić – odpowiedział M. Bedka. - Moje pytanie nie jest przypadkowe. Próbujemy dowiedzieć się co i za ile. (…) Niech pan się zastanowi, czy będąc na naszym miejscu nie zadawałby podobnych pytań. Tym bardziej że jest pan osobą związaną z pewnymi firmami w tym mieście.
Co z tym rezonansem?
W dalszej części dyskusji wróciła sprawa rezonansu magnetycznego. Przypomnijmy. Kilkanaście miesięcy temu część mieszkańców domagała się od NFZ realizowania badań w Szczecinku, w firmie, która taki rezonans zakupiła. O rezonans pytał J. Pawłowicz.
- Szpital nie posiada rezonansu. Z różnych powodów. To by było zbytnie obciążenie kosztowe – odpowiadał R. Niemiec. - O ilości w zakresie badań nie będzie decydował czynnik społeczny, tylko wiedza fachowa. Ośrodek ODO nie chciał podpisać z nami umowy na korzystanie z rezonansu, wprowadzając takie zapisy, które wymagały łączenie badań rezonansem z tomografią komputerową.
- Ja zapytałem, gdzie pacjenci są kierowani – przypomniał o swoim pytaniu radny.
- Również do firmy ODO – odpowiedział prezes.
- Ale nie pytam do jakiej firmy...
- Takie badania są możliwe w Szczecinku i w Koszalinie. Dlaczego pan się dziwi?
Po krótkiej wymianie zdań głos zabrał Marek Ogrodziński, ale nie jako radny tylko… jako dyrektor ds. medycznych. – W ramach NFZ mamy kontrakt na badania diagnostyczne w Koszalinie. W Szczecinku, w firmie ODO są to usługi tylko komercyjne. Firma nie miała możliwości zabezpieczenia medycznego pacjentów, a jest ono potrzebne w przypadku podawania pacjentom kontrastu.
„O Jezu, znowu… sepsa”
Ostatnim tematem, którego radni chyba najmniej się spodziewali, był ten dotyczący opisywanego przez naszą redakcję i szeroko komentowanego na konferencji prasowej prezesa szpitala temat – sepsy. Do sprawy wrócił radny J. Pawłowicz, próbując sprecyzować informację dot. procedury, jaką podczas konferencji podała doktor D. Łysiak.
- Jesteśmy tu nie po to, by omawiać wszelkie poprzednie konferencje – próbowała już na samym początku przerwać dyskusje przewodnicząca K. Dudź. – Proszę, by się pan w te tematy nie zagłębiał, bo dopiero będzie miał pan problem – odpierał pytania J. Pawłowicza prezes. – Proszę iść do lekarza specjalisty i się zapytać.
- Ale był przykład sepsy…. – próbował mówić radny. (W tym momencie na sali obrad dało się usłyszeć westchnienie i dość głośne „O Jezu”). – Odbiorę panu głos – krzyczała przewodnicząca. – Przywołuję pana do zadawania merytorycznych pytań. – Była sepsa i chodzi o osobę, która spędziła z chorą sporo czasu. Ta osoba nie mogła od razu otrzymać antybiotyku. A rozumiem, że powinna go dostać w szpitalu.
Do pytań radnego znów odniósł się Marek Ogrodziński. Dyrektor ds. medycznych przeczytał, jak wygląda procedura w takich przypadkach. Przypomniał też, że na jednej z poprzednich konferencji został przez „panią nauczyciel biologii pouczony”. – Prosiłem wtedy, by posiłkował się pan fachowymi terminami – odpierał Marek Ogrodziński. – Z sepsami różnego rodzaju mamy w szpitalu do czynienia codziennie. Procedura została przeprowadzona modelowo. Osoba, o której pan mówi, nie była pacjentem szpitala. Nie mogła jej więc zostać udzielona pomoc w ramach szpitalnej procedury.
Zanim dyskusja dobiegła końca, radni oraz burmistrz wymienili się jeszcze między sobą dość dosadnymi „opiniami”. Wniosek radnego Zdzisława Miechowieckiego o zakończenie dyskusji był równoznaczny z zakończeniem sesji.
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie